East Side Story: Portret żałobny rosyjskiego inteligenta [Swiatosław Podgajewski „Narzeczona” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Choć w napisach początkowych filmu znajduje się adnotacja, że „został on oparty na autentycznych wydarzeniach”, nie należy za bardzo przywiązywać do niej wagi. „Narzeczona” Swiatosława Podgajewskiego jest bowiem klasycznym horrorem o nawiedzonym domu i poddających się jego woli mieszkańcach. Trzeba jednak przyznać, że nie brakuje mu także ambicji.
East Side Story: Portret żałobny rosyjskiego inteligenta [Swiatosław Podgajewski „Narzeczona” - recenzja]Choć w napisach początkowych filmu znajduje się adnotacja, że „został on oparty na autentycznych wydarzeniach”, nie należy za bardzo przywiązywać do niej wagi. „Narzeczona” Swiatosława Podgajewskiego jest bowiem klasycznym horrorem o nawiedzonym domu i poddających się jego woli mieszkańcach. Trzeba jednak przyznać, że nie brakuje mu także ambicji.
Swiatosław Podgajewski ‹Narzeczona›Któż nie lubi się bać? Ale oczywiście tylko oglądając film. Mając świadomość, że po dziewięćdziesięciu minutach (lub niewiele więcej) seans dobiegnie końca i wrócimy do rzeczywistości. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę Swiatosław Podgajewski, który powoli wyrasta na największego (choć niekoniecznie jeszcze najwybitniejszego) specjalistę od filmów grozy na wschód od Bugu. To rodowity moskwianin, który na świat przyszedł w 1983 roku. Co ciekawe, nie skończył żadnych studiów kierunkowych, ma jedynie na koncie kursy… montażu. Karierę w branży rozrywkowej zaczynał od kręcenia reklam oraz teledysków. Na plus należy mu zaliczyć, że w tej dziedzinie nie współpracował wcale z gwiazdami popu, ale wykonawcami rockowymi – grupami Tarakany, Słot, Louna, Stigmata oraz Najkiem Borzowem. Jako montażysta pracował w wytwórni filmowej imienia Maksima Gorkiego; potem na jakiś czas zakotwiczył w stacji NTW, gdzie reżyserował programy telewizyjne. Niejako na boku przez kilka lat tworzył filmy krótkometrażowe: fantastyczne („Jedi”, 2004; „Podróż”, 2004; „Nieczłowiek”, 2006) i dramaty („Zdrajca”, 2005; „Bliscy ludzie”, 2005; „Syndrom kryzysu”, 2009). W 2011 roku przystąpił do pracy nad swym debiutem pełnometrażowym. Stał się nim horror „Mieszkanie numer 18”, który ostatecznie trafił do kin rosyjskich dwa lata później. Spodobał się na tyle, że Podgajewski bez trudu zebrał pieniądze na kolejny projekt, którym stał się obraz „Dama pikowa: Czarny rytuał” (2015). W styczniu tego roku natomiast miała miejsce premiera „Narzeczonej”, na produkcję której wydano 70 milionów rubli. Kolejne 50 milionów przeznaczono na cele marketingowe. W sumie opłacało się, ponieważ w ciągu mniej więcej pół roku obraz zarobił 3 miliony dolarów (co w przeliczeniu daje trochę ponad 170 milionów rubli). W efekcie nazwisko Podgajewskiego (nie tylko reżysera, ale i scenarzysty „Narzeczonej”) stało się bardzo „gorące”. Do tego stopnia, że w tej chwili reżyser pracuje nad dwoma kolejnymi dziełami: sensacyjno-fantastycznym „Nowym światem” oraz mistycznym thrillerem „Koperta”. Oba powinny być gotowe jeszcze w tym roku, ale kiedy trafią do dystrybucji – nie wiadomo. W drugiej połowie XIX wieku narodziła się w Wielkiej Brytanii, a potem rozprzestrzeniła praktycznie na cały świat, zadziwiająca moda związana z rozwojem fotografii – na uwiecznianie zmarłych krewnych. Ubierano ich odświętnie i sadzano w najzupełniej naturalnych pozach, aby wykonać portret żałobny. Nierzadko, zwłaszcza przy osobach dorosłych, wykorzystywano do tego specjalny stelaż, który podtrzymywał opadającą głowę. W krajach prawosławnych, a więc także w Rosji, z czasem dorobiono do tego metafizyczną ideologię – wierzono bowiem, że w ten sposób można oszukać śmierć, przechowując duszę człowieka w negatywach. I właśnie od takiej sceny rozpoczyna się „Narzeczona”. Wiktor próbuje sfotografować niedawno zmarłą żonę Olgę. W czasie przygotowań do tej czynności zaczyna towarzyszyć mu dziwne odczucie – że w pokoju poza nim i zmarłą jest ktoś jeszcze. Przekonany, że to żyjąca cząstka kobiety, nie zwlekając zabiera ją do powozu i jedzie do rodzinnego dworku, gdzie następnie – mimo protestów przesądnych miejscowych chłopów – odbywa się przerażający rytuał.  Tyle we wstępie. Po tej introdukcji akcja przenosi się w czasy nam współczesne, do Moskwy. Poznajemy Nastię, młodziutką studentkę, która od razu po wykładzie idzie ze swoim narzeczonym Iwanem do urzędu, aby wziąć ślub. Dziewczyna, jak to często w podobnych sytuacjach bywa, jest bardzo szczęśliwa. Nie martwi jej nawet fakt, że następnego dnia po ceremonii zamiast w podróż poślubną na koniec świata, mąż zabiera ją do mieszkających na wsi krewnych – swojego ojca i siostry Lizy. Ich willa robi wrażenie rozmiarami, ale lata świetności przeżyła przynajmniej wiek temu. Teraz sprawia raczej przygnębiające wrażenie. Podobnie zresztą jak jej nieliczni mieszkańcy. Nawet w dzieciach Lizy, Tatianie i Michaile, trudno dostrzec radość życia. Mimo to Nastia jest dobrej myśli, choć już pierwszej nocy zaczynają dziać się dziwne rzeczy – słuchać stukania, ktoś chodzi po korytarzu, Liza spiskuje z Wanią, który nie chce powiedzieć żonie, o co chodzi. A z czasem nastrój grozy jedynie narasta. Zwłaszcza gdy następnego dnia rano Iwan znika gdzieś na cały dzień, Anastazji zaś objawia się… jej duch.  Co dzieje się w starym domu? Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa Liza? Kim jest tajemnicza Agłaja, kobieta z sąsiedztwa, którą szwagierka przedstawia Anastazji jako lekarkę? Gdzie podział się Wania? Z biegiem czasu pojawiają się odpowiedzi na wszystkie pytania, choć my oczywiście – z przyczyn jak najbardziej zrozumiałych – nie możemy w tej chwili nawet zbliżyć się do nich. W przypadku „Narzeczonej” mamy do czynienia z klasycznym horrorem, pewne nieprawdopodobieństwa wpisane są w naturę tego gatunku, nie ma się więc co czepiać, że nie wszystko układa się w logiczną całość (parę nieścisłości bądź elementów, które trzeba przyjąć na „wiarę”, jest bowiem w fabule obecnych). Z drugiej strony jednak Podgajewskiemu udaje się stworzyć odpowiedni nastrój; w dużej mierze dzięki temu, że skutecznie połączył grozę z romantyzmem i okrucieństwo z melancholią. Przechadzając się korytarzami starego dworku czuć magię tego miejsca. A do tego dochodzą jeszcze bardzo przyzwoicie zrobione efekty specjalne (które, jak można sądzić, pochłonęły większość budżetu). I co najważniejsze w podobnych produkcjach – „Narzeczona” ewidentnie straszy, w paru miejscach wywołując autentyczne ciarki na plecach. Konstruując scenariusz, Podgajewski połączył rosyjską tradycję (po wątki wampiryczne sięgali przecież i Nikołaj Gogol, i Iwan Turgieniew, i Aleksiej Tołstoj, by wspomnieć tylko kilku twórców) ze współczesnymi amerykańskimi opowieściami o nawiedzonych domach i nieumarłych (vide cykl filmów o klątwie Amityville czy „żywych trupach”). I zrobił to na tyle zgrabnie, że jego dzieło ogląda się bez zażenowania, na dodatek z rosnącym z biegiem czasu zainteresowaniem. Polski widz dostrzeże zapewne jeszcze jedno zaskakujące dla niego pokrewieństwo – z „ Demonem” (2015) Marcina Wrony. Podobny jest przede wszystkim punkt wyjścia. W filmie Polaka wprawdzie to panna młoda przywozi narzeczonego do mieszkającej na wsi rodziny, której wcześniej nie było mu dane (poza bratem panny młodej) poznać, ale kilka elementów pojawiających się w dalszej części scenariusza – grób w pobliżu domu, szukająca ukojenia dusza (znów nie możemy zdradzić zbyt dużo) – zdaje się pochodzić z tej samej „szuflady”. Mimo to trudno podejrzewać Rosjanina o to, że inspirował się filmem znad Wisły. Im bliżej końca, tym mocniej skupia się on bowiem na efektach specjalnych, podczas gdy Wrona świadomie ich unikał. W głównych rolach producenci obsadzili dwudziestoletnią Wiktorię Agałakową („ Sprawozdanie z życia”, „ Rasputin”), która wcieliła się w piękną Nastię, oraz starszego od niej o dziewięć lat Wiaczesława Cziepurczienkę („ Legenda z numerem 17”, „ Pożegnanie”, „ Weekend”), który z kolei zagrał jej świeżo upieczonego męża Wanię. Szwagierka Liza ma z kolei twarz Aleksandry Riebienok („ Do widzenia, mamo”, „ Bracia Cz.”, „ Obudź mnie”), a Wiktor – doświadczonego Igora Chripunowa („ Wurdałaki”, „ Lodołamacz”, „ Pojedynek”). Za zdjęcia odpowiada Iwan Burłakow, który przed siedmioma laty „zilustrował” pełnometrażowy debiut Jurija Bykowa „ Żyć”, natomiast w ścieżce dźwiękowej wykorzystano zakupione w „banku muzyki” utwory autorstwa trzech duńskich kompozytorów: Halfdana E. Nielsena, Jespera Hansena oraz Rasmusa Kristensena. O dziwo, sprawdziły się całkiem nieźle, co oznacza, że osoby odpowiedzialne za montaż muzyki wykonały swoją pracę profesjonalnie. 
|