Aleksander Macedoński wielkim wodzem na pewno był. Potwierdza się to nawet teraz, tysiące lat po jego panowaniu, kiedy wrócił i okazał się tym bardziej niepokonany, bo zwyciężył tych, którzy go nieudolnie próbowali wskrzesić. Oliver Stone wziął sobie bardzo do serca swój wizerunek artysty, próbując ulepić wielką historyczną postać według własnych interpretacji. Za dużo w jego filmie Stone’a, za mało Aleksandra.
Podręcznik ilustrowany: Jak Aleksander pokonał Stone’a
[Oliver Stone „Aleksander” - recenzja]
Aleksander Macedoński wielkim wodzem na pewno był. Potwierdza się to nawet teraz, tysiące lat po jego panowaniu, kiedy wrócił i okazał się tym bardziej niepokonany, bo zwyciężył tych, którzy go nieudolnie próbowali wskrzesić. Oliver Stone wziął sobie bardzo do serca swój wizerunek artysty, próbując ulepić wielką historyczną postać według własnych interpretacji. Za dużo w jego filmie Stone’a, za mało Aleksandra.
Oliver Stone
‹Aleksander›
EKSTRAKT: | 40% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Aleksander |
Tytuł oryginalny | Alexander |
Dystrybutor | Monolith, SPI |
Data premiery | 1 stycznia 2005 |
Reżyseria | Oliver Stone |
Zdjęcia | Rodrigo Prieto |
Scenariusz | Oliver Stone, Christopher Kyle, Laeta Kalogridis |
Obsada | Anthony Hopkins, Rosario Dawson, Jared Leto, Colin Farrell, Angelina Jolie, Val Kilmer, Jonathan Rhys-Meyers, Gary Stretch, Ian Beattie, Monica Zamora, Connor Paolo, Christopher Plummer, Tim Pigott-Smith |
Muzyka | Vangelis |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | Holandia, Niemcy, USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 175 min |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat, historyczny |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Co się dzieje na polu bitwy, kiedy wódz zostanie zabity? Wojsko idzie w rozsypkę i nikt nie jest w stanie zapanować nad sytuacją, mimo że tysiące żołnierzy nadal żyje. Podobna zasada działa wobec filmu: reżyser rozczarowuje, na nic się zdadzą wysiłki ekipy. To, co w “Aleksandrze” najbardziej kuleje, to scenariusz i reżyseria, dzieła samego Stone’a. I po cóż nam reszta: przepiękna, bogata scenografia oraz kostiumy, niezłe aktorstwo, ciekawe zdjęcia nagrodzonego na festiwalu Camerimage Rodrigo Prieto? Dowódca nie podołał i zniszczył wysiłek utalentowanych ludzi filmu. Natarczywie przedstawia widzowi swoją własną wizję historii, wynosząc przy tym Aleksandra pod niebiosa i natychmiast strącając go stamtąd przez nadanie mu cech zagubionego śmiertelnika. Według reżysera w umyśle genialnego władcy egzystowały obok siebie chęć zdobycia chwały większej od mitycznych herosów i strach przed zaborczą mamusią połączony z piętnem po tyrańskim tatusiu. Dostajemy w ten sposób tak zamotany obraz Aleksandra, że nawet sam twórca się w nim pogubił.
Mniejsze rzeczy trzeba poświęcać dla większych (Arystoteles)
Przy wygórowanych ambicjach, jakie wyraźnie opętały Stone’a, łatwo o przedobrzenie. Reżyser marzył o filmowej wersji życia macedońskiego wodza od dawna, chciał wielkiej opowieści pełnej szczegółów antycznego świata. Tak wiele aspektów próbował zawrzeć w swoim filmie, że poćwiartował go na niespójne fragmenty. Raz długo gadają o chwale, zwycięstwie, strachu i bogach, a raz oglądamy skondensowane do formy pigułki wyczyny Aleksandra. Bitwa pod Issos czy zajęcie Egiptu nie wydały się naszemu artyście na tyle ważne, aby poświęcić im więcej uwagi niż słowo od narratora. Widać większe znaczenie dla bohatera miały pretensjonalne igraszki z egzotyczną Roksaną. Nie wiem doprawdy, kto w Hollywood wymyślił, że kobiety starożytności miały w zwyczaju zachowywać się jak Amazonki i zwykły wymachiwać sztyletem przed nosem kochanka. To kolejny taki motyw w kinie (identyczny był w “Troi” Petersena).
Wielki artysta Stone chyba nie wierzy w widza, a daje tego dowód w dopowiadaniu wszystkiego do końca. Zapatrzył się w swoją wizję historii, przez co odziera film z sugestii czy subtelnych aluzji. Kawa na ławę! Nie może być żadnych wątpliwości, co wykładowca Stone chciał powiedzieć swoim wiercącym się nieustannie uczniom. A można być przy oglądaniu tej produkcji bardzo niespokojnym. Można się nawet obrazić, bo podobny brak jakichkolwiek niedomówień prawie oskarża widza o głupotę. Historyczne przemowy łatwo znaleźć w byle podręczniku lub filmie dokumentalnym. Zachodzi paradoks, bo z jednej strony otrzymujemy próbę zgłębienia fenomenu starożytnego władcy, a z drugiej wciska się nam wykłady, kiedy jaka bitwa miała miejsce. To o co wreszcie chodzi? Gdyby pomyślano o tworzywie, na jakim spisana zostaje historia Aleksandra, postawiono na logikę i spójność, generalne wrażenie byłoby znacznie lepsze. Ale twórca “JFK” wolał napchać do swojego scenariusza jak najwięcej elementów, scen czy przemówień. Widać zrobił film dla siebie, żeby nasycić oczęta prywatną, wystawną ilustracją do jakiejś ulubionej biografii Aleksandra Wielkiego.

Chaotyczna konstrukcja produkcji ustawia wszystko w ciągu przyczynowo-skutkowym. Kiedy tytułowego bohatera nękają wyrzuty sumienia, natychmiast podstawione zostają nam pod nos wydarzenia będące punktem zapalnym dla reakcji psychologicznych. Retrospekcje, przenoszenie się ciągle z miejsca na miejsce wybija film z rytmu, powodując rozkład fabuły na pomniejsze wątki nie składające się w interesującą całość. Można potraktować te zabiegi jak symbol artystycznej wolności, ale w takim razie powinniśmy przeklinać taką wolność. Do jednego obrazu włożono dwie monumentalne bitwy o diametralnie różnym poziomie. Gaugamela powinna zapisać się w historii kina jako kolejne wielkie osiągnięcie w dziedzinie filmowej batalistyki. Zachwycające zdjęcia z lotu ptaka, w niektórych ujęciach drżąca od tętentu kopyt kamera, rytmiczna muzyka Vangelisa i techniczne podejście do taktyki wojennej Macedończyków zaowocowało przytłaczającą swym ogromem bitwą. Właśnie w tej scenie nieznośnie jęcząca muzyka wspomnianego Vangelisa nabiera wigoru i pozwala się dobrze odbierać. Przez większość obrazu pompatycznie przynudza, zbyt przygnębiająco lub zbyt beztrosko.
Drugie starcie ma miejsce w Indiach. Rozchybotana kamera tym razem lata wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinna. Zgiełk, ryk słoni. Widz może czuć się tylko oszołomiony, dzięki czemu natychmiast docenia wcześniejsze fragmenty filmu. Zapomniano o inwencji, która jest niezbędna przy namnożeniu scen batalistycznych w dzisiejszym kinie. Wystarczy wspomnieć majstersztyki z “Gladiatora”, “Władcy pierścieni” czy “Braveheart”. W “Aleksandrze” wszechobecny chaos znów jest górą.

Tytułowy bohater przez cały czas pozostaje taką samą zagadką jaką był na początku seansu. Twórcy “Aleksandra” opowiedzieli nam jego historię i czyny, ale chcąc przedstawić osobowość władcy, stworzyli większy zamęt niż rys psychologiczny. Oglądamy człowieka o rozbudowanym charakterze, silnie przesiąkniętym spojrzeniem współczesnych. Zabieg ten okazuje się nie próbą zgłębienia myśli Aleksandra, ale właśnie prezentacją stosunku dzisiejszego świata do historycznego. Kolejna gmatwanina objawia się w jednoczesnej przestrzenności i płaskości ja wielkiego wodza. Aleksander pragnie sukcesu i zwycięskiej chwały, symbolizuje życiowego wędrowca, który w swoim zagubieniu podąża za niezdefiniowanym szczęściem i spokojem. Ucieka przed koszmarami dzieciństwa, podążającymi za nim nawet po śmierci ojca, z dala od matki. W ostatnich scenach mówi o wolnym świecie bez granic. Ale czy Aleksander rzeczywiście miał tak skomplikowaną motywację dla swoich czynów? Twierdzenie, że wybitna jednostka posiada jednocześnie wielkie plany na przyszłość i altruistyczne spojrzenie na realia ją otaczające z pewnością podlega polemice. Jednak reżyser wybrał taką wizję Aleksandra i miał do tego prawo. Szkoda tylko, że zbudował jego osobowość z wielu, często przeciwstawnych cech, ale nie znalazł dla nich wszystkich przekonującego uzasadnienia.
Ciekawie interpretuje postać Aleksandra Colin Farrell. Aktor potwierdza, że jest w doskonałej formie, najkorzystniej wypadając w scenach zbiorowych. Pozbywa się wtedy wbudowanej w scenariusz hollywoodzkiej sztuczności i emanuje charyzmą, jaką mógł posiadać słynny Macedończyk. Ustępuje mu nijaki Jared Leto w roli Hefajstona, z którym Farrell miał szansę stworzyć piękny duet. W związku z tym wątkiem rozśmiesza skandal wywołany włączeniem do obrazu hipotezy o biseksualizmie Aleksandra. Jego związek z Hefajstonem bardziej przypomina miłość do brata niż związek homoseksualny. Ale nie od dziś wiadomo, że choćby plotka o poruszeniu w kinie takich kwestii prowadzi do wydumanego skandalu, będącego najlepszą reklamą.
Wśród aktorów nie wolno pominąć Angeliny Jolie, której nieco przesadzona, w zamierzeniu makiaweliczna gra okazuje się tylko przyciągającym wzrok dodatkiem, a nie przykładem pełnowartościowego aktorstwa. Niemniej, po średnich rólkach w “Co za życie” czy żałosnych wyczynach w “Kolebce życia” rola Olimpias jest wyrazista i wyróżniająca się w męskim towarzystwie.
Cnotę widać wyraźniej w czynach niż w ich braku (Arystoteles)
Jednak aktorzy nie stworzą dobrego filmu swoimi staraniami. Potrzebują jeszcze scenariusza, słów, którym nadaliby kształt. Obsada Stone’a dostała aż zanadto. Ciągłe gadanie o odwadze i wielkości Aleksandra, ubieranie jednej myśli w kilka niepotrzebnych zdań zmniejsza dramaturgię obrazu. O macedońskim władcy stanowiły czyny, nie słowa. Niestety, Stone uważa inaczej.
Odwaga jest to wiedza o tym, czego się bać trzeba, a czego nie (Platon)
Znany twórca poszedł za daleko i z bólem stwierdzam, że zmarnował ogromny potencjał historycznego opowiadania. W niektórych momentach czuć rękę prawdziwego Stone’a, nie opętanego myślą stworzenia dzieła, tylko po prostu dobrego filmu. Przy śmierci wielkiego Dariusza, perskiego króla, zawiera nawet motyw vanitas vanitatum, czasem udaje mu się wytworzyć konieczne napięcie, nieźle prowadzi aktorów. To dlaczego chciał być zbyt odważny i przesadzić z bujnością życia Aleksandra? Przesadzić, ale wciąż budując opowieść mało dynamicznie, prawie nudnie? Bo “fortuna sprzyja odważnym”, czyż nie? Widać nie zawsze.
