Wydawać by się mogło, że w tematyce filmów z dreszczykiem wszystkie “kropki nad i” zostały już postawione, a hasło na plakacie reklamowym głoszące, że każda rodzina ma coś do ukrycia wywołać może co najwyżej obojętne wzruszenie ramion. Twórcy “Dziedzictwa” podejmują jednak próbę obalenia tej “horroroburczej” tezy, z rozmachem sięgając do większości atrybutów charakterystycznych dla kina grozy. I jeśli sukces ich filmu mierzyć odczuciem strachu (bądź ilością opętanych osób na metr kwadratowy), to pomimo klasycznych rozwiązań fabularnych udaje im się skutecznie podtrzymać uwagę widza aż do ostatnich minut. A to już niezły punkt wyjścia, choć im dalej w las – tym ciemniej. Jak to w dreszczowcu.
Wszystko zostaje w rodzinie
[Ari Aster „Dziedzictwo. Hereditary” - recenzja]
Wydawać by się mogło, że w tematyce filmów z dreszczykiem wszystkie “kropki nad i” zostały już postawione, a hasło na plakacie reklamowym głoszące, że każda rodzina ma coś do ukrycia wywołać może co najwyżej obojętne wzruszenie ramion. Twórcy “Dziedzictwa” podejmują jednak próbę obalenia tej “horroroburczej” tezy, z rozmachem sięgając do większości atrybutów charakterystycznych dla kina grozy. I jeśli sukces ich filmu mierzyć odczuciem strachu (bądź ilością opętanych osób na metr kwadratowy), to pomimo klasycznych rozwiązań fabularnych udaje im się skutecznie podtrzymać uwagę widza aż do ostatnich minut. A to już niezły punkt wyjścia, choć im dalej w las – tym ciemniej. Jak to w dreszczowcu.
Ari Aster
‹Dziedzictwo. Hereditary›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Dziedzictwo. Hereditary |
Tytuł oryginalny | Hereditary |
Dystrybutor | Monolith |
Data premiery | 22 czerwca 2018 |
Reżyseria | Ari Aster |
Zdjęcia | Pawel Pogorzelski |
Scenariusz | Ari Aster |
Obsada | Toni Collette, Gabriel Byrne, Alex Wolff, Milly Shapiro, Ann Dowd, Mallory Bechtel, Zachary Arthur, Mark Blockovich |
Muzyka | Colin Stetson |
Rok produkcji | 2018 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 127 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | dramat, groza / horror, kryminał |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Nie jestem amatorem filmów grozy, wręcz przeciwnie: skłaniałabym się raczej ku twierdzeniu, że ludzie dzielą się na tych, którzy horrorów boją się panicznie i herosów, po których ekranowa masakra spływa zaskakująco obojętnie. Tak, wiem, ta odkrywcza tautologia godna jest co najmniej Nobla, aczkolwiek ja zawsze należałam do pierwszej grupy, łukiem omijając produkcje z „obecnościami”, „egzorcyzmami” i „nawiedzeniami” w tytule. Nie będę się zatem stawiać w roli znawcy gatunku, pod lupę biorąc raczej moje własne odczucia względem nowego dzieciątka studia A24, czyli najprężniej rozwijającego się niezależnego domu produkcyjnego w Stanach („Moonlight”, „The Florida Project”, „Lady Bird” – to tylko kilka filmowych perełek, za które właśnie do nich należy kierować listowne podziękowania). A odczucia to melanż zaintrygowania, dyskomfortu, no i oczywiście wykalkulowanego przez producentów lęku – ale nie tylko przed tym, co wyskoczy nagle zza rogu. Na szczęście reżyser Ari Aster nie zadowala się ciasnawą formą dreszczowca, szyjąc art-house’owy dramat z ambicjami o ponadczasowym znaczeniu, ładnie wpisujący się w nurt współczesnych horrorów próbujących przełamać ograny schemat, żeby dać za przykład chociażby „Coś za mną chodzi”, „Zło we mnie” czy nawet „Babadook”.
Akcja w „Dziedzictwie” rozpędza się powoli niczym pociąg na trasie Kraków-Warszawa. Niepozornie, chciałoby się dodać, ale że oscylujemy w nieboskiej krainie horroru, to wiemy, że nieczyste moce prędzej czy później muszą kogoś dopaść, oczywiście biorąc widza na świadka. Reżyser, mający już na koncie kilka niepokojących krótkometrażówek, wie, jak sprowokować widza do oglądania filmu przez palce – czy to poprzez akcję umieszczoną w tajemniczym drewnianym domku w głębi lasu, czy to dzięki obecności zjaw, które jakby od niechcenia pojawiają się w kątach pokoju, czy wreszcie przez atak mrówek na pogrążone we śnie ciało (albo, na przykład, odciętą przypadkiem ludzką głowę). Nie popsuję chyba nikomu przyjemności oglądania, zdradzając, że historia toczy się w małym, górskim miasteczku gdzieś na północy Stanów Zjednoczonych; nie rozczaruję potencjalnych horrorofilów uwagą, iż tragedia dotknie pozornie szczęśliwą, dostatnią rodzinę i będzie ściśle związana z wątpliwymi urokami życia pozagrobowego. Film rozpoczyna się bowiem pogrzebem nobliwej, szanowanej babki z rodu Graham, a jej śmierć jest dla wciąż żywych członków rodziny źródłem jednoczesnej ulgi (dość jasno zakomunikowane jest, że staruszka była typem toksycznej dziwaczki) i cierpienia (co jak co, należała przecież do rodziny). To jednak trop, który debiutujący reżyser szybko gubi, skupiając się raczej na wątku wnuczki, czyli trzynastoletniej Charlotte (Milly Shapiro) – miłośniczki czekolady bez orzechów o aparycji równie niepokojącej co usposobienie. Odkąd starszy brat Peter (zapamiętajcie tę postać!) weźmie ją ze sobą na jedną ze szkolnych imprez, nic już nie będzie takie samo – że tak sztampowo zakończę to bardzo oględne streszczenie fabuły, nie chcąc zdradzić pod żadnym pozorem za dużo.
Show w „Dziedzictwie” z całą pewnością skrada Toni Collette, która wciela się w rolę Annie Graham, czyli poturbowanej emocjonalnie matki. Pozornego odprężenia zażywa chyba tylko wtedy, gdy na zamówienie galerii sztuki konstruuje makiety domów, we wnętrzach których umieszcza miniaturowe figurki członków rodziny, co już samo w sobie jest lekko złowieszcze. Sztuka pełni tu zatem funkcję po części terapeutyczną, pomagającą uporządkować chaotyczne wydarzenia rozgrywające się wokół, z drugiej strony staje się ucieczką i próbą spojrzenia na człowieka z zewnętrznej, (nie)boskiej perspektywy. Taki kosmiczny punkt widzenia sugeruje widzowi zresztą sekwencja otwierająca film – subtelne przypomnienie, iż człowiek jest jedynie maleńką, sterowaną nadprzyrodzonymi siłami (boskimi czy diabelskimi – kwestia sporna) laleczką. Gdyby nie barwna osobowość Collette i jej wymowne spojrzenie, wyrażające więcej niż tysiąc słów, historia zamiast straszyć, raczej bawiłaby. Bez jej sugestywnego, aczkolwiek nienachalnego aktorstwa lekko rozczarowujące rozwiązanie akcji tym mocniej raziłoby pretensją i wrażeniem, że „przecież już to gdzieś widzieliśmy” (vide Polański, „Egzorcysta” i szeroko pojęty Stephen King).
Abstrahując od wątków stricte demonicznych, szczególnie interesujące jest „Dziedzictwo” właśnie na poziomie relacji rodzinnych. A dokładniej – ich stopniowego rozpadu. Oniryczna makabra rozgrywająca się na ekranie może funkcjonować jako zmyślna metafora kryzysu rodziny ogółem, szczególnie tej modelowej, opartej na tradycyjnych wartościach. W „Dziedzictwie” krewni ze sobą nie rozmawiają, a wszelkie próby szczerej, oczyszczającej wymiany zdań ucinane są już na wstępie. Pomocy szuka się na zewnątrz: czy to w kręgu wsparcia dla osób borykających się z utratą najbliższych, czy w końcu u przypadkowo poznanej tam – pozornie poczciwej, ale wiemy, że takie są najgorsze – kobieciny, która ot, przypadkiem, okazuje się być specjalistką od spirytyzmu. Bliskość to strój przybierany tylko na czas wspólnego posiłku, aby potem móc w spokoju zaszyć się we własnym pokoju albo pobliskim domku na drzewie, i milczeć. To swoiste novum w ikonosferze kina grozy, w którym rodzina stanowiła dotychczas konsekwentnie wystawianą na próbę, ale jednak stabilną opokę. Być może to właśnie ów brak jakiegokolwiek oparcia w najbliższych jest w tym filmie najstraszniejszy. Być może to właśnie z owego tytułowego dziedzictwa, które, chcąc nie chcąc, dostaje się z DNA po przodkach, wynika destrukcyjne fatum. Jest to tym wyraźniejsze, gdy opowiedzianą przez debiutanta historię potraktuje się jako projektowany na ekran zbiorowy fantazmat: kryzys więzi rodzinnych może być wtedy sygnałem zakorzenionego głęboko lęku przed niestałością niegdyś niepodważalnych, dających poczucie bezpieczeństwa wartości. Jeśli dodać do tego dokuczliwą warstwę audialną autorstwa saksofonisty Colina Stetsona oraz niepokojące zdjęcia Pawła Pogorzelskiego, który potrafi w magiczny sposób zatrzeć rozróżnienie między dniem a nocą, otrzymamy mrożący krew w żyłach portret rozpadu rodziny. Z seansu płynie też jeszcze jedna lekcja: kiedy usłyszycie w ciemnym pokoju dźwięk, przypominający pojedyncze uderzenie kopyt konia o bruk – wtedy lepiej szybko uciekajcie. Radzę wam szczerze.
