NajAmerican Film Festival 2017 [Luca Guadagnino „Tamte dni, tamte noce”, Yorgos Lanthimos „Zabicie świętego jelenia”, Sean Baker „The Florida Project”, Darren Aronofsky „mother!”, Raoul Peck „Nie jestem twoim murzynem”, Benny Safdie, Josh Safdie „Good Time”, James Franco „The Disaster Artist”, Michael Showalter „I tak cię kocham”, Lynne Ramsay „Nigdy cię tu nie było”, John Carroll Lynch „Szczęściarz” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl We Wrocławiu zakończył się 8. American Film Festival. Ta znakomita filmowa impreza co roku dowodzi, że rzucane co rusz hasła o umieraniu amerykańskiej kinematografii, są mocno przesadzone. Naszych dwóch wysłanników wybrało 10 najlepszych filmów festiwalu, dzięki którym amerykańskie(lub prawie-amerykańskie) kino jest Great Again!
NajAmerican Film Festival 2017 [Luca Guadagnino „Tamte dni, tamte noce”, Yorgos Lanthimos „Zabicie świętego jelenia”, Sean Baker „The Florida Project”, Darren Aronofsky „mother!”, Raoul Peck „Nie jestem twoim murzynem”, Benny Safdie, Josh Safdie „Good Time”, James Franco „The Disaster Artist”, Michael Showalter „I tak cię kocham”, Lynne Ramsay „Nigdy cię tu nie było”, John Carroll Lynch „Szczęściarz” - recenzja]We Wrocławiu zakończył się 8. American Film Festival. Ta znakomita filmowa impreza co roku dowodzi, że rzucane co rusz hasła o umieraniu amerykańskiej kinematografii, są mocno przesadzone. Naszych dwóch wysłanników wybrało 10 najlepszych filmów festiwalu, dzięki którym amerykańskie(lub prawie-amerykańskie) kino jest Great Again!
Luca Guadagnino ‹Tamte dni, tamte noce›EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Tamte dni, tamte noce | Tytuł oryginalny | Call Me by Your Name | Dystrybutor | UIP | Data premiery | 26 stycznia 2018 | Reżyseria | Luca Guadagnino | Zdjęcia | Sayombhu Mukdeeprom | Scenariusz | James Ivory, Andre Aciman | Obsada | Armie Hammer, Timothée Chalamet, Michael Stuhlbarg, Amira Casar, Esther Garrel, Victoire Du Bois, Vanda Capriolo, Antonio Rimoldi | Rok produkcji | 2017 | Kraj produkcji | Brazylia, Francja, USA, Włochy | Czas trwania | 132 min | WWW | Polska strona | Gatunek | dramat, melodramat | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Tamte dni, tamte noce(2017, reż. Luca Guadagnino) Czarująca historia miłosna i przenikliwa opowieść o edukacji sentymentalnej, nie bez powodu kojarząca się z filmami Bernardo Bertolucciego czy Erica Rohmera. Rzecz dzieje się na prowincji, w północnych Włoszech, na początku lat osiemdziesiątych: do kosmopolitycznego domu amerykańskiego profesora specjalizującego się w kulturze antyku przyjeżdża na kilka tygodni doktorant z USA, Oliver (Armie Hammer, skądinąd wyglądający jak grecki bóg). Gość, wprawdzie nonszalancki i nieco arogancki, ale też zabawny, błyskotliwy i diablo przystojny, wprowadza ożywienie w lokalną atmosferę: już po chwili ze wszystkimi jest na „ty” i budzi westchnienia okolicznych dziewcząt (zobaczcie choćby scenę, w której Hammer tańczy do „Love My Way” Psychedelic Furs, będziecie wiedzieć dlaczego). Najtrudniej przekonać mu do siebie siedemnastoletniego Elio (Timothée Chalamet – wielkie aktorskie odkrycie filmu), syna profesora, chłopaka, który wie wszystko (np. jak Liszt zagrałby Bacha), ale tak naprawdę wszystkiego, co najważniejsze musi się jeszcze nauczyć. Nie jest sztuką nakręcić zmysłowy film, mając do dyspozycji pięknych aktorów, włoskie lato i kilka nowych piosenek Sufjana Stevensa – sztuka, by taki obraz nie obrócił się w kicz. W filmie włoskiego reżysera (ze scenariuszem współautorstwa samego Jamesa Ivory’ego) udaje się to bezbłędnie: choć bijąca z ekranu bliskość między Oliverem a Eliem jest poruszająca, a słoneczna prowincja uwodzi światłem, zielenią, blaskiem wody i architekturą, gdzieś na marginesach „Tamtych nocy…” pojawiają się cienie – choć akcja toczy się w wielokulturowym, liberalnym środowisku, coming out wymaga ponadprzeciętnej odwagi; jedno spełnione pragnienie może prowadzić do kilku złamanych serc. Wreszcie nieoczywista jest sama dynamika relacji bohaterów – właściwie nieustannie zadajemy sobie pytania, o ich intencje, o to, komu zależy bardziej, w którym momencie kończy się wakacyjna przygoda a zaczyna formujące doświadczenie. „Tamte dni, tamte noce” są tak świetne, że nawet gdy w dość jasny sposób Guadagnino wykłada pod koniec filmu jego sens, to robi to w jednej z najlepszych scen: szczera rozmowa ojca z Eliem chwyta za gardło i stanowi kapitalną kodę, a przy tym sprawia, że scenariuszowo niepozorna postać rodzica staje się bohaterem kluczowym dla zrozumienia całej opowieści (i kto wie, czy na finiszu grający profesora Michael Stuhlbarg nie zgarnął Armiemu Hammerowi Oscara za rolę drugoplanową sprzed nosa). Yorgos Lanthimos ‹Zabicie świętego jelenia›EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Zabicie świętego jelenia | Tytuł oryginalny | The Killing of a Sacred Deer | Dystrybutor | Monolith | Data premiery | 1 grudnia 2017 | Reżyseria | Yorgos Lanthimos | Zdjęcia | Thimios Bakatakis | Scenariusz | Yorgos Lanthimos, Efthymis Filippou | Obsada | Nicole Kidman, Alicia Silverstone, Colin Farrell, Raffey Cassidy, Barry Keoghan, Bill Camp, Anita Farmer Bergman, Sunny Suljic | Rok produkcji | 2017 | Kraj produkcji | Irlandia, Wielka Brytania | Czas trwania | 121 min | Gatunek | dramat, groza / horror, kryminał | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Zabicie świętego jelenia(2017, reż. Yorgos Lanthimos) Na kino Yorgosa Lanthimosa zawsze należy patrzeć przez pryzmat niezwykle oryginalnego konceptu. Tym razem autor „Kła” czy „Lobstera” nie kreuje rzeczywistości na pierwszy rzut oka mającej tylko z pozoru wspólny mianownik z realizmem . Świat z „Zabicia świętego jelenia” wydaje się nie odbiegać od znanych nam norm. Na pierwszym planie mamy kardiochirurga, który na przedmieściach Cincinnati z żoną i dwójką dzieci snuje swój sen. Świetna praca, odczyty na prestiżowych galach, wzorowe życie rodzinne. Zaburzeniem równowagi perfekcyjnego równania będzie nastoletni Martin, choć poszukiwanie natury ich relacji będzie tylko jednym z wielu elementów budowanej drobiazgowo tragedii. Czy jest on nieślubnym dzieckiem lekarza? Wynikiem homoseksualnych skłonności? A może sposobem na leczenie wyrzutów sumienia – wszak ojciec chłopaka zmarł na jego stole operacyjnym. Wszelkie pojawiające się wątpliwości, znaki i wskazówki Grek ubiera w cechy charakterystycznego dla siebie wystudzonego, nienaturalnego thrillera. Zdarzenia dzieją się tu w długich, przeciągłych kadrach, w których kluczymy między potencjalnymi rozwiązaniami podawanej historii. W tej pozytywnie irytującej enigmatyczności jest jednak metoda. Lanthimos potrafi jednym ruchem zmienić historię tak, aby zatrząść w całości jej perspektywą. Z premedytacją kreuje nieprzyjemne, wręcz klaustrofobiczne środowisko osaczenia, gdzie człowiek zdaje się być tak słaby jak wielkie skrywa w sobie sekrety. W „Zabiciu świętego jelenia” niemal antyczną tragedia rozpisano na role, których nie powstydziliby się starogreccy mistrzowie. Colin Farrell w postaci lekarza miesza lakoniczność z emocjonalną eksplozją. Nicole Kidman łączy matczyną empatię z zimnym wyrachowaniem. Barry Keoghan w roli Martina tworzy drażniącą wszystkie zmysły siłę, przed którą zdaje się nie być ratunku. To za ich sprawą Lanthimosowi udaje się snuć mocną i niepokojącą opowieść o nieuchronnym Fatum, karze za własne grzechy i iluzoryczności społecznego bezpieczeństwa. Dopóki główną tajemnicę trzyma skrzętnie za kurtyną, ma widza w garści. Gdy ta opada, przerośnięte oczekiwania mają szansę na zaspokojenie „jedynie” przez cechy, jakie gatunkowo może zaoferować thriller. Piekielnie dobry thriller. Sean Baker ‹The Florida Project›EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | The Florida Project | Dystrybutor | M2 Films | Data premiery | 22 grudnia 2017 | Reżyseria | Sean Baker | Zdjęcia | Alexis Zabe | Scenariusz | Sean Baker, Chris Bergoch | Obsada | Willem Dafoe, Brooklynn Prince, Valeria Cotto, Bria Vinaite, Christopher Rivera, Caleb Landry Jones, Macon Blair, Karren Karagulian | Muzyka | Lorne Balfe | Rok produkcji | 2017 | Kraj produkcji | USA | Czas trwania | 111 min | Gatunek | dramat | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
The Florida Project(2017, reż. Sean Baker) Reżyser Sean Baker ma niewiarygodnego nosa do wynajdywania aktorskich pereł tam, gdzie nikt inny by nie szukał. Transgenderowe aktorki z „Mandarynki” w najnowszym projekcie amerykańskiego twórcy znalazły godne następczynie – sześcioletnią Brooklyn Prince oraz wypatrzoną na Instagramie Brię Vinaite. Kapitalne debiutantki wspiera Willem Defoe, obsadzonym wbrew emploi w roli porządnego faceta, z którym chciałoby się wyjść na piwo. Prince gra tu dziewczynkę o imieniu Moonee – jedno z tych dzieci, których wszędzie pełno, zwłaszcza tam, gdzie nie powinno ich być. Moonee jest małą rozrabiarą – pluje na samochody, buszuje po pustostanach, bluzga, podgląda sąsiadów. A przy tym wciąga w swoje zabawy inne dzieciaki z okolicy – hotelowego kompleksu w Orlando, gdzie, oprócz turystów, mieszkają ludzie, których nie stać na wynajęcie mieszkania w lepszej okolicy, ani tym bardziej na własny dom. Matka dziewczynki, sama jeszcze młodziutka, chwyta się różnych zajęć (wciskanie turystom podróbek markowych kosmetyków jest jednym z mniej podejrzanych) by związać koniec z końcem i mieć na czynsz. Mamy tu więc z jednej strony film o dzieciństwie – pełen energii i humoru. Baker oddaje pole do popisu bohaterom z tak zwanego „marginesu”, wsłuchuje się w ich język, jest zafascynowany ich wrażliwością i kreatywnością. Z drugiej, nie pozwala zapomnieć, że „The Florida Project” umieszczone jest w konkretnej rzeczywistości, w której dzieciństwo może skończyć się wyjątkowo szybko. A jednocześnie mówi o tym świecie bez protekcjonalnego podejścia czy odrazy (w czym przypomina inny obraz USA „białych śmieci”, „American Honey” Andrei Arnold – będąc przy tym lepszym filmem). W produkcji Bakera turyści z całego świata mijają lokalną biedotę a ledwie kilka kroków od ciasnych klitek stałych lokatorów hotelu stoją przestronne, opuszczone domy jako pamiątka kryzysu finansowego z 2008 roku. Oba portretowane przez Bakera światy – dzieciństwo i współczesna Ameryka – symbolicznie zbiegają się w parku Disney World, rzutującego na małe i duże fantazje. W „The Florida Project” Ameryka wygląda jak wielki park Disneya – krzykliwe, cukierkowe kolory, karykaturalnie masywne sklepy i udające pałace hotele, setki billboardów obiecujących lepsze życie. I podobnie jak z Disneyem bywa, kolorowa okazuje się tylko powłoczka – rzeczywistość nie dość, że nie spełnia obietnic, to jeszcze daje w kość. Darren Aronofsky ‹mother!›EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | mother! | Dystrybutor | UIP | Data premiery | 3 listopada 2017 | Reżyseria | Darren Aronofsky | Zdjęcia | Matthew Libatique | Scenariusz | Darren Aronofsky | Obsada | Jennifer Lawrence, Javier Bardem, Ed Harris, Michelle Pfeiffer, Brian Gleeson, Domhnall Gleeson, Jovan Adepo, Amanda Chiu | Rok produkcji | 2017 | Kraj produkcji | USA | Czas trwania | 121 min | Gatunek | dramat, groza / horror, kryminał | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
mother!(2017, reż. Darren Aronofsky) W przypadku „mother!” widzów łatwo da się podzielić na dwie grupy: jedną stanowią płomienni zwolennicy, drugą Ci, którzy film żarliwie krytykują. Dlatego jedyna oczywista teza, jaką da się postawić po jego obejrzeniu jest taka, iż najnowsza produkcja reżysera „Czarnego Łabędzia” nikogo nie pozostawia obojętnym. Darren Aranofsky mówi bowiem do widza językiem zamaszystej alegorii. Ukrytej bo warstwami filmowego stylu, często ocierającego się o kicz. Czerpiąc wzorce z kina grozy i mesjanizmu, trawestując tak „Dziecko Rosemary” jak samą Księgę Rodzaju. Jeśli po obejrzeniu zwiastuna liczy się na nieskomplikowany horror o domu na pustkowiu, gdzie spokój świeżego małżeństwa zakłócają nieproszeni goście – dla własnego dobra lepiej ową nadzieję porzucić. Tym bardziej kiedy w pierwszej partii „mother!” obserwujemy kameralną „imprezę” niebezpiecznie wymykającą się gospodarzom spod kontroli, filmowe skojarzenia są bliższe z młodzieżowym „Projektem X” niż tematami grozy. Jednak nie trzeba znać filmografii Aranofskiego na wyrywki, by mieć świadomość znacznie poważniejszych ambicji reżysera. Te często okazywały się być – nomen omen – źródłem przeintelektualizowanego przerostu formy nad treścią. Diamentem ze zbyt dużą ilością szpecących go rys. Spod jego ręki wychodziły dzieła drapieżne jak i nieudane. W myśl zasady, że w życiu nawet najgenialniejszego artysty, tak jak fala inspiracji tak nieodzowny jest kryzys. Taki dotyka pisarza(Javier Bardem), mieszkającego z żoną (Jennifer Lawrence) w dużym, starym domu na pustkowiu. Od dawna na jego kartce nie pojawiły się nowe słowa. Nie pomaga bliskość ukochanej- „Bogini”, pełniącej wcześniej rolę muzy. Na nic zdają się perfekcyjne warunki do pracy, bo żona nie dość, że dba o wszystkie domowe obowiązki, to jeszcze ze zgliszczy sama odbudowała zniszczoną posiadłość. Świeżym powiewem w stagnacji jest nieoczekiwana wizyta zbłąkanego lekarza(Ed Harris), który wzbudza fascynację u pisarza lecz lęk u jego żony. Po części Aranofsky, ustawiając kamerę w niebezpiecznej bliskości z Jennifer Lawrence każe skupiać się nam podsycaniu obaw wobec nieproszonego gościa. Mężczyznę widzimy w załamaniach kadrów, ukradkowych spojrzeniach zaniepokojonej kobiety. Jego pojawienie się wywołuje lawinę zdarzeń, ale nie wierzę, że komukolwiek uda się przewidzieć jej finał. O znaczeniach, warstwach i kierunkach filmu zapewnie powstanie niejedna rozprawa naukowa, a i to wątpliwe, że któraś w pełni dotrze do jego sedna. Czymże jednak jest „mother!” jeśli nie opowieścią o procesie twórczym artysty. Działaniu nie poddającym się żadnym miarom i zasadom. Narkotycznie złaknionym nieustannie nowych inspiracji. Poszukującym punktów zaczepienia w cudzych pracach i historiach. Procesie kapryśnym jak jego twórca, wybuchowym i wymagającym jak najszerszej akceptacji. Artysta według Aranofskiego w swym kreacjonizmie to przewodnik dla mas, dotkniętym próżnością i niezaspakajanym pragnieniem uwielbienia. Na swój sposób postać tragiczna, pozbawiona szansy pełnego zrozumienia. Dla którego prawo do szczęścia jest jedynie chwilą, która nigdy się nie zadomowi. Bo każdego artystę po zakończeniu procesu twórczego zawsze czeka nieuchronna wolta – powrót do jego początku. Raoul Peck ‹Nie jestem twoim murzynem›EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Nie jestem twoim murzynem | Tytuł oryginalny | I Am Not Your Negro | Dystrybutor | Against Gravity | Data premiery | 1 grudnia 2017 | Reżyseria | Raoul Peck | Zdjęcia | Henry Adebonojo, Bill Ross IV, Turner Ross | Scenariusz | James Baldwin, Raoul Peck | Obsada | Samuel L. Jackson, James Baldwin, Harry Belafonte, Marlon Brando, George W. Bush, Dick Cavett, Ray Charles, Gary Cooper | Muzyka | Alexei Aigui | Rok produkcji | 2016 | Kraj produkcji | USA | Czas trwania | 93 min | Gatunek | dokument | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Amerykański pisarz James Baldwin pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku planował napisać książkę o trzech wybitnych postaciach walczących z dyskryminacją rasową w USA: Medgarze Eversie, Malcolmie X i Martinie Lutherze Kingu. Z książki powstało jednak tylko trzydzieści stron – które, podobnie jak inne teksty Baldwina, a także wywiady telewizyjne, wykłady, a także dziesiątki filmów i piosenek, cytuje Raoul Peck w swoim dokumencie. „Nie jestem twoim Murzynem” to nie jest film biograficzny o samym Baldwinie – nie poznamy zbyt wielu faktów z życia pisarza, co do niektórych poczynione zaś zostaną jedynie aluzje. Nie jest to też film o ruchu praw obywatelskich – a przynajmniej nie tylko, ponieważ perspektywa, którą przyjmuje reżyser, znacznie wykracza poza lata sześćdziesiąte: obejmuje od czasów praw Jima Crowe’a po niedawne zamieszki w Ferguson i ruch Black Lives Matter; na ścieżce dźwiękowej słyszymy bluesy Buddy Guya, jak również utwór Kendricka Lamara. Ponadto reżysera (a także Baldwina), mniej niż kwestia równych praw czy formalnych zakazów dyskryminacji, bardziej interesuje „duch Ameryki” – tak długo, jak Amerykanie nie dojdą z nim do ładu, tak długo „kwestia rasowa” wciąż będzie palącym problemem. Film przygląda się choćby wizerunkowi Afroamerykanów w kulturze masowej: m.in. zwraca uwagę na dwuznaczność hollywoodzkich ról Sidneya Poitiera, które rzekomo miały być dowodem otwartości i zmian w społeczeństwie, ale dla wielu czarnych oznaczały jedynie listek figowy i wtłoczenie w schematy, na które łaskawie pozwalała większość. Obnaża też hipokryzję białych – także tych liberalnych – elit, które często nie potrafiły zdobyć się na symboliczne gesty wsparcia dla prześladowanych mniejszości. Rewelacyjne są fragmenty telewizyjnego show Dicka Cavetta, gdy prowadzący program bez zająknięcia rzuca na wizji słowo „negro”. Które zresztą, zdaniem Baldwina, oznaczało nie prawdziwych ludzi, ale podszytą irracjonalnym lękiem fantazję, którą biała większość wytworzyła sobie na temat czarnych. Podobnie ciekawych, odświeżających, gorzkich, i wciąż niestety aktualnych spostrzeżeń jest w „Nie jestem twoim Murzynem” znacznie więcej – a sprawność, w jaki ten bogaty, głęboko humanistyczny przekaz pomieszczono w trwającym ledwie półtorej godziny filmie dokumentalnym, budzi wielki szacunek. Benny Safdie, Josh Safdie ‹Good Time›EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Good Time | Reżyseria | Benny Safdie, Josh Safdie | Zdjęcia | Sean Price Williams | Scenariusz | Ronald Bronstein, Josh Safdie | Obsada | Robert Pattinson, Benny Safdie, Taliah Webster, Jennifer Jason Leigh, Barkhad Abdi, Necro, Peter Verby, Saida Mansoor | Muzyka | Daniel Lopatin | Rok produkcji | 2017 | Czas trwania | 101 min | Gatunek | dramat, thriller | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Good Time(2017, reż. Benny Safdie, Josh Safdie) Bracia Safdie kilka lat temu nakręcili dokument "Lenny Cooke”, gdzie zapomniana gwiazda licealnej koszykówki zwierzała się ze złych wyborów, którymi zaprzepaściła sobie profesjonalną karierę. W fabularnym języku nie odchodzą za daleko poza historie o postaciach, którym w życiu jest mocno pod górkę. W „Good Time” Connie wraz opóźnionym umysłowo bratem Nickiem chcą zaliczyć nowy start. Handicapem ma być gotówka z napadu na bank. Podczas akcji nie mają broni, w kasie brakuje spodziewanej ilości gotówki. „Driver” mający czekać pod bankiem, w ostatniej chwili musi przeparkować auto. Na domiar złego, w torbie z łupem wybucha barwnik niszczący pieniądze a Nick wpada w ręce policji. Taka seria niefortunnych zdarzeń dla wielu byłaby wystarczającą przestrogą przed kontynuowaniem przestępczego procederu. Siła braterskiej więzi – bo ta stanowi paliwo napędzające silnik filmu – popycha jednak Conniego do walki o odzyskanie brata za wszelka cenę. Nie otrzymamy tu prawniczego dramatu, komedii z happy-endem o fajtłapowatych drobnych cwaniaczkach. Szczególnie kiedy oszustwa, pobicia czy kradzieże to nie terminy, które wzbudzają w Connie’m wyrzuty sumienia. Safdie w szybkim montażu komponują szaloną nocną podróż po Nowym Jorku i gatunku kina kryminalnego. Podkręconą z wyczuciem akcję dopełniają znakomitą elektroniczną muzyką. Nocne kadry doświetlają transowymi neonami. „Good Time” jest po trosze filmem, który mógłby wyjść spod ręki Michaela Manna, gdyby ten dzisiaj stawiał swoje pierwsze kroki w karierze filmowca. Kamera drga, postaci gnają, kłopotów nie ubywa. Wrzucony w ich nieustanną żonglerkę Robert Pattinson – wyrwany z otępiałego emploi Edwarda ze „Zmierzchu” – wkłada w Conniego poziom frustracji i desperacji, które aż trudno odseparować od poza ekranowej rzeczywistości. Mieszany regularnie z błotem przez krytykę, udowadnia, że w aktorstwie ma jeszcze wiele do powiedzenia. Szarpie i wścieka się, jedno spojrzenie na jego mało rozpoznawalną twarz wystarcz by wiedzieć, że w wyciągnięciu brata nie cofnie się przed niczym. W dynamicznej lecz rzetelnie sterowanej akcji, bracia Safdie nie definiują może na nowo gatunku kryminału, ale trzymając się w jego ramach potrafią wydobyć oryginalną jakość. Paradoksalnie – w opozycji do swoich bohaterów – ich lepsza przyszłość dopiero się zaczyna. James Franco ‹The Disaster Artist›EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | The Disaster Artist | Dystrybutor | Warner Bros | Data premiery | 9 lutego 2018 | Reżyseria | James Franco | Zdjęcia | Brandon Trost | Scenariusz | Scott Neustadter, Michael H. Weber, Greg Sestero, Tom Bissell | Obsada | Zoey Deutch, Alison Brie, James Franco, Kristen Bell, Josh Hutcherson, Lizzy Caplan, Zac Efron, Megan Mullally | Muzyka | Dave Porter | Rok produkcji | 2017 | Kraj produkcji | USA | Czas trwania | 103 min | Gatunek | biograficzny, dramat, komedia | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
The Disaster Artist(2017, reż. James Franco) Wyobraźcie sobie że kosmita z bardzo odległej galaktyki przerobił jednocześnie przyspieszone, korespondencyjne kursy na temat relacji międzyludzkich oraz reżyserii filmowej, wszystko zapomniał, a potem postanowił nakręcić film o przyjaźni, miłości i zdradzie, obsadzając siebie w roli głównej – tak właśnie wygląda „The Room” nakręcony przez Tommy′ego Wiseau. Sam reżyser to enigma – nie wiemy, ile ma lat, gdzie się urodził, ani skąd bierze pieniądze („The Room” kosztował sześć milionów dolarów): nikt nie zdziwiłby się, gdyby ten obdarzony przedziwną fizjonomią mężczyzna pochodził z galaktyki GN-z11, albo przynajmniej okolic Alphy Centauri. „The Disaster Artist” Jamesa Franco nie bardzo chce dociekać prawdy o Tommym Wiseau – to po prostu filmowa celebracja „The Room”, kina tak złego, że aż dobrego. Produkcja Franco szybko wskakuje w ramy filmu kumpelskiego, opowiadając o przyjaźni przystojnego, ale niezbyt zdolnego aktora Grega Sestero (to na podstawie jego książki powstał „The Disaster Artist” – tu gra go Dave Franco) oraz Tommy’ego, ambitnego megalomana zupełnie pozbawionego talentu i jakiegokolwiek społecznego instynktu (w tej roli sam James Franco, perfekcyjnie imitujący gestykulację, mimikę i ton głosu Wiseau). Najzabawniej robi się oczywiście, gdy bohaterowie wkraczają na plan filmowy i raz po raz daje znać o sobie niekompetencja Wiseau: kręci w studiu ujęcia, które z powodzeniem mógłby zrobić (taniej) na ulicy, używa green screenu z tylko sobie znanych powodów, decyduje się rejestrować całość jednocześnie (sic!) na taśmie i cyfrze, kupuje sprzęt, który zwyczajowo wypożycza się na czas produkcji. Dodajmy do tego dezorganizację pracy, scenariuszowe dyletanctwo, koszmarne szarże aktorskie, niedorzeczne dialogi – wychodzi z tego jedyna w swoim rodzaju katastrofa, która w zaskakujący sposób obraca się w triumf. Najbardziej ujmująca jest w „The Disaster Artist” autentyczna miłość jaką twórcy darzą niesławną produkcję Wiseau. Franco, sam uważany za twórcę o wielkim ego i ambicjach (to w końcu ktoś, kto pisze książki, maluje, gra i ekranizuje Faulknera, Steinbecka i Cormaca McCarthy’ego), które może nie zawsze przekładają się na artystyczne spełnienia, na swój sposób znajduje w Tommym pokrewną duszę. Michael Showalter ‹I tak cię kocham›EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | I tak cię kocham | Tytuł oryginalny | The Big Sick | Dystrybutor | Gutek Film | Data premiery | 5 stycznia 2018 | Reżyseria | Michael Showalter | Zdjęcia | Brian Burgoyne | Scenariusz | Emily V. Gordon, Kumail Nanjiani | Obsada | Kumail Nanjiani, Zoe Kazan, Holly Hunter, Ray Romano, Anupam Kher, Zenobia Shroff, Adeel Akhtar, Bo Burnham | Muzyka | Michael Andrews | Rok produkcji | 2017 | Czas trwania | 119 min | Gatunek | dramat, komedia, melodramat | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
I tak cię kocham(2017, reż. Michael Showalter) „Nie interesuje mnie żaden związek” mówi Emily do Kumaila niedługo po wspólnych łóżkowych igraszkach. Tytuł sympatycznej komedii sugeruje jednak, że mężczyzna tak łatwo nie odpuści. Nie będzie to jednak klasyczna opowieść „W pogoni za Emily”, bo i dziewczyna szybciej przekona się do chłopaka, a i ten będzie częściej wrzucał piasek w szprychy ich relacji. Rodzice Kumaila są bowiem wstanie zaakceptować każdy wybór jego serca, przynajmniej jeśli oznacza on dobroduszną i przyzwoitą Pakistankę. Rozstanie pary to zatem wypadkowa braku szans na wspólna przyszłość. Co więcej, niedługo po tym Emily trafia w ciężkim stanie do szpitala. Jeżeli w tym momencie zastanawiacie się jak tak poważne zdarzenie może stanowić solidny fundament dla zabawnej komedii, to niepotrzebnie. Znany m.in. z serialu „Dolina krzemowa” Kumail Nanjiani – tu także scenarzysta – jak na rasowego stand-upowca przystało, oparł skrypt w dużej mierze o własne doświadczenia i przeżycia. W tych o dziwo nie roi się od rozporkowo-fekaliowych dowcipów, dlatego inteligentny humor może być skuteczną odtrutką dla wszystkich, którzy mają już dość żartów umoczonych w najniższych poziomach rynsztoka. Nie znaczy to, że Nanjiani jest komediowym dżentelmenem. Stand-upowy rodowód aktora gwarantuje minimalną liczbę tematów tabu. Oberwie się i skostniałej pakistańskiej kulturze, związkom jako takim czy anty-muzułmańskiej obsesji po 11 września. Lawirując umiejętnie po rom-comowej formatce, znajdzie także miejsce i na oczywiste wzruszenia jak i na refleksję nad wartością rodzinnej lojalności wobec chęci pogoni za własnym szczęściem. W tej zgrabnej układance nie ekspresyjne vis comica Nanjianego odnajduje się bezbłędnie. Wtórujący mu z drugiego planu Ray Romano z Holly Hunter w rolach rodziców Emily, stale dostarczają świeżej energii do komediowego ogniwa. Dzięki czemu bez zgrzytu przyjmujemy prozaiczny, ale zawsze chwytliwy morał, iż czasem o sile naszych uczuć przekonujemy się najmocniej wtedy, kiedy jesteśmy najbliżej ich utraty. Lynne Ramsay ‹Nigdy cię tu nie było›EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Nigdy cię tu nie było | Tytuł oryginalny | You Were Never Really Here | Dystrybutor | Gutek Film | Data premiery | 13 kwietnia 2018 | Reżyseria | Lynne Ramsay | Zdjęcia | Thomas Townend | Scenariusz | Jonathan Ames, Lynne Ramsay | Obsada | Joaquin Phoenix, Ekaterina Samsonov, Alessandro Nivola, Alex Manette, John Doman, Judith Roberts, Madison Arnold, Jason Babinsky | Muzyka | Jonny Greenwood | Rok produkcji | 2017 | Kraj produkcji | USA | Czas trwania | 85 min | WWW | Polska strona | Gatunek | dramat, kryminał, thriller | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Nigdy cię tu nie było(2017, reż. Lynne Ramsay) Joe (Joaquin Phoenix, któremu broda, smutne spojrzenie i blizny na ciele wystarczają, aby wyrazić oceany emocji) jest specem od brudnej roboty – odnajduje zaginionych ludzi, sprowadza ich z powrotem, a potem się ulatnia. Pewnego dnia trafia mu się zlecenie, które odmieni jego życie: gdy spróbuje odbić porwaną córkę senatora, coś pójdzie bardzo, bardzo nie tak. Na papierze nie wygląda to szczególnie oryginalnie – jeśli nasuną się wam skojarzenia z „Taksówkarzem”, „Drive” czy nawet „Uprowadzoną”, nie będzie w tym nic dziwnego. Gdy podczas seansu pomyślicie, że to jeszcze jeden film o pooranym przez życie facecie, który nieoczekiwanie znajduje szansę na odkupienie – też będziecie mieli rację. „Nigdy cię tu nie było” zasługuje wprawdzie na sporo wyróżnień, ale nagrodzenie w Cannes scenariusza tego filmu to nieporozumienie. Siła najnowszej produkcji Lynne Ramsay tkwi bowiem w formie – i wydaje się, że dla pogrążonego w depresji, ewidentnie cierpiącego na zespół stresu pourazowego bohatera, reżyserka znalazła znakomite środki, które pozwalają oddać mrok i ból, jakie siedzą w jego głowie. Co chwila oglądamy fragmenty, które mogą być wspomnieniami bohatera. Albo koszmarami. Albo myślami, co by było, gdyby – często przy wzmagających wrażenia halucynacji dźwiękach muzyki Johnny’ego Greenwoda. Ramsay nigdy nie klaruje sensu tych retrospekcji/majaków – w trakcie seansu mozolnie składamy sobie portret Joe i dochodzimy do wniosku, że nic dziwnego, że z tak poszatkowaną świadomością robi w tej a nie innej branży i nie nawiązuje bliskich więzi: przemoc w dzieciństwie, wojskowa misja za granicą, praca w służbach specjalnych musiały poczynić spustoszenie w jego psychice. Kilka zaskakujących delikatnością chwil ciepła w relacjach bohatera ze schorowaną matką to za mało, by uwolnić go od duchów przeszłości (co nie znaczy, że jakieś światełko nadziei w końcu nieśmiało nie zatli się na horyzoncie). Choć w filmie Ramsay chwilami blisko wywrotek o nadmiar pretensji, wspaniała rola Phoenixa, a także niezwykły, mroczny trans, w jaki reżyserka zabiera widza, ostatecznie czynią z „Nigdy cię tu nie było” intrygujące kino. John Carroll Lynch ‹Szczęściarz›EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Szczęściarz | Tytuł oryginalny | Lucky | Reżyseria | John Carroll Lynch | Zdjęcia | Tim Suhrstedt | Scenariusz | Logan Sparks, Drago Sumonja | Obsada | Harry Dean Stanton, David Lynch, Ron Livingston, Ed Begley Jr., Tom Skerritt, Beth Grant, James Darren, Barry Shabaka Henley | Muzyka | Elvis Kuehn | Rok produkcji | 2017 | Kraj produkcji | USA | Czas trwania | 88 min | Gatunek | dramat | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Szczęściarz(2017, reż. John Carroll Lynch) „Szczęściarz” wyjechał z Wrocławia z główna nagrodą wśród fabuł. W reżyserskim debiucie, doświadczony aktor John Carroll Lynch daje nam wgląd w Amerykę drugiej czy nawet trzeciej prędkości. Miejsca gdzie czas biegnie tak wolno, że ma się wrażenie stania w miejscu. Nie zobaczymy tu wieczne zapalonych świateł, drapaczy chmur i szybkiego życia jak w amerykańskim mainstreamie. Niemniej jednak porzucone gdzieś na uboczu „Nowewhere”, jest równie bogatym siedliskiem dziwacznych i barwnych postaci. Gdzie sąsiad planuje przepisać spadek na żółwia, w barze każdego wieczora powtarza się słyszane już po setki razy te same historie, a największą atrakcją dnia jest nauczenie się nowego słowa. „Szczęściarz” sprawdza się najlepiej jako trochę niezamierzony film-pomnik dla zmarłego niedawno Harry’ego Dean Stantona. Niezapomniany Travis z „Paryż, Teksas” Wima Wendersa, napisał powolną rytmicznie i znakomitą rolą niejako swój filmowy testament. Wysuszone ciało kryje w sobie zadziwiająco energicznego i ironicznego obserwatora, jednocześnie naznaczonego ludzkim strachem przed śmiercią. W pewnym wieku nudna rytualność nabiera znamion wyjątkowości, bo nigdy nie wiadomo, który dzień będzie tym ostatnim. W statycznych kadrach Lynch portretuje godzenie się z nieodzownością przemijania. Jak w scenie, kiedy pośrodku pustkowia Szczęściarz patrzy na ogromnego kaktusa – symbolu dawnego dzikiego zachodu i Ameryki jako takiej. Nadżartego przez zgniliznę, umierającego powoli acz wyraźnie, reprezentanta starych pomników, które odchodzą w zapomnienie. W pogodnym Szczęściarzu nie wzbudza to już lęku. Może i coraz dokładniej przykrywa go zmierzch życia, lecz gdy przyjdzie spojrzeć śmierci w oczy, nie pozostanie mu nic innego jak przywitać ją z uśmiechem na twarzy. 
|