Esensja ogląda: Marzec 2018 (2) [ - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl W kolejnej edycji zbioru krótkich recenzji filmowych mamy trzy recenzje kinowe i dwie filmów DVD.
Esensja ogląda: Marzec 2018 (2) [ - recenzja]W kolejnej edycji zbioru krótkich recenzji filmowych mamy trzy recenzje kinowe i dwie filmów DVD.
Blask(2017, reż. Naomi Kawase) Kolejny, bo bardzo dobrze przyjętym, nastrojowym i refleksyjnym „Kwiecie wiśni i czerwonej fasoli” film Naomi Kawase. I jakkolwiek trudno odmówić japońskiej reżyserce wizualnego kunsztu i ambicji w podejmowaniu poważnych filozoficzno-egzystencjalnych tematów, tym razem jednak miałem wrażenie, że w przeciwieństwie do zrealizowanego z wyczuciem poprzedniego filmu, granica pretensjonalności została przekroczona. Opowieść o twórczyni audiodeskrypcji do filmów dla niewidomych, która w kontakcie ze swoimi widzami zaczyna rozumieć sens piękna i znaczenie ludzkiego życia jest przepełniona wzniosłymi scenami i podniosłymi deklaracjami zdecydowanie ponad miarę, co z pewnością ujmuje filmowi szczerości i autentyczności (której nie brakowało w „Kwiecie wiśni…”), tworząc wrażenie, że obcujemy z dziełem wyrachowanym i sztucznym. Relacja dwojga głównych bohaterów wydaje się być też nieautentyczna, a wszystko rozmywają niepotrzebnie dodatkowe wątki. Są w „Blasku” ładne sceny, bywają niegłupie słowa, ale jako całość powoduje uczucie przesytu i przesadnego patosu. Na osłodę dość ciekawy wątek powstawania słownego opisu filmu dla niewidomych – ale raczej nie takie były ambicje autorki tego dzieła. Kształt wody(2017, reż. Guillermo del Toro) Guillermo del Toro to geniusz! Już za „Labirynt Fauna” zasłużył na taki laur, ale w jego dorobku jest więcej, mniej lub bardziej, udanych filmów, ale przede wszystkim wizjonerskich przedsięwzięć, przesyconych miłością do kina, do klasyki, do kultury popularnej. Spijam z ust jego słowa, jego opinie i wypowiedzi na temat kina, jest dla mnie osobą ważną, bo jego szacunek do kina widzę i wyczuwam na odległość. „Kształt wody” jest właśnie takim filmem, zrodzonym z miłości do klasycznego kina o potworach, do starych opowieści o walce dobra ze złem, gdzie miłość może pokonać największe przeciwności. Proste? Ależ oczywiście! Ale jak cudownie pokazane. Guillermo del Toro potwierdza, że jest twórcą wybitnie uzdolnionym, który do ogranych już klatek filmowych dogrywa swój niezwykły charakter reżyserskiego pisma. Na poziomie samej miłosnej historii niemej sprzątaczki i wodnego potwora nie otrzymuję niczego wybitnego i wyraźnie czuję niedosyt. Pięknie robi się w momencie, kiedy tę opowieść łączę z tłem i życiem niemej bohaterki, z postaciami drugiego planu, z imponująco ponurym i pociągającym podziemnym światem tajemniczego laboratorium. Wtedy to jest del Toro, jakiego lubię najbardziej. Z mnóstwem wizjonerskich pomysłów wizualnych, ze scenariuszowymi woltami, szalonymi kombinacjami to z jawy lub snu. On bawi się kinem, ja bawię się razem z nim. Lady Bird(2017, reż. Greta Gerwig) „Lady Bird” to film bardziej na festiwal w Sundance niż na Oscary – to kameralna, skromna opowieść o dorastaniu, w której fabuła raczej podąża za szukającą siebie bohaterką, niż tworzy na jej drodze konkretne przeszkody. Podejście debiutującej w roli reżyserki Grety Gerwig bywa z tego względu niekiedy problematyczne (bo niektóre wątki aż proszą się o rozwinięcie), ale jest w nim też coś odświeżającego i szczerego, dojrzewanie to wszak okres, w którym hiperbolizujemy osobiste dramaty, a potem szybko o nich zapominamy. Najlepsza w „Lady Bird” jest przede wszystkim rozpisana po mistrzowsku relacja tytułowej bohaterki z matką, a także doskonały montaż, dzięki któremu ciekawe obserwacje zamieniają się w subtelne komediowe miniatury. Pierwszy śnieg(2017, reż. Tomas Alfredson) Sebastian Chosiński [30%] To była, bodajże, pierwsza powieść Jo Nesbø, jaką przeczytałem. Powieść, po lekturze której pokochałem Harry’ego Hole. Później ekspresowo nadrobiłem braki, sięgając po książki opublikowane wcześniej, i oczywiście na bieżąco czytałem kolejne. Wyobrażacie więc sobie zapewne, jak wielką radość sprawiła mi informacja, że to właśnie „Pierwszy śnieg” zostanie zekranizowany w pierwszej kolejności. I że weźmie się za to Tomas Alfredson, znany z tak udanych filmów, jak horror „Pozwól mi wejść” (2008) i sensacyjny, zimnowojenny „Szpieg” (2011). Ostatnie z wymienionych dzieł przekonywało, że Szwed nieźle radzi sobie z adaptacjami skomplikowanych powieściowych fabuł. Apetyt rósł w miarę oczekiwania. Pierwsze – mówiąc eufemistycznie – niezbyt przychylne recenzje nieco zachwiały moją wiarą w Alfredsona. Ale tłumaczyłem je sobie tak, że ich autorami na pewno byli dziennikarze traktujący Harry’ego jak każdego innego bohatera, gdy tymczasem Hole jest na wskroś oryginalny i nietuzinkowy. Do niego trzeba przyłożyć inną miarę. Cóż… okazało się, żer były to jedynie pobożne życzenia, ponieważ kinowy „Pierwszy śnieg” to adaptacja ze wszech miar nieudana. Rozchodząca się z literackim pierwowzorem, jak występy polskich zimowych olimpijczyków w Pjongczang z oczekiwaniami kibiców. Tu nic nie jest na miejscu. Począwszy od apatycznego gliniarza (w tej roli zastanawiający się zapewne, jak w ogóle zabłądził na plan Michael Fassbender), a skończywszy na karykaturalnym seryjnym zabójcy, którego Hole ściga. No właśnie… czy na pewno ściga? Odniosłem raczej wrażenie, że znudzony Harry robi niewiele, a zabójca praktycznie sam pakuje mu się w ręce, niemal błagając przy tym, by go wykończyć. Owszem, trochę ironizuję, ale z naciskiem na „trochę”. Akcja jest szarpana i chaotyczna, część wątków rozpływa się w powietrzu, nie znajdując finału, jak ten z niejakim Arve Stopem (gra go J.K. Simmons). Napięcia nie ma w „Pierwszym śniegu” za grosz. Ale gdy klasycznie kładzie się na łopatki nawet niezwykle atrakcyjny motyw z żądną zemsty piękną i inteligentną policjantką Katrine Bratt (Rebecca Ferguson) – czego można oczekiwać? W powieści wszystko tak pięknie się zazębiało. Na ekranie jednak z magii tworzonej przez Nesbø nie pozostało nic. Ach śpij kochanie(2017, reż. Krzysztof Lang) Sebastian Chosiński [60%] Tytuł ten, kojarzący się przede wszystkim z piękną kołysanką autorstwa Henryka Warsa i Ludwika Starskiego, po raz pierwszy zaśpiewaną przez Adolfa Dymszę i Eugeniusza Bodo w filmie „Paweł i Gaweł” (z 1938 roku), skrywa ponury kryminał, którego akcja rozgrywa się w sporej części w Polsce Ludowej epoki stalinowskiej (do 1957 roku). Krzysztof Lang, ostatnio kręcący przede wszystkim seriale, ale mający na koncie również kilka ciekawych obrazów kinowych („Papierowe małżeństwo”, 1991; „Prowokator”, 1995; „Strefa ciszy”, 2000) w „Ach śpij kochanie” sięgnął po historię prawdziwą. Głównym bohaterem swego dzieła uczynił bowiem działającego w latach 40. i 50. ubiegłego wieku w Krakowie i okolicach (chociaż nie tylko tam) seryjnego zabójcę (trafniejsze byłoby jednak określenie go mianem „wielokrotnego mordercy”) Władysława Mazurkiewicza, często nazywanego „Pięknym Władkiem”. Był on w tamtym czasie w stolicy Małopolski bardzo znaną postacią, na dodatek umiejętnie wykorzystywał domysły związane z jego rzekomą współpracą z organami bezpieczeństwa. W efekcie uchodził za człowieka bardzo wpływowego i mającego silne plecy w UB. Dzięki temu mógł tak długo pozostawać bezkarny. W roli Mazurkiewicza Lang obsadził Andrzeja Chyrę i była to doskonała decyzja. Z jednej strony świetnie odgrywa on eleganckiego burżuja, z drugiej – w mgnieniu oka przeistacza się w bezwzględnego zabójcę. Jedyny niepotrzebny rys tej postaci to przydanie jej – w sekwencjach więziennych – stylizacji na Hannibala Lectera (podobieństwo fizyczne momentami jest dojmujące). Milicjantem tropiącym „Pięknego Władka” jest porucznik Karski (przekonujący Tomasz Schuchardt), któremu do pewnego momentu pomaga sierżant Pajek (tradycyjnie świetny Arkadiusz Jakubik). By dopaść Mazurkiewicza, musi on nie tylko zdobyć dowody jego winy, ale także przechytrzyć ludzi w wymiarze sprawiedliwości, którzy go chronią. Dopóki Lang trzyma się faktów, dopóty film ogląda się z przyjemnością, ale gdy dorzuca co nieco od siebie – vide wątek miłosny z kelnerką Anną w roli głównej ( Karolina Gruszka) – zaczyna mu się rozłazić na boki. Siada też napięcie. Na szczęście są jeszcze kreacje Bogusława Lindy (pułkownik Olszowy z UB) oraz Andrzeja Grabowskiego (prokurator Waśko), którzy wprawdzie zagrali na tej samej nucie co zawsze, ale i tak miło na nich popatrzeć. 
|