East Side Story: Miłość ojcowska… miłość synowska… [Siergiej Liwniew „Van Goghi” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Siergiej Liwniew musiał mieć naprawdę bardzo dobry powód, aby po prawie ćwierćwieczu przerwy ponownie stanąć za kamerą w roli reżysera. Stała się nim, mimo momentami dość lekkiego tonu, przygnębiająca opowieść o skomplikowanych relacjach pomiędzy słynnym ojcem a znacznie mniej utalentowanym synem. Na dodatek w dramacie „Van Goghi” główne role zagrali wybitni europejscy aktorzy: Polak Daniel Olbrychski i Rosjanin Aleksiej Sieriebriakow.
East Side Story: Miłość ojcowska… miłość synowska… [Siergiej Liwniew „Van Goghi” - recenzja]Siergiej Liwniew musiał mieć naprawdę bardzo dobry powód, aby po prawie ćwierćwieczu przerwy ponownie stanąć za kamerą w roli reżysera. Stała się nim, mimo momentami dość lekkiego tonu, przygnębiająca opowieść o skomplikowanych relacjach pomiędzy słynnym ojcem a znacznie mniej utalentowanym synem. Na dodatek w dramacie „Van Goghi” główne role zagrali wybitni europejscy aktorzy: Polak Daniel Olbrychski i Rosjanin Aleksiej Sieriebriakow.
Siergiej Liwniew ‹Van Goghi›EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Van Goghi | Tytuł oryginalny | Ван Гоги | Reżyseria | Siergiej Liwniew | Zdjęcia | Jurij Klimienko | Scenariusz | Siergiej Liwniew | Obsada | Aleksiej Sieriebriakow, Daniel Olbrychski, Jelena Korieniewa, Aleksandr Sirin, Polina Aguriejewa, Natalia Niegoda, Swietłana Niemoliajewa, Olga Ostroumowa, Joła Sańko, Jewgienij Tkaczuk, Awangard Lieontiew, Anna Kamienkowa, Siergiej Drejden, Igor Pronin | Muzyka | Leonid Diesiatnikow, Aleksiej Siergunin, Wolfgang Amadeusz Mozart | Rok produkcji | 2018 | Kraj produkcji | Białoruś, Izrael, Łotwa, Rosja, Wielka Brytania | Czas trwania | 103 minuty | Gatunek | dramat, psychologiczny | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
To nie jest tak, że przez minione dwadzieścia pięć lat Siergiej Dawidowicz Liwniew (rocznik 1964) nie miał nic wspólnego z kinematografią. Przeciwnie! Ten absolwent wydziałów operatorskiego (1985) i scenariuszowego (1987) Wszechzwiązkowego Państwowego Instytutu Kinematografii (WGIK) zajmował się jednak głównie wymyślaniem fabuł („ Zapis namiętności”) i produkcją filmową („ Biurowy romans. Nasze czasy”, „ PiraMMMida”). Po dwóch próbach podjętych na początku lat 90. ubiegłego wieku – vide współczesny dramat sensacyjny „Kiks” (1991) oraz rozgrywający się w epoce wczesnego stalinizmu dramat historyczny „Sierp i młot” (1994) – reżyseria przestała go bawić. Więcej nawet: przestała bawić go Rosja, zdecydował się więc na emigrację do Stanów Zjednoczonych. Wrócił do ojczyzny po prawie dekadzie. A co sprawiło, że po tak długiej przerwie przerwał swoje reżyserskie milczenie? Musiał mieć bardzo dobry pretekst. Okazał się nim scenariusz, który zresztą sam napisał. Kiedy i jak długo zwlekał z jego realizacją – nie wiadomo. Na szczęście zdecydował się na jego ekranizację, dbając przy okazji o to, aby na planie filmowym zgromadzić wybitnych aktorów, nie tylko zresztą rosyjskich. „Van Goghi” (choć poprawniejsza byłaby forma „Van Goghowie”) to produkcja międzynarodowa – powstała na Łotwie, ale finansowo dorzucili się do niej również Rosjanie, Anglicy, Białorusini i Izraelczycy. Biorąc pod uwagę masę nagród, jakie obraz zdobył – opłacało się! Po raz pierwszy dzieło Liwniewa pokazano publicznie na ubiegłorocznym (2018) festiwalu „Kinotawr” w Soczi, gdzie zdobyło ono nominację do Grand Prix oraz laur za najlepszą muzykę. Z kolei podczas przyznawania dorocznych nagród Rosyjskiej Akademii Filmowej Nika (za 2019 rok) do twórców „Van Goghów” powędrowały aż cztery statuetki: za najlepszą rolę męską (dla Aleksieja Sieriebriakowa), najlepszą drugoplanową rolę żeńską (dla Jeleny Korieniewej) oraz za najlepsze zdjęcia (dla Jurija Klimienki) i najlepszą muzykę. W tym kontekście może trochę dziwić fakt, że na premierę filmu trzeba było długo czekać. Do kin w Rosji wszedł on bowiem dopiero na początku marca tego roku. Najważniejsze jednak, że widzowie w końcu mogli go obejrzeć. Ba! że trafił również – dzięki organizatorom festiwalu „Sputnik nad Polską” – nad Wisłę. Nie tylko dlatego, że jedną z głównych ról – wybitnego dyrygenta Wiktora Ginzburga – gra zadomowiony w kinie rosyjskim od lat Daniel Olbrychski („ Legenda z numerem 17”, „ Rówieśnicy”). W jego syna Marka wcielił się natomiast – mieszkający od prawie ośmiu lat na emigracji w Kanadzie – fenomenalny, jak niemal zawsze (nawet w kiepskich filmach wypada zazwyczaj doskonale), Aleksiej Sieriebriakow („ Ładunek 200”, „ Jak Witia Czesnok Liochę Sztyra do domu opieki wiózł”, „ Lewiatan”). To bardzo istotne, że właśnie ich zaprosił do współpracy Liwniew – pogłębione, niezwykle skomplikowane relacje ojcowsko-synowskie są bowiem główną osią dramatyczną „Van Goghów”. To musieli zagrać najlepsi aktorzy! Mark Ginzburg jest niespełnionym artystą. Pełnym traum wyniesionych z dzieciństwa. Przekonanym o swojej nieuleczalnej chorobie. Tworzy instalacje ze sznurków, co ma swoją ponurą symbolikę – poznajemy go bowiem w momencie, kiedy próbuje popełnić samobójstwo, wieszając się właśnie na sznurze. Przeszkadza mu w tym dzwoniący telefon. Prawdopodobnie zignorowałby go, gdyby nie był to telefon od mieszkającego w Rydze ojca. Wiktor Ginzburg – światowej sławy dyrygent – informuje go o śmierci bliskiej im obu osoby. W obliczu tragedii Mark rezygnuje ze swoich samobójczych planów, wsiada w samolot i leci z Izraela do Łotwy. Wiele go to kosztuje, bo przecież właśnie przed ojcem uciekł niegdyś na drugi koniec świata. Uciekł, ale nie zerwał stosunków – w chwili gniewu Wiktor wypomina synowi, że to przecież on płacił za jego studia artystyczne, on wykupił go przed służbą wojskową (możemy domyślać się, że w Afganistanie), on wreszcie wciąż opłaca jego mieszkanie w Izraelu. I czego żąda(ł) w zamian? Pytanie zdaje się być retoryczne, bo tak naprawdę Ginzburg senior wcale nie chce usłyszeć na nie odpowiedzi…  Wiktor dobiega już osiemdziesiątki. Zdaje sobie sprawę, że jego kariera znajduje się u kresu. Ale jeszcze bardziej doskwiera mu świadomość, że sypie się jego zdrowie. Człowiek, który przez lata przyzwyczajony był do kontrolowania innych, do wydawania poleceń – za chwilę może znaleźć się na ich łasce bądź niełasce. Syna Marka, który jednocześnie kocha go i nienawidzi. Albo Iriny Pietrownej, która niegdyś była jego bardzo zdolną studentką, później została asystentką (i przelotnie kochanką), wreszcie gospodynią, a na koniec może być jej pisana rola niańki. Mark podejrzewa, że ojciec jak najbardziej świadomie złamał jej karierę, aby ją od siebie uzależnić. Choć więc w domu Ginzburgów wszystko – na wierzchu – wygląda jak dawniej, czuć gęstniejący mrok i nadchodzącą grozę. Wiktor cierpi na agresywną formę demencji, Mark od lat skarży się na migrenowe bóle głowy. Wyprawa w przeszłość, jaką staje się jego podróż do Rygi, jedynie pogarsza jego stan psychiczny i fizyczny. To, przed czym całe dorosłe życie próbował uciec, dopada go ponownie, drażni go, bawi się z nim z ciuciubabkę. Mark stopniowo odkrywa kolejne kłamstwa ojca, na których zbudowane było całe życie ich rodziny. Jego traumy wyrosły właśnie z tych kłamstw. Jak więc teraz ma mu wybaczyć? Jak go zrozumieć? Jak rzucić wszystko i zająć się coraz bardziej niedołężnym Wiktorem? Odpowiedzieć mu teraz agresją, odrzuceniem, obojętnością, czy też spełnić swój synowski obowiązek, nie patrząc na zaszłości? Dramatyczną fabułę Siergiej Dawidowicz Liwniew równoważy subtelnym dowcipem i nieco przerysowanymi portretami głównych bohaterów (choć ani razu nie przekracza granicy dobrego smaku). Dorzuca szczyptę nostalgii, a na koniec funduje potężną dawkę emocji i wzruszeń. Całości dopełnia monumentalna ścieżka dźwiękowa, w której – obok współczesnych kompozycji Leonida Diesiatnikowa („ Zakładnik”) i debiutującego w tej roli pianisty klasycznego (po Konserwatorium Moskiewskim) Aleksieja Siergunina – wybrzmiewa, jak złowrogie memento unoszące się nad Ginzburgami – ojcem i synem – „Requiem” Wolfganga Amadeusza Mozarta. „Van Goghi” nie nastrajają może nazbyt optymistycznie, ale mimo wszystko niosą ze sobą pozytywne przesłanie. Wielka w tym zasługa wspaniałych aktorów. O Danielu Olbrychskim i Aleksieju Sieriebriakowie była już mowa. Lecz także na drugim i trzecim planie możemy zobaczyć artystów wybitnych. W Irinę Pietrowną wcieliła się Jelena Korieniewa („ Romanca o zakochanych”, „ Nazywali ją Mumu”), w młodego Wiktora – Jewgienij Tkaczuk („ Dwa bilety do domu”, „ Brudnopis”), w lekarza – Aleksandr Sirin („ Jelcyn. Trzy dni sierpnia”, „ Czysta sztuka”), natomiast w dojrzałe już kobiety, które przed laty w jakiś sposób były związane z Ginzburgiem seniorem, Natalia Niegoda („Mała Wiera”, „ Bęben, bębenek”), Swietłana Niemoliajewa („ Biurowy romans”, „ Trzynaście miesięcy”) oraz Olga Ostroumowa („ Tak tu cicho o zmierzchu”, „ Admirał”). Dużym wkładem w jakość filmu były również – nagrodzone przez Rosyjską Akademię Filmową zdjęcia doświadczonego operatora Jurija Klimienki („ Łzy płynęły”, „ Trudno być bogiem”, „ Matylda”), który świetnie sprawdza się w wysmakowanych artystycznych produkcjach. 
|