W kolejnej edycji relacji z American Film Festival piszemy o „Kokainowym Ricku”, „Zatrzyj ślady” i „Pierwszym reformowanym”.
American Film Festival 2018 (3)
[ - recenzja]
W kolejnej edycji relacji z American Film Festival piszemy o „Kokainowym Ricku”, „Zatrzyj ślady” i „Pierwszym reformowanym”.
Kokainowy Rick(2018, reż. Yann Demange)
Film Yanna Demange oklejony jest tak lubianym w amerykańskiej kinematografii hasłem „oparte na autentycznej historii”. Tytułowy White Boy Rick (biel tak naprawdę dotyczyła raczej nie narkotyku, jak chce polski tytuł, ale koloru skóry chłopaka, który spędzał czas na wałęsaniu się z afroamerykańskim gangiem) istniał naprawdę – był z jednej strony najmłodszym informatorem policyjnym w historii USA (zwerbowanym w wieku 14 lat), a drugiej strony najdłużej odsiadującym wyrok skazanym za przestępstwo nie powiązane z przemocą. Film, konsekwentny w swym ponurym, pesymistycznym nastroju, bywa nieco rozwlekły i fabularnie niespójny, nie potrafi płynnie poprowadzić wszystkich swych wątków, ale pozostaje całkiem niezłym, momentami poruszającym wizerunkiem Ameryki. Ameryki z pozoru tej sprzed 30 lat, ale nie ukrywając, że stanowi komentarz do współczesności. Bo następujący wówczas stopniowy upadek Detroit ze statusu biznesowego centrum do miasta braku szans i nadziei do dziś doczekał się smutnego domknięcia. Bo absurdy amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości nie uległy zmianie do dziś. Bo kult przemocy i broni zbiera wciąż swoje śmiertelne żniwo. Bo tematy wykluczenia i narastania nierówności majątkowej są w USA jeszcze bardziej aktualne niż wówczas. Pesymistyczny wydźwięk i pesymistyczne wnioski tej opowieści z lat 80. tak naprawdę więc opowiadają o współczesności, albo też o tym, co do tej współczesności doprowadziło. W pakiecie niezła rola młodego Richiego Merrita i jak zwykle ostatnio solidny Matthew McConaughey, tym razem w drugoplanowej, choć wyrazistej roli.
Zatrzyj ślady(2018, reż. Debra Granik)
Debra Granik po głośnym „Do szpiku kości” sprzed siedmiu lat (wyświetlanym notabene na pierwszej edycji American Film Festival) powraca do lasów centralnych stanów USA (tym razem akcja ma miejsce w Oregonie), ale z inną opowieścią, choć tak jak i w filmie z 2011 roku, który rozpoczął karierę Jennifer Lawrence, główną bohaterką jest młoda dziewczyna. Tom (naprawdę tak ma na imię, ale może to być zdrobnienie od imienia, które nosi też aktorka – Thomasin) jest nastolatką mieszkającą z ojcem… w lesie. Ojciec, weteran wojny a Afganistanu, cierpiący na poważną powojenną traumę, ucieka o ludzi i żyje w świecie przyrody, opiekując się tam także córką. Budują sobie schronienie z mchu i gałęzi, rozpalają ogniska pocierając o siebie patykami, smażą grzyby na aluminiowej folii skupiającej promienie słoneczne, sporadycznie polują na małe zwierzęta. Ojciec nie zaniedbuje edukacji córki, ucząc jej nie tylko sztuki przetrwania, ale też logicznego myślenia (grają często w szachy) i innych faktów z książek, jakie ze sobą zabierają. Czasem wybierają się do cywilizacji, by zrobić zakupy za pieniądze uzyskane z nielegalnej odsprzedaży środków psychotropowych, jakie otrzymuje ojciec jako weteran wojenny. Tom nie zna innego życia i wydaje się, że akceptuje obecne, ale wszystko się komplikuje, gdy oboje zostają schwytani i aresztowani (mieszkanie w parku narodowym nie jest legalne). Córka zaczyna odkrywać uroki innego źycia, ojciec musi zmierzyć się ze swymi traumami i podjąć próbę życia w społeczeństwie. Ale nie jest to takie proste…
„Zatrzyj ślady” jest więc swego rodzaju połączeniem „Do szpiku kości” i zeszłorocznego „Captain Fantastic”. Opowiada oczywiście o traumie, o relacjach społecznych, o konflikcie człowiek-natura i natura-cywilizacja, ale przede wszystkim – i takie jest wyraźnie zmierzenie reżyserki – eksploatuje temat miłości ojca i córki. I na tym poziomie staje się opowieścią przejmującą, poruszającą, przysłaniającą mniej intensywną, czy zajmującą resztę.
Pierwszy reformowany(2017, reż. Paul Schrader)
Film o włos od katastrofy, ale – dzięki wybitnej roli Ethana Hawke’a i ciężarowi padających z ekranu pytań – wart uwagi. Reżyser Paul Schrader (słynny scenarzysta m.in. „Taksówkarza”) wchodzi tu w buty Roberta Bressona i, zwłaszcza, Ingmara Bergmana, z którego „Gości Wieczerzy Pańskich” zapożycza chyba odrobinę za dużo. Hawke gra tu pastora w małej, protestanckiej parafii skupionej wokół zabytkowego kościółka. Niewielka, „turystyczna” parafia miała być jak znalazł dla pastora Tollera próbującego odnaleźć spokój po rozstaniu z żoną i śmierci syna w Iraku, ale dzieje się dokładnie odwrotnie: kryzys wiary bohatera narasta, pojawiają się problemy ze zdrowiem, a jeden z parafian sugestywnie przekonuje go do wizji nieuniknionej, ekologicznej katastrofy. Bohater prowadzi dziennik – rodzaj ćwiczenia duchowego, dla medytacji i uporządkowania emocji – jednak zapiski nie pomagają zażegnać rozpaczy. Nawet jeśli prowadzi to do kulminacji bliskiej śmieszności, a miłość, która – jakżeby inaczej – jest Odpowiedzią, pełni u Schradera rolę kiczowatego wytrychu, trudno „Pierwszego reformowanego” zignorować. Refleksja nad chrześcijaństwem jest tu co najmniej ciekawa – jeśli przyzwyczailiśmy się do zwulgaryzowanego „czyńcie sobie ziemię poddaną”, będącego przyzwoleniem na grabieżczą gospodarkę nie liczącą się z skutkami globalnego ocieplenia czy dobrostanem zwierząt, to odświeżające będą padające z ekranu myśli o nałożonym na człowieka obowiązku troski o naturę, nie niższy, podległy byt – ale boskie dzieło. Pastor Toller uważa ekologiczny aktywizm za kwestię moralną, a nie polityczną – kościoły powinny więc stanąć ramię w ramię z ruchami na rzecz uratowania planety. Ale jak tu w spokoju głosić takie kazania, gdy najhojniejszy sponsor parafii to szef koncernu energetycznego? Są w u Schradera myśli celne, sporo jest też takich wyrażanych z subtelnością topora – wszystko to w nierównym, medytacyjnym filmie, tak cichym, jak dręczącym krzykami rozpaczy.
