Tegoroczny węgierski kandydat do Oscara trafia do Polski krótko przed werdyktem Amerykańskiej Akademii Filmowej. Być może dzięki temu przyciągnie przed ekrany więcej widzów. Wybierając się do kina, warto jednak pamiętać, że mamy do czynienia z obrazem znacznie różniącym się od „Pianisty” czy „W ciemności”; w „Synu Szawła” László Nemes postawił bowiem na skrajny naturalizm. Seans może tym samym sprawić potworny ból.
Czcij syna swego!
[László Nemes „Syn Szawła” - recenzja]
Tegoroczny węgierski kandydat do Oscara trafia do Polski krótko przed werdyktem Amerykańskiej Akademii Filmowej. Być może dzięki temu przyciągnie przed ekrany więcej widzów. Wybierając się do kina, warto jednak pamiętać, że mamy do czynienia z obrazem znacznie różniącym się od „Pianisty” czy „W ciemności”; w „Synu Szawła” László Nemes postawił bowiem na skrajny naturalizm. Seans może tym samym sprawić potworny ból.
László Nemes
‹Syn Szawła›
EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Syn Szawła |
Tytuł oryginalny | Saul fia |
Dystrybutor | Gutek Film |
Data premiery | 22 stycznia 2016 |
Reżyseria | László Nemes |
Zdjęcia | Mátyás Erdély |
Scenariusz | László Nemes, Clara Royer |
Obsada | Géza Röhrig, Levente Molnár, Urs Rechn, Todd Charmont, Jerzy Walczak, Sándor Zsótér, Marcin Czarnik, Amitai Kedar |
Muzyka | László Melis |
Rok produkcji | 2015 |
Kraj produkcji | Węgry |
Czas trwania | 107 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Film węgierskiego debiutanta był jedną z największych sensacji ubiegłorocznego festiwalu w Cannes. Zdobył nie tylko laur FIPRESCI, ale także Wielką Nagrodę Jury. Choć czy rzeczywiście można określić czterdziestoośmioletniego László Nemesa prawdziwym debiutantem? Wywodzi się przecież z rodziny o tradycjach kinematograficznych, reżyserem jest jego ojciec, a i on sam przed „Synem Szawła” nakręcił kilka krótkometrażówek. Ale prawdą pozostaje, że „Syn Szawła” to jego pierwsza – w roli reżysera – pełnometrażowa fabuła. Tym bardziej zaskakiwać może fakt, że postanowił wziąć na warsztat temat tak poważny i wstrząsający. I na dodatek pokazać go w tak naturalistyczny sposób. Choć nie jest to powiedziane wprost, można się domyślać, że akcja dzieła rozgrywa się późnym latem 1944 roku w Auschwitz (a mówiąc precyzyjniej: w Birkenau). Tytułowy Szaweł – w oryginalne Saul – Ausländer (nazwisko też ma znaczenie symboliczne) to węgierski Żyd, który po wywózce do obozu przydzielony został do Sonderkommando, czyli utworzonego przez Niemców specjalnego oddziału obsługującego krematorium. Jego zadaniem jest uprzątanie komór gazowych, wywożenie trupów, czyszczenie, dezynfekowanie, pierwsza selekcja pozostawionych przez ofiary rzeczy.
To „praca” wyniszczająca fizycznie i psychicznie, z czego zdają sobie sprawę również Niemcy. Dlatego co kilka, kilkanaście tygodni wymieniają obsługę krematoriów – mordują dotychczasowych członków Sonderkommando, a na ich miejsce przydzielają nowych. Szaweł (w tej roli przejmujący aż do bólu w trzewiach Géza Röhrig) i jego towarzysze, w większości również Żydzi (choć nie tylko, bo trafiają się też Polacy i Rosjanie), zdają sobie sprawę, że ich czas powoli dobiega końca, że niebawem Niemcy i ich poślą do gazu. Także dlatego by, pozbywając się naocznych świadków, zatrzeć ślady dokonywanych przez siebie zbrodni. Jedyną nadzieją na ratunek jest ucieczka. Ale by miała ona jakikolwiek sens, należy przy okazji zniszczyć piece krematoryjne. Potrzebne do tego środki mają dostarczyć im więźniarki pracujące na co dzień w filii obozu w Monowicach. Ważnym elementem w całej tej układance staje się Szaweł, który ma jednak zupełnie inny cel do spełnienia – w ogarniętym szaleństwem obozowym świecie, chce urządzić normalny, religijny pogrzeb wyciągniętemu z komory gazowej chłopcu. Dlaczego z tego powodu jest gotowy postawić pod znakiem zapytania misternie przygotowywany przez jego towarzyszy niedoli plan? Nie oczekujcie – wbrew tytułowi – prostych odpowiedzi.
W jednym z wywiadów udzielonych po otrzymaniu nagrody w Cannes László Nemes wyjawił, że kręcąc swój reżyserski pełnometrażowy debiut, w dużej mierze inspirował się nakręconym trzy dekady wcześniej legendarnym wojennym dramatem Elema Klimowa „
Idź i patrz”. I rzeczywiście, jest w „Synu Szawła” przerażająca scena, która jednoznacznie kojarzy się ze wspomnianym arcydziełem kinematografii radzieckiej. Poza tym Węgier oparł swoją historię na faktach. Prawdziwa jest sekwencja, w której więźniowie starają się na zdjęciach udokumentować popełniane przez nazistów zbrodnie (takowe wykonano w sierpniu 1944 roku), jak i bunt w krematorium (do którego doszło dwa miesiące później). O sile dzieła Nemesa decyduje jeszcze jeden element – nietypowy sposób realizacji. Zdjęcia kręcone są z ręki, kamera najczęściej podąża za głównym bohaterem, widzimy więc przede wszystkim jego plecy i kontury głowy. Pole widzenia tego, co dzieje się dokoła niego, zostaje zawężone, na dodatek kadry są nieostre. Dzięki temu węgierski reżyser może uniknąć epatowania obrazami nieludzkich zbrodni, choć są one oczywiście na tyle zarysowane, że wystarczy, aby wrażliwszy widz przeżył traumę.
Niejako na marginesie głównego wątku opowieści sportretowani zostają także Polacy – zarówno w roli więźniów, jak i mieszkańców okolic Oświęcimia. Sposób ich przedstawienia nie jest jednoznaczny, stąd (w pewnym sensie retoryczne) pytanie: Czy za chwilę nie pojawią się głosy, że powstało kolejne – po „W ciemności” (2011) Agnieszki Holland, „
Pokłosiu” (2012) Władysława Pasikowskiego i „
Idzie” (2013) Pawła Pawlikowskiego – dzieło o Holokauście szkalujące Polaków?

Co do ostatniego pytania to obawa raczej nieuzasadniona, na wpolityce.pl film jest uznany za arcydzieło. Co innego przedstawienie postaci nie jednoznacznie, a co innego jednoznacznie źle (jak w "Pokłosiu") dlatego nie porównywałbym tych filmów pod tym względem.