Zamordowani rodzice, samobójcza śmierć siostry. Do tego chłopak marzący o rozstaniu. Pomyśleć, że po takim prologu dla Dani – bohaterki „Midsommar. W biały dzień” - koszmar dopiero się zaczyna.
Przesilenie
[Ari Aster „Midsommar. W biały dzień” - recenzja]
Zamordowani rodzice, samobójcza śmierć siostry. Do tego chłopak marzący o rozstaniu. Pomyśleć, że po takim prologu dla Dani – bohaterki „Midsommar. W biały dzień” - koszmar dopiero się zaczyna.
Ari Aster
‹Midsommar. W biały dzień›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Midsommar. W biały dzień |
Tytuł oryginalny | Midsommar |
Dystrybutor | Gutek Film |
Data premiery | 5 lipca 2019 |
Reżyseria | Ari Aster |
Zdjęcia | Pawel Pogorzelski |
Scenariusz | Ari Aster |
Obsada | Florence Pugh, Will Poulter, Jack Reynor, William Jackson Harper, Liv Mjönes, Anna Åström, Julia Ragnarsson, Isabelle Grill |
Muzyka | The Haxan Cloak |
Rok produkcji | 2019 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 140 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | dramat, groza / horror |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Ari Aster w zeszłym roku wszedł z rozmachem na horrorowe salony z „Dziedzictwem. Hereditary” nietypowo dzieląc widownię. Krytycy piali z zachwytu nad dziełem wstrząsającym mocno skostniały gatunek, podczas gdy spora część widzów podchodziła z chłodną rezerwą do peanów na cześć debiutu amerykańskiego reżysera. Z „Midsommar” może być podobnie. Nie jest to bowiem horror gorliwie odhaczający pozycje na liście z prawidłami gatunku. Żołądek nie będzie nieustannie w okolicach naszego gardła. W wachlarzu realizatorskich chwytów nie ma co spodziewać się zła wyskakującego zza krawędzi ekranu. Co więcej, głównym budulcem inscenizacyjnego klimatu nie stanowi mrok, lecz pełna paleta jasnego, ciepłego światła. Choćby dlatego można być przekonanym, że dla reżysera oczekiwania publiczności nie leżą zbyt wysoko na liście jego filmowych priorytetów.
W tym kontekście „Midsommar” wyśmienicie realizuje przyjęte założenie totalnego zwodzenia widza na manowce. Zapowiedziane w zwiastunie nieustanne napięcie i sceny rodem z kina gore to jedynie fałszywe tropy mające wciągnąć nas w głąb snutej przez niego opowieści. W oczekiwaniu na „dzianie się” Aster serwuje obyczajową opowieść o amerykańskiej parze w kryzysie. Christian najchętniej zakończyłby związek, ale nie wie jak się za to zabrać. Dani po stracie bliskich widzi w nim ostatnią deskę ratunku na emocjonalną bliskość. Odejście Christiana to coś, czego mogłaby już psychicznie nie wytrzymać. Razem z grupą znajomych udają się na szwedzkie odludzie, by wziąć udział w tradycyjnych uroczystościach z okazji letniego przesilenia. Kilkudniowe świętowanie wśród hippisowsko-rustykalnej komuny bardzo szybko jednak przestanie być kulturową ciekawostką, a sielankowy nastrój prowincjonalnej idylli okaże się mocnym makijażem dla krwawego kultu. Bohaterowie horroru nie są jednak tymi, którzy właściwie odczytują wszelkie rzucane przed nich ostrzeżenia. Jak choćby przy okazji sceny, kiedy sędziwi członkowie komuny kończą swój żywot skokiem ze skały, by w zgodzie z tradycją zakończyć swój czas na Ziemi. Większość zewnętrznych obserwatorów rytualnego samobójstwa pewnie uciekłaby gdzie pieprz rośnie. Tu jeden z bohaterów początkowy szok usprawiedliwi różnicami kulturowymi, inny pod wpływem owego zdarzenia postanowi pisać o lokalnych tradycjach swoją pracę doktorską. Dla nich bowiem, jak i sporej części widzów, wstrząsające tradycje może i budzą chwilową odrazę, ale też jednocześnie i intrygujące zaciekawienie.
U Astera łamanie takich mniejszych i większych schematów to zresztą chleb powszedni. Co więcej, do swych celnych strzałów korzysta z narzędzi niebudzących oczywistych skojarzeń z horrorowym gatunkiem. Wybornie operuje światłem, kreując świat, gdzie baśń idzie pod rękę z narkotycznym tripem. Jeśli tylko „Midsommar” zostanie zauważony przez nagrodowe gremia za Oceanem, to nadworny operator Astera - Paweł Pogorzelski - może szykować się na najważniejsze branżowe nominacje. W konstrukcji swojego dzieła nie można mu także odmówić precyzji w kierowaniu się nieustannie pod prąd, lecz w owej szarży na świętości gatunku ociera się także mocno o groteskę. Klimatyczny niepokój zbyt odważnie żeni z absurdalną śmiesznością, w stylowych syntezach idąc często o kilka kroków za daleko. Dlatego paradoksalnie częściej niż z emocjami trzymającymi nas na krawędzi fotela, będziemy mieć tu do czynienia z wybuchami śmiechu.
W tym wszystkim trudno wyłuskać największą siłę „Midsommar. W biały dzień”, lecz Aster nie przez przypadek od pierwszych minut swoje spojrzenie kieruje w stronę postaci Dani. Z pozoru połamanej wewnętrznie traumatycznymi przeżyciami i nieustannie na granicy histerii. Trzymającej się kurczowo chłopaka, próbującej uzdrowić ich umierającą relację, przedkładając chorobliwą potrzebę bezpieczeństwa nad własne szczęście. To dla niej święto letniego przesilenia będzie oczyszczającym przebudzeniem, nawet jeśli trzeba będzie okupić je potężnym kosztem. Mimochodem obserwujemy jej niebanalną transformację w źródło największej, choć nieoczywistej grozy. Okrucieństwo bowiem najbardziej przeraża, kiedy przywdzieje szaty niewinności i dzieje się w biały dzień.
