Farsa z głową [Joel Coen, Ethan Coen „Bracie, gdzie jesteś?” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Bracia Coen nie zawodzą. W moim odczuciu nie nakręcili dotychczas filmu, w którym wielbiciele przemyślanego, wystylizowanego kina, nietypowego poczucia humoru i niestandardowych postaci nie mogliby znaleźć nic dla siebie.
Farsa z głową [Joel Coen, Ethan Coen „Bracie, gdzie jesteś?” - recenzja]Bracia Coen nie zawodzą. W moim odczuciu nie nakręcili dotychczas filmu, w którym wielbiciele przemyślanego, wystylizowanego kina, nietypowego poczucia humoru i niestandardowych postaci nie mogliby znaleźć nic dla siebie.
Joel Coen, Ethan Coen ‹Bracie, gdzie jesteś?›EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Bracie, gdzie jesteś? | Tytuł oryginalny | O Brother, Where Art Thou? | Dystrybutor | Vue Movie Distribution | Data premiery | 6 kwietnia 2001 | Reżyseria | Joel Coen, Ethan Coen | Zdjęcia | Roger Deakins | Scenariusz | Joel Coen, Ethan Coen | Obsada | George Clooney, John Turturro, Tim Blake Nelson, John Goodman, Holly Hunter | Muzyka | T-Bone Burnett | Rok produkcji | 2000 | Kraj produkcji | Francja, USA, Wielka Brytania | Czas trwania | 107 min | WWW | Polska strona Strona | Gatunek | komedia | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Ba, w moim odczuciu nie nakręcili dotychczas filmu, który nie zasługiwałby na kolejne seanse. Przeciwnie, każdy obraz firmowany ich nazwiskami sprawa mi przy kolejnych odsłonach ogromną przyjemność. Niektóre, jak „Ścieżka strachu” („Miller’s Crossing”), obowiązkowo wręcz wymagają wielu sesji, dla pełnego zrozumienia zagmatwanej akcji i odniesień do klasyki filmu noir. Nie oznacza to oczywiście, że wszystkie filmy Coenów utrzymują ten sam wysoki poziom. Jako twórcy, Coenowie wydają mi się najlepsi w materiale, który wyraźnie najbardziej im odpowiada, czyli w kryminalnych historiach mocno osadzonych w tradycji filmu noir („Śmiertelnie proste”, „Miller’s Crossing”, „Fargo”). Z kolei lżejsze, typowo komediowe/farsowe obrazy („Arizona Junior”, „Hudsucker Proxy”) sprawiają na mnie zwykle wrażenie chwilowego odpoczynku przed wysiłkiem związanym z realizacją bardziej mrocznych, cięższych opowieści. „Bracie, gdzie jesteś?” należy do tej „wypoczynkowej” grupy filmów – rozrywkowy, lekki, przyjemny w odbiorze, choć nie pozbawiony tego, co w filmach braci Coen najlepsze. Jak wiadomo oficjalną inspiracją filmu jest homerowska „Odyseja”, czyli opowieść drogi, z założenia prezentująca szereg scen następujących po sobie często bez logicznej progresji. Coenowie skrzętnie wykorzystują to założenie gatunku. Przez większość filmu oglądamy więc następujące po sobie komiczne lub sensacyjne sekwencje, które znakomicie zamykają się w obrębie jednej sceny. Niewątpliwy plus tego rozwiązania jest taki, że twórcy mogą dowolnie eksperymentować ze stylistyką w ramach pojedynczych sekwencji. Jeśli zatem część widowni nie zareaguje pozytywnie na sceny mistyczne/symboliczne (niewidomy starzec wieszczący o przyszłości, doskonała scena z prostytutkami w roli syren), być może dadzą się przekonać do scen komicznych (kolejne pościgi, scenki muzyczne), czy dramatycznych (spotkanie z cyklopem w osobie sprzedawcy Biblii, konfrontacja z uosobieniem zła w postaci detektywa ścigającego bohaterów). Pojawiają się tu nawet rozwiązania dotychczas nieznane z twórczości braci Coen – choćby zbiorowa scena rytuałów Ku Klux Klanu, zaskakująca nagle rozmachem i złożoną choreografią. Jak zawsze przy takim bogactwie materiału, część z tych pojedycznych scen działa znakomicie, część gorzej (choćby oba spotkania bohaterów z Babyface Nelsonem sprawiały wrażenie niedogranych). Reakcja na poszczególne sekwencje zależy zapewne od osobistych preferencji widza, typu poczucia humoru itp. Nie ulega jednak wątpliwości, że taka właśnie konstrukcja powinna do filmu przekonać większą liczbę widzów, niż wcześniejsze produkcje Coenów.  Z drugiej strony niewątpliwym minusem tego fragmentarycznego podejścia jest brak wrażenia spójności materiału i brak wyraźnego postępu w opowiadanej historii. Przyznam, że tym razem to wrażenie nieco przeszkadzało mi w seansie. „Bracie, gdzie jesteś?” wydaje mi się w tej chwili (czyli po pierwszym seansie) fabularnie najmniej spójnym filmem Coenów. Nawet w „Big Lebowski” meandryczna opowieść wynikała z samego tematu filmu i została zgrabnie wykorzystana jako chwyt formalny, sygnalizowany już we wstępnej narracji. W „Bracie, gdzie jesteś” jedynym usprawiedliwieniem dla serii scen pozbawionych logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego, jest zasłona dymna inspiracji „Odyseją”. Słabe to usprawiedliwienie, tym bardziej, że do źródeł coenowskich inspiracji chyba nie ma sensu przywiązywać większej wagi. Nie zauważyłem, by utwór Homera, czy „Podróże Sullivana” Prestona Sturgesa (inspiracja m.in. tytułu i sceny ze skazańcami w kinie) skłoniły Coenów do głębszego skomentowania tematów w nich poruszanych. Mało tego – John Sullivan z filmu Sturgesa chciał przecież zerwać z kręceniem lekkich, rozrywkowych komedii na rzecz prawdziwego dramatu społecznego, można zatem wytknąć Coenom trywializowanie własnego źródła inspiracji. Można, ale czy ma to sens? Ostatecznie Coenowie w żadnym z wcześniejszych filmów nie zdawali się traktować poruszanych tematów ze śmiertelną powagą. Nawet najdrastyczniejsze wydarzenia są w ich filmach zawsze podszyte humorem (czasami tak czarnym, że niewiele spod niego przeziera, ale to jednak ciągle humor). Zresztą czyż nie powinno się za symboliczny obraz coenowskiego podejścia do klasycznych inspiracji uznać sceny z „Bracie…”, w której filmowa społeczność ośmiesza i odrzuca konserwatywnego polityka o imieniu Homer, po czym wszyscy zaczynają się wreszcie dobrze bawić? Coenowie zdają się wyciągać z Homera i Sturgesa jedynie pojedyncze motywy i obrazy i przerabiają je na swoją modłę, nie przejmując się tym, czy zmieniają w ten sposób ich znaczenie (ba, czy w ogóle nadają im jakiekolwiek znaczenie). Jeden nazwie to postmodernizmem, inny filmowym manieryzmem. Nie wdając się w akademickie spory pozwole sobie tylko stwierdzić, że akurat podczas seansu „Bracie, gdzie jesteś?” podejście to bynajmniej nie przeszkadzało mi w dobrej zabawie. Co zatem sprawiło mi w filmie największą przyjemność? Pominę kwestie obowiązkowe u Coenów (znakomite dialogi, piękne zdjęcia Rogera Deakinsa, typowy suchy, sarkastyczny humor) i wspomnę tylko o dwóch elementach, które wprawdzie dla twórców całkiem nietypowe nie są, ale w ich nowym filmie zajmują kluczową pozycję. Po pierwsze – fantastyczna główna rola George’a Clooney’a. Coenowie w dwóch prostych krokach (1. Nałożyć na włosy dużo smalcu; 2. Przytwierdzić pod nosem szykowny wąsik) zmienili Clooney’a w krzyżówkę Erolla Flynna z Clarkiem Gable. W rezultacie powstała subtelna parodia typowego wizerunku narcystycznego, czarującego przystojniaka i jednocześnie postać jakby żywcem wyciągnięta z kina sprzed ponad pół wieku, niemniej na ekranie bardzo barwna i żywa. Po drugie – znakomita muzyka T-Bone Burnetta i Chrisa Thomasa Kinga, o tyle ciekawa, że bardzo nie-coenowska. W swoich poprzednich filmach twórcy przyzwyczaili mnie do mrocznego, jakby anty-hollywoodzkiego akompaniamentu Cartera Burwella (bliskiego w podejściu do filmowej muzyki założeniom Bernarda Herrmanna). W „Bracie gdzie jesteś?” bez przerwy gra nieznośnie rozrywkowa, energetyzująca i porywająca muzyka amerykańskiego południa – dźwięki w naszych kinach (ale i ogólnie w kinie amerykańskim) na tyle rzadko spotykane, że już dzięki samej muzyce film sprawia oryginalne wrażenie. Warto to usłyszeć. Mówiąc zatem jednym zdaniem: „Bracie gdzie jesteś?” to dobre, inteligentne kino rozrywkowe. Na mojej prywatnej liście ulubionych filmów braci Coen ich nowy film nie zagraża wprawdzie ścisłej czołówce („Ścieżka strachu”, „Fargo”, „Śmiertelnie proste”) – znajdzie się raczej w drugiej części listy, obok „Hudsucker Proxy” – ale nie zmienia to faktu, że mogę tytuł bez wahania polecić. Coenowie pozostają dla mnie jednym z najciekawszych zjawisk w amerykańskim kinie i nawet ich lżejsze, bardziej farsowe filmy, deklasują znakomitą większość hollywoodzkiej masówki. Najlepszą recenzją niech będzie to, że kilka tygodni po pierwszym seansie, mam ochotę obejrzeć film ponownie. Zatem reguła typowa dla twórczości braci Coen ponownie znalazła potwierdzenie – ich filmów po prostu nie da się obejrzeć raz i zapomnieć. Pora zaplanować kolejny seans… 
|