Kim jest Zenon Martyniuk? Ogólnopolski fenomen zapewniający dzikie tłumy podczas występów i człowiek doskonale pasujący do powiedzenia „od zera do bohatera”? Czy może skrywający mroczną naturę pseudoartysta sabotujący polską kulturę? Dobrze pomyśleć, że właśnie takie pytania zadawał sobie reżyser Jan Hryniak zamiast skupiać się na liczeniu honorarium od producenta filmu, czyli Telewizji Polskiej.
Pięćdziesiąt twarzy Zenka
[Jan Hryniak „Zenek” - recenzja]
Kim jest Zenon Martyniuk? Ogólnopolski fenomen zapewniający dzikie tłumy podczas występów i człowiek doskonale pasujący do powiedzenia „od zera do bohatera”? Czy może skrywający mroczną naturę pseudoartysta sabotujący polską kulturę? Dobrze pomyśleć, że właśnie takie pytania zadawał sobie reżyser Jan Hryniak zamiast skupiać się na liczeniu honorarium od producenta filmu, czyli Telewizji Polskiej.
Jan Hryniak
‹Zenek›
EKSTRAKT: | 50% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Zenek |
Data premiery | 14 lutego 2020 |
Reżyseria | Jan Hryniak |
Zdjęcia | Bartosz Bieniek |
Scenariusz | Marta Hryniak, Ilona Łepkowska |
Obsada | Jakub Zając, Krzysztof Czeczot, Klara Bielawka, Karol Dziuba, Jan Frycz, Roman Gancarczyk, Agnieszka Suchora |
Rok produkcji | 2020 |
Kraj produkcji | Polska |
Czas trwania | 115 min |
Gatunek | biograficzny, obyczajowy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Disco polo to nasza narodowa, wstydliwa przyjemność. Wiele osób powie, że nie lubi, ale jak usłyszy na weselu, to mimowolnie zacznie tuptać nóżką. Sam lubię posłuchać takiej niezobowiązującej muzyki, na przykład podczas jazdy samochodem, kiedy zupełnie nie skupiam się na tekstach. Znakomicie zmienia się do niej biegi. Trudno jednak podchodzić do takiej twórczości bez pancerza ironii, bo w większości są to utwory „tak ulotne jak motyle”. Fenomen disco polo jest przeniesieniem na nasze podwórko motywu amerykańskiego snu – zwyczajni ludzie mogą nagle odnieść sukces i zacząć kąpać się w pieniądzach. Opowiadał już o tym kilka lat temu Maciej Bochniak. Zrealizowane przez niego „Disco Polo” korzystało z przerysowanej, mocno autoironicznej konwencji i skupiało się na oddaniu kolorytu lat 90 ubiegłego wieku. Co nowego może zaproponować „Zenek”? Podchodzenie do tematu ze śmiertelną powagą byłoby strzałem w kolano, a filtrowanie wydarzeń przez zbyt dużą ilość ironii i humoru groziłoby wyśmiewaniem postaci. Na poszukiwania złotego środka wybrała się scenarzystka Marta Hryniak, próbując połączyć historię o dojrzewaniu z późniejszym kryzysem, chyba bardziej egzystencjalnym niż artystycznym. Rozwój kariery przez pryzmat transformującej się Polski w obrębie podlaskiej prowincji, a w dodatku prawie w ogóle bez muzyki disco polo – czy to na pewno film o Zenonie Martyniuku?
Filmowy Zenek to nieco nieśmiały chłopak, trochę przez przypadek angażujący się w świat muzyki. W rodzinie to matka budzi największy respekt i z jej zdaniem trzeba się liczyć, a ojciec znajduje się gdzieś w tle. Łagodny i małomówny, ale wspierający syna. Są jeszcze znajomi, na których można polegać, nawet jeśli wpędzą w kłopoty. I miłość, bo przecież „tak zakochać, zakochać się można tylko raz”. Filmowe uczucie jest, bo być musi – zakochana para nie za bardzo ma o czym rozmawiać, dlatego sceny dialogowe wypadają niezbyt przekonująco. Pierwsza połowa skupiająca się na sportretowaniu polskiej wsi to pozytywne zaskoczenie. Zapomnijcie o Smarzowskim i innych reżyserach piętnujących przywary i wrzucających bohaterów w coraz większe bagno. „Zenek” wypełniony jest szczerą sympatią zarówno do prowincji, jak i prostych ludzi próbujących znaleźć swoje miejsce w życiu. Bo może brakować pieniędzy, instrumentów, a nawet talentu, ale same chęci wystarczą, żeby podbić… no może nie świat, ale przynajmniej Polskę.
O ile fabularne ryzyko pozwalające na pokazanie różnych odcieni charakteru piosenkarza się opłaciło, to formalne ryzyko wypadło o wiele gorzej. Twórcy nie ograniczyli się do dwóch planów czasowych (przełom lat 80 i 90 oraz początek XX wieku), ale wykorzystali również reżyserowane wywiady ze współczesności. Ucharakteryzowani aktorzy zwracają się w nich prosto do kamery, zalewając nas ekspozycjami i łopatologicznym tłumaczeniem kolejnych losów postaci. Ten paradokumentalny format jest zupełnie niepotrzebny i odwraca uwagę od ciekawych, choć niezbyt wyraziście zasygnalizowanych wątków. Nieobecny ojciec, obciążająca sława, bezcenna przyjaźń, życie w ciągłym ruchu – to wszystko próbuje zawrzeć Krzysztof Czeczot w roli starszego Zenka. To schizofreniczna kreacja, przechodząca od sztucznego uśmiechu do zmęczenia i skrajnej irytacji oraz od spokoju i ospałości do nagłych wybuchów emocji. Szkoda więc, że film brnie w fikcyjny motyw porwania syna Zenka, zamieniając się w odcinek „W11 – Wydziału Śledczego”. To najbardziej nieudany fragment produkcji pod względem tonalnym. Miało być dramatycznie, a wyszło zabawnie. Bardziej konsekwentny w swojej roli jest Jakub Zając jako młody, trochę naiwny i zagubiony, ale jednocześnie zdeterminowany Zenek. Sam reżyser wspominał, że to nie fizyczne podobieństwo zadecydowało o wyborze aktora. To dobra decyzja, bo poradził sobie zarówno ze scenami występów, jak i tymi bardziej intymnymi, gdzie trzeba było pokazać więcej emocji. Z drugiej strony część widzów nie będzie potrafiła traktować poważnie jego naśladownictwa charakterystycznego sposobu mówienia Zenka. I zbyt dużej ilości patetycznych scen ilustrowanych elektroniczną ścieżką dźwiękową Daniela Blooma i pokazujących zamyślonego bohatera patrzącego w przestrzeń.
Tak naprawdę najbardziej rozczarowani z filmu mogą wyjść fani największych przebojów Zenka. Skupiono się bowiem na początkach kariery, kiedy wykonywał głównie covery zagranicznych przebojów. Zamiast utworów Akcentu usłyszycie raczej swojski akcent bohatera śpiewającego po angielsku m.in.: utwory Boney M. Mogło to być celowe, asekuracyjne zagranie ze strony twórców, żeby nie przesuwać samej muzyki disco polo na pierwszy plan. Akcja filmu urywa się w 2004 roku, w momencie wspólnego koncertu z Limahlem. Twórcy faktycznie zostawili otwartą furtkę do kontynuowania historii, bo na końcu wcale nie ma wielkiej puenty, spełnienia czy katharsis. Wiemy, że w prawdziwym życiu Zenek żyje i ma się dobrze, ale film kończy się w takim momencie, że losy bohatera pozostają kwestią otwartą. Niewykluczone, że po prostu chcę widzieć w obrazie Jana Hryniaka coś więcej, niż faktycznie w nim jest. A może produkcja jest zagubiona tak samo jak Jan Frycz, którego odmłodzono, wkładając mu na głowę perukę zupełnie nie przypominającą prawdziwych włosów.
Można rozpaczać nad sposobem wykorzystania publicznych pieniędzy i zastanawiać się, czemu nie powstał film o Zbigniewie Wodeckim lub Czesławie Niemenie. Pewnie dlatego, że nie sprzedałby się tak dobrze jak produkcja o Zenku. Malkontenci powiedzą, że to promowanie niewłaściwej osoby. Ja powiem, że po prostu przeciętny film, ale podejmujący pewne ryzyko i próbujący opowiedzieć coś ciekawego o człowieku, który w rzeczywistości wcale nie ma szczególnie pasjonującego życiorysu. Zamiast więc wyśmiewać produkcję już na starcie i odsądzać twórców od czci i wiary, warto dać jej szansę, bo „cuda przecież się zdarzają”.
