Zapraszamy do lektury pierwszego w październiku 2017 zestawu krótkich recenzji filmowych.
Esensja ogląda: Październik 2017 (1)
[ - recenzja]
Zapraszamy do lektury pierwszego w październiku 2017 zestawu krótkich recenzji filmowych.
Lego Ninjago: Film(2017, reż. Charlie Bean, Paul Fisher)
Po genialnym „Lego przygoda” i całkiem udanym „Lego Batmanie” przyszła kolej na zdecydowanie słabszy film z „klockowej” serii. Ninjago to bardzo udana symbioza serialu telewizyjnego i serii klocków duńskiego producenta inspirowanych kulturą Japonii. Serial wystartował w 2011 roku i odniósł na tyle duży sukces, że do dzisiaj powstają kolejne sezony. W sumie to dziwne, że film kinowy pojawił się tak późno.
Intryga luźno nawiązuje do dwóch pierwszych sezonów serialu gdy Lloyd najpierw dołącza do Ninja aby w ostatecznym rozrachunku podjąć walkę z własnym ojcem i Mrocznym Władcą. Twórcy skupiając się na relacjach ojciec-syn zapewne chcieli postawić na wartości rodzinne. Niestety pominęli całkowicie to co było największym atutem serialu czyli zróżnicowanie charakterów ninja i wynikające z tego pokręcone relacje między nimi. Pewny siebie Kai, strachliwy Jay, chłodny Zane, Cole i kręcąca się między nimi Nya (siostra Kaia) tworzyli wybuchową mieszankę. W sumie to Lloyd jest chyba najnudniejszy z nich, a jednak został wyciągnięty na pierwszy plan kosztem pozostałych.
Od strony wizualnej – żadnych uwag. Animacja udająca wykorzystanie prawdziwych klocków jest praktycznie perfekcyjna. Ale to już widzieliśmy w poprzednich filmach.
Here Alone(2016, reż. Rod Blackhurst)
Niby tysięczny film z nurtu zombie, nie wnoszący praktycznie nic nowego do gatunku, do tego mocno leniwy. A jednak na dłuższą chwilę zapada w pamięć. Fabuła jest prościutka. Ot, w lesie siedzi sobie kobieta, od czasu do czasu smarująca się zwierzęcymi odchodami i wyprawiająca się do opuszczonych domów po żywność. Musi robić to ostrożnie, bo po okolicy plączą się nieumarli – w teorii żywi ludzie, w praktyce wyzbyci człowieczeństwa i zredukowani do roli łaknącego ludzkiej krwi, bezmyślnego drapieżnika. Pewnego dnia znajduje jednak na pobliskiej drodze rannego mężczyznę i dziewczynę. Decyduje się im pomóc.
Jak widać, „Here Alone” nie proponuje skomplikowanej intrygi, gotującej krew akcji czy szalejących uczuć. A mimo to potrafi zaciekawić. Z jednej strony dzięki wiarygodnym postaciom, zachowującym się w sposób naturalny i na ogół logiczny. Postaciom, które – przyzwyczajone do sytego życia – muszą sobie poradzić w świecie, w którym nie ma już elektryczności, sklepów z żywnością i samochodów, za to po uszy jest morderczych zombie. Z drugiej – przez kulturalną realizację i skoncentrowanie opowieści na codziennych czynnościach, na wzajemnych interakcjach i oszczędnym wspominaniu przeszłości. To taki kameralny, szczupły obsadowo dramat, pozwalający obserwować wewnętrzną przemianę trójki osób, natomiast niemal całkowicie marginalizujący kwestię nieumarłych. Bo tak naprawdę nie chodzi tu o krew i flaki, a o wolę przetrwania i konieczność ostatecznego pogodzenia się ze śmiercią bliskich. Ładny, spokojny film, zdecydowanie bliższy postapokaliptycznemu sf niż horrorowi.
The Void(2016, reż. Jeremy Gillespie, Steven Kostanski)
Zaskakująco mroczny horror, mający wiele wspólnego z „The Thing” Carpentera, ale do tego posiadający wyraźne elementy mitologii Cthulhu. W szpitalu, likwidowanym ze względu na spowodowane przez pożar zniszczenia, grzęźnie kilka osób. Wyjść na zewnątrz nie mogą, bo budynek jest otoczony przez uzbrojonych w noże ludzi w białych habitach. Rozdzielać się też nie powinni, bo jedna z zabitych na początku osób ożyła i zmieniła się w dynamicznie mutujące monstrum. Co gorsza – zdaje się, że zarówno ludzie w habitach, jak i monstrum, są częścią demonicznego planu, którego celem jest ściągnięcie na ziemię któregoś z przedwiecznych bóstw. Czy któryś z bohaterów przeżyje konfrontację z siłami ciemności? Czy uda się ocalić świat przed pochłonięciem przez siły mroku? Film jest zrobiony bardzo porządnie i proponuje posępny, wręcz fatalistyczny klimat, aczkolwiek – to prawda – chwilami szwankuje w nim psychologia postaci, a sama mitologia jest nadmiernie enigmatyczna i zwyczajnie mętna. Z drugiej jednak strony – przy wyłożeniu kawa na ławę mogłoby się okazać, że wykłada się również i sama fabuła, więc może i dobrze, że wiele elementów pozostawiono tu niedopowiedzianych. Tak jest chyba mimo wszystko… ciekawiej.
Wybawienie(2016, reż. Hans Petter Moland)
Wielbiciele skandynawskich kryminałów powinni być usatysfakcjonowani trzecim spotkaniem (po „Kobiecie w klatce” i „Zabójcach bażantów”) z policjantami z departamentu Q, którzy próbują wyjaśnić rozmaite przestępstwa z przeszłości. Tym razem punktem wyjścia jest znaleziona na plaży butelka z listem napisanym krwią. Szybko się okazuje, że chociaż spędziła ona kilka lat w wodzie, to wiadomość ta może naprowadzić policję na trop wciąż działającego zbrodniarza. Wszystko wskazuje na to, że jego ofiarami są dzieci pochodzące z niewielkich, ale bardzo aktywnych wspólnot religijnych. Prowadzącym dochodzenie początkowo brakuje jednak wskazówek, które pozwoliłyby odkryć tożsamość sprawcy. Kiedy więc dochodzi do kolejnego takiego porwania, zaczyna się pasjonujący wyścig z czasem i z napięciem obserwujemy, czy policjantom uda się ocalić uprowadzone rodzeństwo. Akcja toczy się żywo, na widzów czeka trochę niespodzianek, a atmosfera w miarę rozwoju wydarzeń robi się coraz bardziej mroczna. Nie będę ukrywać, że nieco rozczarował mnie pomysł na wyjaśnienie motywów przestępcy, ale to zarzut bardziej do autora literackiego pierwowzoru, niż właściwych twórców filmu.
Jeżeli chodzi o poziom realizacji, to „Wybawienie” nie może się wprawdzie równać z amerykańskimi superprodukcjami, ale i tak prezentuje się pod tym względem całkiem przyzwoicie. Tradycyjnie już mocną stroną w opowieściach o departamencie Q są Fares Fares w roli Assada oraz Nikolaj Lie Kaas jako Carl Mørck, których kontrastujące osobowości wnoszą naprawdę wiele energii do całej fabuły. Tym razem nawet większe wrażenie jednak wywiera na nas antagonista pary detektywów, czyli na pozór niezwykle łagodny Johannes (gra go rewelacyjnie Pål Sverre Hagen). Dobrze skonstruowana intryga kryminalna, przyzwoite tempo akcji i mroczny klimat sprawiają zaś, że miłośnicy gatunku na pewno obejrzą ten film z przyjemnością.
