Pierwsza wrześniowa edycja „Esensja oglada” prezentuje recenzje dwóch nowości kinowych oraz trzech tytułów dostępnych na DVD.
Esensja ogląda: Wrzesień 2015
[ - recenzja]
Pierwsza wrześniowa edycja „Esensja oglada” prezentuje recenzje dwóch nowości kinowych oraz trzech tytułów dostępnych na DVD.
Hitman: Agent 47(2015, reż. Aleksander Bach)
Agnieszka ‘Achika’ Szady [70%]
To już drugi film (pierwszy powstał w roku 2007) oparty na serii gier komputerowych o walkach genetycznie podrasowanych maszyn do zabijania, zwanych Agentami. Są oni nie tylko silniejsi i sprawniejsi, niż zwykły szpieg, ale także mają lepszy refleks, wysoką inteligencję i jeszcze parę cech, których zdradzenie byłoby spoilerem. Akcja pędzi niczym shinkansen, nie ma dosłownie jednej minuty pozbawionej napięcia… a jednak brakuje temu filmowi czegoś nieuchwytnego. Może bohaterów, do których widz może się choć na chwilę przywiązać, może oryginalności – kilka scen jest niemal żywcem zaczerpniętych z „Matrixa”, zaś koneserzy kina akcji na pewno rozpoznają więcej. Dodatkowo, w przeciwieństwie do większości popularnych filmów akcji, „Hitman” jest nakręcony i zagrany w sposób stuprocentowo poważny: nikt nie rzuca dowcipnych czy sarkastycznych komentarzy, a pretensje do jako-takiego rozbawienia widza mają może ze dwie sceny (najlepsza jest ta z badaniem wnętrza szafy). Film epatuje też brutalnością. Liczba zabitych idzie w tuziny, krew rozpryskuje się po ścianach i szybach, oglądamy też duszenie garotą, skręcanie karku, upadek z wysokości kręgosłupem na balustradę, miażdżenie przez maszyny fabryczne oraz porażenie prądem. Dla widzów odpornych na takie widoki „Hitman” będzie całkiem przyjemnym sposobem spędzenia dwóch godzin.
Szubienica(2015, reż. Travis Cluff, Chris Lofing)
Na początku, z pojawieniem się w roku 1999 filmu „The Blair Witch Project”, found footage był całkiem interesującą nowinką, pozwalającą niskim kosztem wkręcić widza w oglądanie czegoś, co niby naprawdę się zdarzyło, mimo że obsada jest mordowana przez duchy, ścigana przez dinozaury czy tropiona przez przybyszów z innej planety. Niestety, maniera ta była na tyle pociągająca dla producentów (niskie nakłady i na ogół wysoki zysk, bez konieczności zatrudniania prawdziwych aktorów czy budowania scenografii), że odbija się czkawką po dziś dzień. Found footage kręcą dosłownie wszyscy na świecie, tyle że na szczęście mało która produkcja tego typu trafia do szerszej, kinowej dystrybucji. „Szubienicy” jednak udało się prześlizgnąć nawet do naszych kin. Po co? Któż to wie.
Historia jest sztampowa (grupa młodzieży zamknięta w budynku, ścigana przez mściwego ducha), drętwa (nim jakieś 20-30 minut przed końcem coś się w końcu zacznie dziać, w fabule dominują puste, młodzieżowe dialogi) i durna (w niektórych sytuacjach nie sposób zrozumieć, po co w ogóle bohaterowie mają włączoną kamerę). Nie za bardzo jest więc sens wybierać się na to do kina, a i rozsądniej będzie nie planować zakupu czy wypożyczania płyty z tym zbukiem.
Chappie(2015, reż. Neill Blomkamp)
Dobry, ale mocno nierówny film, mający po drodze dużo dłużyzn oraz scen tak naprawdę zbędnych z punktu widzenia dramaturgii i niewiele wnoszących do samej historii. Nie jestem też pewien, czy faktycznie był sens zatrudniać Sigourney Weaver i Jackmana, skoro ich gra przypomina raczej pobyt na planie niż kreację żywych, wielowymiarowych postaci. Reszta jednak jest bez zarzutu. Tradycyjnie świetne efekty, nieszablonowa tematyka i konsekwentne dostrzeganie przez Blomkampa człowieczeństwa tam, gdzie na ogół mało kto się go doszukuje. Szkoda tylko, że parę ciekawych idei – na przykład kwestia przełożenia ludzkiej duszy na elektroniczne bity czy możliwość transferu osobowości człowieka w pancerz maszyny – zostało poruszonych w niemalże telegraficznym skrócie, a i to dopiero pod sam koniec historii. Przez to finał – pełen wybuchów, rąbanki i wzruszeń – ogląda się świetnie, ale jednocześnie i z pewną dozą zdziwienia, że trzeba było czekać prawie półtorej godziny, żeby opowieść nabrała wreszcie właściwych rumieńców.
Zimowa opowieść(2014, reż. Akiva Goldsman)
Czegóż tu nie ma… Biały koń o tęczowych, eterycznych skrzydłach, który tak naprawdę jest psem. Gruźlicza panna w finalnym stadium choroby – rumiana, bez najdrobniejszego kaszelku czy plwocinki, dla obniżenia sobie temperatury spacerująca co wieczór w nocnej koszuli na trzaskającym mrozie. Dziecię puszczone na morskie wody w lichym, drewnianym modelu żaglowca. Nowojorskie anioły jak najbardziej politycznie poprawne (czarnoskóry i skośnooki), zaś diabelskie pomioty – nie (wyłącznie biali). W dodatku ci pierwsi w pojedynkę, a ci drudzy szlajający się w hordach po kilkunastu, obowiązkowo w ciemnych ciuchach, drogich autach bądź czarnych koniach. Will Smith jako Lucyfer (w sumie i tak dobrze, że nie Steve Martin). Okrutna, wymyślna, mordercza kara przewidziana dla kogoś, kto złamał wszystkie zasady i którego złapanie wymagało zaangażowania kilkudziesięciu osób – w postaci jednego czy dwóch ciosów w mordę i zepchnięcia delikwenta do rzeki. Stuletnie prześcieradło, wciąż świeże i ładnie rozesłane w opuszczonej od co najmniej półwiecza oranżerii. Chyba nie ma sensu ciągnąć tej wyliczanki…
Podobno w powieści cały ten absurdalnie kiczowaty, tandetny melanż wygląda bardziej strawnie, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że i tam występują problemy z odłowieniem z treści sensu i uporaniem się z nadmierną kwiecistością autorskiej wyobraźni. Oznacza to, że książka jest dla wybrańców – co i tak jest niezłym wynikiem, bo film w ogóle zdaje się być dla nikogo. Pokazały to zresztą jego wyniki finansowe (z wydanych 60 milionów dolarów wróciła do kieszeni producentów ledwie połowa).
Dawca Pamięci(2014, reż. Phillip Noyce)
Film doprawdy pechowy. Wizualnie i treściowo boleśnie wtórny wobec „Niezgodnej” tak zawartością (znów nie pasujący do żadnej z kast/zawodów bohater, znów grupowa ceremonia obierania ścieżki kariery, znów wydumana konstrukcja świata, którą trzeba będzie zawalić), jak i przesłaniem (uczucia i wielkie serce ponad wszystko), w rzeczywistości jest ekranizacją znacznie starszej książki, opublikowanej w 1994 roku, podczas gdy „Niezgodna” ujrzała światło dzienne 17 lat później, w roku 2011. Sęk w tym, że prawa do „Niezgodnej” kupiono na pniu i wpakowano większość ogromnej kasy w efekty, natomiast ekranizacja „Dawcy Pamięci” była latami odkładana na później, a gdy wreszcie doszła do skutku, skąpego budżetu starczyło ledwie na znane nazwiska (Meryl Streep, Jeff Bridges, Katie Holmes) i futurystyczną scenografię.
Nie ma co jednak załamywać rąk, bo „Dawca Pamięci” ma takie same gliniane nogi, jak „Niezgodna”. Bo: jak to jest, że w tak pokaźnej liczebnie społeczności wszyscy posługują się wyłącznie imionami? Skąd bierze się żywność, skoro nigdzie nie widać upraw, a owe mityczne farmy na terenach poniżej płaskowyżu fizycznie nie istnieją, bo jest tam tylko piach, kamienie i suche krzaki? Skąd jest woda – choćby do fontann – skoro najbliższa rzeka jest jakieś dziesiątki kilometrów dalej? Skąd jest prąd? Kto i gdzie produkuje rowery, drony i inne fikuśne, precyzyjne urządzenia? No i jakimż to cudem usunięto ludziom sprzed oczu kolory, zmieniając świat na czarno-biały, mimo że tak naprawdę wciąż był kolorowy?
Już nie będę pytał, jak – i po co – tacy czarno-biali ludzie barwią ciuchy (bo wbrew pozorom nie są one wszystkie w jednym kolorze), albo jak się żyje rodzicielkom, czyli – za przeproszeniem – rozpłodowym krowom, których zadaniem jest rodzenie dziecka za dzieckiem. Do starości.
Mimo to, a także mimo różnych bzdurstw z dalszej części fabuły (na przykład – skąd bohater miał jedzenie dla niemowlaka?), „Dawca Pamięci” ogląda się zauważalnie lepiej od „Niezgodnej”. Jest skrojony nieco uważniej, posiada intrygę, która wymaga ruszenia przynajmniej dwoma szarymi komórkami, a także potrafi wytworzyć interesujące relacje między bohaterami. A to już całkiem sporo.

@ "Zimowa opowieść"
"Gruźlicza panna w finalnym stadium choroby – rumiana, bez najdrobniejszego kaszelku czy plwocinki, dla obniżenia sobie temperatury spacerująca co wieczór w nocnej koszuli na trzaskającym mrozie. Dziecię puszczone na morskie wody w lichym, drewnianym modelu żaglowca."
To akurat było w oryginale. Diabli-biali też. Czy koń zmieniał się w psa to już nie pomnę, powieść jako taka nie ma wyraźnej fabuły, więc niewiele zapamiętałam.
@ "Dawca pamięci" - ze wszystkich durnot najbardziej wpieniła mnie wędrówka bohatera, który przez pustynię z kaktusami dociera do gór (rowerkiem a potem na piechotę z niemowlakiem w rękach), gdzie panuje zima oraz nieszczęsny pomysł z pamięcią - na jakiej podstawie, po zobaczeniu jednej mapki nabazgrolonej bohaterowie uznają, że jeśli chłopaczek oddali się od domu odpowiednio daleko, to będzie mógł przesłać swoje wspomnienia wszystkim i świat odmieni się na lepsze.
Dodam też, że dla mnie to były popłuczyny po "Equilibrium"