Brad Bird to prawdziwy mag kina, co udowodnił wcześniej „Iniemamocnymi”, „Mission: Impossible – Ghost Protocol” czy genialnymi „Stalowym gigantem” i „Ratatujem”. Jego najnowsza produkcja, zrealizowana dla Disneya „Kraina jutra”, wypada w tym zestawieniu blado. Bardzo blado.
Zachwycaj się i nie drąż
[Brad Bird „Kraina Jutra” - recenzja]
Brad Bird to prawdziwy mag kina, co udowodnił wcześniej „Iniemamocnymi”, „Mission: Impossible – Ghost Protocol” czy genialnymi „Stalowym gigantem” i „Ratatujem”. Jego najnowsza produkcja, zrealizowana dla Disneya „Kraina jutra”, wypada w tym zestawieniu blado. Bardzo blado.
Brad Bird
‹Kraina Jutra›
EKSTRAKT: | 30% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Kraina Jutra |
Tytuł oryginalny | Tomorrowland |
Dystrybutor | Disney |
Data premiery | 29 maja 2015 |
Reżyseria | Brad Bird |
Zdjęcia | Claudio Miranda |
Scenariusz | Damon Lindelof, Brad Bird, Jeff Jensen |
Obsada | Britt Robertson, Judy Greer, George Clooney, Hugh Laurie, Kathryn Hahn, Tim McGraw, Keegan-Michael Key, Lochlyn Munro |
Muzyka | Michael Giacchino |
Rok produkcji | 2015 |
Kraj produkcji | USA |
Gatunek | kryminał, przygodowy, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Świat początku XXI pewnymi krokami zmierza w stronę upadku: każdego dnia słyszymy o kolejnych ofiarach wojen, chorób i głodu. W dodatku ludzkość zapomniała, jak to jest być gatunkiem zdobywców i odkrywców, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Na szczęście jest sposób, żeby uniknąć katastrofy, przekonuje w „Krainie jutra” reżyser Brad Bird. Jeśli myślicie, że należy w tym celu np. opodatkować miliarderów, regulować rynki finansowe, ograniczać wszechwładzę korporacji, tkwicie w błędzie. Żeby zmienić świat na lepsze, wystarczy odrobina optymizmu.
Naczelną optymistką w filmie Birda jest Casey (Britt Robertson), bystra nastolatka, która nie może zaakceptować faktu, że ludzie – zamiast latać w gwiazdy – zamykają centra lotów kosmicznych. Jej ojciec, inżynier NASA, jest pogodzony z tym, że rozbiórka infrastruktury na przylądku Canaveral zmusi go wkrótce do znalezienia nowej pracy, ale dziewczyna ma na ten temat inne zdanie i posuwa się do małych aktów terroryzmu, by przynajmniej opóźnić w czasie to, co wydaje się nieuniknione. Po jednej z takich akcji, która tylko w filmie Disneya może skończyć się zwolnieniem za kaucją z lokalnego aresztu, bohaterka znajduje – oczywiście nieprzypadkowo – dziwny znaczek, po dotknięciu którego widzi świat jak z powieści science fiction: pełen robotów, nieznanych roślin i niewiarygodnych pojazdów; krainę w której loty kosmiczne są codziennością. Casey próbuje dowiedzieć się czegoś więcej o znaczku i tajemniczym miejscu – tak poznaje zastanawiająco dobrze poinformowaną (i wyjątkowo sprawnie spuszczającą manto) dziewczynkę Atenę (świetna Raffey Cassidy) oraz Franka (George Clooney), naukowca-odludka, przekonanego, że ostateczna zagłada ludzkości to kwestia tygodni. Rychło okazuje się, że nie wszyscy są zachwyceni tym, by jakaś małolata odnalazła Krainę Jutra (a tym bardziej, by uratowała świat przed apokalipsą) – za bohaterką i jej przyjaciółmi ruszają w pościg bezwzględni „faceci w czerni” na usługach Gubernatora Nixa (Hugh Laurie).
Podczas seansu bez przerwy nachodziła mnie myśl, jak wielkim przekleństwem jest bycie dorosłym – nam trudno po prostu „zachwycać się i nie drążyć”, jak w pewnym momencie postuluje bohater grany przez George’a Clooneya: od filmowego świata, nawet najbardziej fantastycznego, oczekujemy elementarnej logiki, spójności i wiarygodności. Dlatego, gdy mówi się nam, że tytułową Krainę Jutra stworzyli najwięksi naukowcy i inne wybitnie utalentowane jednostki, zamiast potakiwać w oniemieniu nad kolejnymi dziwami, pytamy raczej, jak to możliwe, że ci „najlepsi i najmądrzejsi ludzie” poradzili sobie bez nieco mniej mądrych wykonawców i dostawców, skąd wzięli pieniądze i jakim cudem udało im się zachować całe przedsięwzięcie w tajemnicy. Dlaczego potem nikt nie wpadł na pomysł, by dobrodziejstwami nauki i techniki podzielić się z resztą ludzkości – np. by znaleźć lekarstwo na raka lub wyeliminować głód? Gdy słyszymy, że przeszkodą dla postępu są władze i biurokracja, przypominamy sobie, że przecież w prawdziwym świecie to zawsze rządy są inicjatorami największych przedsięwzięć naukowych i technicznych – gdyby nie amerykańska administracja i podatki o rekordowo wysokich progach, nie byłoby programu lotów kosmicznych i lądowania na Księżycu. To nie brak nowych pomysłów, jak twierdzi się w filmie, powoduje, że zamykane są placówki naukowe – wiemy, że tak naprawdę chodzi o deficyt czegoś trochę bardziej zielonego.
Równie ignoranckie podejście „Kraina jutra” prezentuje w odniesieniu do samej nauki. Kolejne wynalazki są tu jedynie magicznymi zabawkami o niczym nie wyjaśnionej mocy: zdecydowanie bliżej tu do J. K. Rowling niż do „Interstellar”. O ile na polityczno-społeczne bzdurki, wyczytane zapewne w książkach Ayn Rand, można jeszcze przymknąć oko w kinie familijnym (dzieciaki, gdy podrosną, zagrają w „BioShocka” i dowiedzą się, co i jak), o tyle trudno darować, że film, który chciałby wzbudzać naukową pasję, pozbawiony jest krzty ścisłości.
Brad Bird uchodzi za mistrza widowiska – każdy, kto pamięta wspinaczkę Toma Cruise’a po dubajskim drapaczu chmur czy superbohaterskie wyczyny z „Iniemamocnych”, wie, że nie są to opinie bez pokrycia. Najnowszy film dowodzi jednak, że nawet reżyserom o tak doskonałym warsztacie może powinąć się noga – choć nie brakuje tu efektownych scen i zdumiewających lokacji, nadmiar CGI aż gryzie w oczy. Tytułowa Kraina wygląda tu jak z animacji Pixara, a nie z produkcji, w której oglądamy „żywych” aktorów i prawdziwe plenery. Jest tak sterylna i sztuczna, że odruchowo podejrzewamy, że stoi za nią fałsz – a przecież zupełnie inna jest intencja filmu, który chce nas przekonać, że takie miejsce jest możliwe.
Zachwycania się nie ułatwia również scenariusz, podpisany wspólnie przez Birda i Damona Lindelofa. Cała historia ma co prawda urok przygodowego kina lat osiemdziesiątych (w czym bardzo pomagają sympatyczni bohaterowie i „bezpieczny”, familijny humor), ale fabuła szybko przybiera formę kreskówkowej ucieczki Casey, Franka i Ateny przed wysłannikami Gubernatora Nixa. Na plus mógłbym zaliczyć „body count”, który wynosi tu znacznie więcej niż zero (a przecież to Disney), ale z drugiej strony twórcy zrobili wszystko, by okrucieństwo czarnych charakterów nie pozbawiło filmu kategorii PG: groteskowość zbirów Nixa to kolejny element, który odziera „Krainę jutra” z realizmu i utrudnia zaangażowanie widza. Jest tu wprawdzie kilka uroczych momentów, jak otwierający film quasi-prolog, w którym widzimy jak mały Frank pierwszy raz trafia do Krainy Jutra, albo nieco przerysowana scena w sklepie dla geeków, z pysznymi epizodami Kathryn Hahn i Keegana-Michaela Keya – ale, jak na dwugodzinną projekcję, takich chwil jest zdecydowanie za mało.
„Kraina jutra” bardzo chce nas przekonać, że pozytywne myślenie to siła przenosząca góry. Ludzkość rzekomo pogodziła się z tym, że zmiany na lepsze nie są możliwe (jeden z bohaterów zupełnie serio obwinia o to m.in. popkulturowe obrazy post-apokalipsy) – dlatego znów trzeba zarazić ją optymizmem. W filmie jest to jednak pustym sloganem, podkopywanym zarówno przez niewiarygodną fabułę, jak i przez fakt, że o wadze innowacyjności i oryginalności poucza nas produkcja zainspirowana parkiem tematycznym z Disneylandu. „Kraina jutra” nie chce być bezpretensjonalną pochwałą kreatywności i wyobraźni, ale z kaznodziejskim zapałem głosi, że entuzjazm i marzycielstwo są ratunkiem dla ludzkości, podczas gdy sceptycy nie tylko psują zabawę, ale też sprowadzają na świat katastrofę. Symptomatyczna dla tego natrętnego dydaktyzmu jest scena, w której mały Frank, zapytany, do czego będzie służył jet-pack, który skonstruował, spontanicznie odpowiada: „do zabawy”, po czym, miarkując się, że nie jest to riposta satysfakcjonująca rozmówcę, dodaje, że gdy inni zobaczą taki wynalazek, uwierzą we własne talenty i będą zainspirowani do stworzenia czegoś równie niesamowitego. Szkoda, że Brad Bird nie wziął sobie do serca tylko tej pierwszej odpowiedzi.

"Gdy słyszymy, że przeszkodą dla postępu są władze i biurokracja, przypominamy sobie, że przecież w prawdziwym świecie to zawsze rządy są inicjatorami największych przedsięwzięć naukowych i technicznych" "O ile na polityczno-społeczne bzdurki, wyczytane zapewne w książkach Ayn Rand" Co to za socjalistyczna ciemnota? To żenujące, żeby w recenzji filmu przemycać swoje przedpotopowe komunistyczne wierzenia.