Historia przedstawiona przez Nikołaja Chomierikiego w „Lodołamaczu” oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. W maju 1985 roku radziecki okręt „Michaił Somow” nieopodal wybrzeży Antarktydy zderzył się z górą lodową, by później dryfować przez 133 dni. W skrajnie trudnych warunkach marynarzom udało się jednak przetrwać, a po trzech dekadach ich perypetie przedstawione zostały na dużym ekranie.
East Side Story: Za kołem podbiegunowym…
[Nikołaj Chomieriki „Lodołamacz” - recenzja]
Historia przedstawiona przez Nikołaja Chomierikiego w „Lodołamaczu” oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. W maju 1985 roku radziecki okręt „Michaił Somow” nieopodal wybrzeży Antarktydy zderzył się z górą lodową, by później dryfować przez 133 dni. W skrajnie trudnych warunkach marynarzom udało się jednak przetrwać, a po trzech dekadach ich perypetie przedstawione zostały na dużym ekranie.
Nikołaj Chomieriki
‹Lodołamacz›
Rok 2016 upływa w kinie rosyjskim pod znakiem superprodukcji. Premiery miały już takie obrazy, jak „
Załoga” Nikołaja Lebiediewa czy „
Pojedynek” Aleksieja Mizgiriowa; teraz doszedł „Lodołamacz” Nikołaja Chomierikiego, a kilka następnych czeka w kolejce. Tylko się cieszyć. I zazdrościć, bo choć w Polsce kinematografia ma się coraz lepiej, wysokobudżetowych dzieł brakuje. Inna sprawa, że zwyczajnie nie mamy na nie – przynajmniej n razie – pieniędzy. Przystępując do pracy nad swoim piątym pełnometrażowym obrazem, Chomieriki miał do dyspozycji… dziesięć milionów dolarów. Za taką sumę można było zatrudnić znakomitych aktorów i specjalistów od efektów, jak również wynająć, odstawiony już jakiś czas temu na boczny tor, atomowy lodołamacz „Lenin”, który „zagrał” rolę „Michaiła Gromowa” (tak na potrzeby filmu przechrzczono bohatera wydarzeń z połowy lat 80. ubiegłego wieku).
Zdjęcia kręcono przez trzy i pół miesiąca w – niekiedy – skrajnie trudnych warunkach atmosferycznych. O ile praca w Sewastopolu czy Petersburgu mogła jeszcze należeć do przyjemności, o tyle wyprawy do Murmańska oraz za koło podbiegunowe, nieopodal Półwyspu Kolskiego i w góry Chibiny, na pewno wymagały olbrzymich wyrzeczeń od wszystkich uczestników. Ależ też podjął się tego reżyser doświadczony, czterdziestoletni (w momencie rozpoczęcia pracy) moskwianin, mający już na koncie cztery pełnometrażowe obrazy („977”, 2006; „
Bajka o mroku”, 2009; „
Noc dłuższa niż życie”, 2010; „Serce jak bumerang”, 2011) oraz serial kryminalny „Syndrom smoka” (2012). Scenariusz wyszedł spod ręki twórców dotąd pracujących głównie dla telewizji, którzy dopiero w ostatnim czasie zyskali możliwość wypróbowania sił w produkcjach realizowanych z większym rozmachem – Andriej Zołotariew przy „Duchu” (2015) Aleksandra Wojtinskiego, a Aleksiej Oniszczenko przy „
Załodze” (2016) Lebiediewa.
Rosyjska premiera „Lodołamacza” miała miejsce 20 października, w najbliższy piątek (4 listopada) film trafi do kin w Estonii, a tydzień później będą mogli wybrać się na niego Litwini. Czy warto? Spróbujmy na to pytanie odpowiedzieć. Jest końcówka maja 1985 roku; lodołamacz „Michaił Gromow” płynie wzdłuż wybrzeży Antarktydy; jak okiem sięgnąć, widać tylko lód. Pracy nie ma za wiele, co oczywiście nie oznacza, że można pozwolić sobie na rozleniwienie. Warunki panują tu bowiem takie, że w każdej chwili może wydarzyć się coś dramatycznego. I rzeczywiście, gdy marynarze na pokładzie dostrzegają wyłaniającą się na horyzoncie potężną górę lodową, jest już za późno, aby zmienić kurs statku. Próba taka skazana jest z góry na niepowodzenie – jak bowiem manewrować jednostką, która zewsząd otoczona jest przez lód? Zderzenie jest więc nieuniknione. Można jedynie minimalizować jego skutki, co nie do końca się udaje. Chcąc ratować swego psa, który z powodu wstrząsu wpadł do wody, jeden z marynarzy opuszcza pokład. Nie udaje się go już – w przeciwieństwie do zwierzęcia – uratować.
Kiedy informacja o wypadku dociera do dowództwa w Leningradzie, kapitan „Michaiła Gromowa”, Andriej Nikołajewicz Pietrow, zostaje oskarżony o zaniedbania i pozbawiony funkcji; do momentu przybycia następcy szefuje jeden z jego najbliższych współpracowników, Jeremiejew. Nie trwa to jednak długo. Wkrótce pojawia się bowiem helikopter z nowym kapitanem – Siewczenką; Pietrow natomiast w tym samym czasie pakuje się, by odlecieć na stały ląd. Niestety, przy lądowaniu śmigłowiec ulega awarii i zostaje uwięziony, podobnie jak odwołany Andriej Nikołajewicz, na pokładzie lodołamacza. Nie wróży to dobrze na przyszłość, ponieważ Siewczenko natychmiast wprowadza własne, rygorystyczne zasady, kłócące się ze sposobami, jakimi zarządzał ludźmi Pietrow. Nowy kapitan jest służbistą do kwadratu i szybko daje się we znaki załodze, która z kolei szuka ratunku u poprzedniego dowódcy. Prostą drogą prowadzi to do konfliktu dwóch niezwykle silnych osobowości. A jeśli dodamy do tego jeszcze zabójczy mróz i inne czające się dokoła niebezpieczeństwa (głównie góry lodowe) – mamy pełen obraz fatalnej sytuacji, w jakiej znajdują się dryfujący po Morzu Barentsa marynarze „Michaiła Gromowa”.
„Lodołamacz” to w zasadzie dramat psychologiczno-przygodowy, którego główną osią dramaturgiczną jest konflikt ambicjonalny, tym groźniejszy dla wszystkich w niego zaangażowanych z własnej woli (bądź wplątanych przypadkowo), że rozgrywający się na tle lodowego pustkowia, z którego nie ma ucieczki. Chcąc przetrwać i ocalić załogę, dotychczasowi wrogowie zmuszeni są do wyciągnięcia do siebie rąk, odłożenia na bok dumy i wybaczenia krzywd. Ale to i tak może nie wystarczyć. Wrogiem jest bowiem nie tylko człowiek, ale i wszechpotężna natura, wobec której zagubiony pośrodku lodów statek często wydaje się bezradny. By wygrać, trzeba wspiąć się na wyżyny wytrzymałości, a nierzadko również – odwagi. Obaj kapitanowie przechodzą więc wewnętrzną przemianę, w wyniku której stają się innymi ludźmi. Nikołaj Chomieriki, nie chcąc zapewne, aby jego film był jedynie przypowieścią o dramatycznej męskiej przygodzie, wprowadził do fabuły również wątki poboczne, w których na główne postaci wyrastają żony Pietrowa (dziennikarka) i Siewczenki (niemłoda już, chorująca na serce kobieta, która właśnie spodziewa się dziecka). Dzięki nim obaj kapitanowie zostają nieco uczłowieczeni, zaczynamy ich rozumieć, a przede wszystkim zdajemy sobie sprawę, że są zdolni do ludzkich uczuć (głównie dotyczy to tego drugiego) i zawarcia – dla dobra wszystkich członków załogi „Michaiła Gromowa” – kompromisu.
Główne role zagrali aktorzy będący obecnie na fali wznoszącej, zaliczający się do największych gwiazd kina rosyjskiego: w kapitana Andrieja Pietrowa wcielił się Piotr Fiodorow („
Tak tu cicho o zmierzchu…”, „
Czysta sztuka”, „
Pojedynek”), natomiast w jego „zmiennika”, kapitana Siewczenkę – Siergiej Puskiepalis („
Metro”, „
Dziewięć dni i jeden poranek”, „
Bitwa o Sewastopol”). Ich żonami były odpowiednio: Olga Smirnowa („
Sala numer 6”, „
Dziadek Mróz zawsze dzwoni trzy razy”) i Anna Michałkowa („
Rasputin”, „
PiraMMMida”, „
Kokoko”). W rolach drugoplanowych można natomiast zobaczyć: Aleksandra Jacenkę („
Orda”, „
Długie i szczęśliwe życie”), Aleksandra Pala („
Chłopiec z naszego cmentarza”), Witalija Chajewa („
Rajskie Ogrody”, „
Orlean”), Aleksieja Barabasza („
Będę przy tobie”, „
Stalingrad”) oraz Borisa Kamorzina („
Koniec pięknej epoki”, „
Nauczyciel”).
Za zdjęcia odpowiadał mający już spore doświadczenie operator Fiodor Liass, któremu zdarzało się pracować zarówno przy filmach kameralnych („
Martwe córki”, „
Będę przy tobie”), jak i robionych ze znacznie większym rozmachem („
DuchLess”, „
Moskwa nigdy nie śpi”, „
O miłości”). Do skomponowania ścieżki dźwiękowej zatrudniono natomiast, mającego wyrobioną już markę w Hollywoodzie, fińskiego kompozytora Tuomasa Kantelinena („
Córka yakuzy”), sprawdzonego w tematyce polarnej podczas pracy nad „
Terytorium” (2014) Aleksandra Mielnika, w którym to filmie zagrał zresztą także Piotr Fiodorow. Co ciekawe, w kompozycje Kantelinena wpleciono także piosenki Wiktora Coja i jego legendarnej formacji Kino: „Время есть, а денег нет” (z debiutanckiego longplaya „45”) śpiewają, umilając sobie czas, marynarze, natomiast przepiękne „Красно-жёлтые дни” (z pośmiertnego „Czarnego albumu”) rozbrzmiewają w wersji oryginalnej w ostatnich sekwencjach obrazu i na napisach. Po „
Stalingradzie”, „
Durniu”, „
Pionierach marzycielach” i „
Bitwie o Sewastopol”, „Lodołamacz” to kolejna wielka produkcja rosyjska, która nie może obyć się bez utworów Coja. Co w dużej mierze wyjaśnia tak popularne w Rosji hasło: „Coj żyje!”, mimo że od śmierci wokalisty i gitarzysty Kina minęło w tym roku dwadzieścia sześć lat.
