Najpierw było japońskie anime „Jin-Rô” Hiroyukiego Okiury. Niemal dwadzieścia lat później za aktorski remake jego dzieła zabrali się Koreańczycy. Zmienili miejsce akcji, dorzucili co nieco od siebie fabularnie – i w świat poszła „Wilcza Brygada” Jee-woon Kima. W efekcie powstał całkiem przyzwoity film akcji (z elementami science fiction), ale do poziomu obraz z Kraju Kwitnącej Wiśni jednak nie dorósł.
I nie wierz nikomu, bo nie trafisz do domu
[Jee-woon Kim „Illang: Wilcza brygada” - recenzja]
Najpierw było japońskie anime „Jin-Rô” Hiroyukiego Okiury. Niemal dwadzieścia lat później za aktorski remake jego dzieła zabrali się Koreańczycy. Zmienili miejsce akcji, dorzucili co nieco od siebie fabularnie – i w świat poszła „Wilcza Brygada” Jee-woon Kima. W efekcie powstał całkiem przyzwoity film akcji (z elementami science fiction), ale do poziomu obraz z Kraju Kwitnącej Wiśni jednak nie dorósł.
Jee-woon Kim
‹Illang: Wilcza brygada›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Illang: Wilcza brygada |
Tytuł oryginalny | 인랑 [Illang] |
Dystrybutor | Netflix |
Data premiery | 19 października 2018 |
Reżyseria | Jee-woon Kim |
Scenariusz | Jee-woon Kim |
Obsada | Woo-sung Jung, Dong-won Gang, Hyo-Joo Han, Ye-ri Han, Minho Choi, Jun-ho Heo, Jin-ho Choi, Moo Yul Kim |
Rok produkcji | 2018 |
Kraj produkcji | Korea Południowa |
Czas trwania | 139 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | akcja, SF, thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
„
Jin-Rô” (1999) Hiroyukiego Okiury to jedno z najlepszych fantastycznonaukowych anime w historii kinematografii japońskiej. Z tego też powodu byłem przekonany, że jeśli ktoś zdecyduje się w końcu na realizację tej nadzwyczaj mrocznej opowieści w formie filmu aktorskiego – zrobi to tylko któryś z twórców z Kraju Kwitnącej Wiśni. Tymczasem prawa do remake’u „Wilczej Brygady” nabyli Koreańczycy z Południa. Nawiązując do oryginalnego scenariusza, którego autorem był sam Mamoru Oshii („Ghost in the Shell”, nakręcony w Polsce „Avalon”), Jee-woon Kim – znany między innymi z sensacyjnego „Likwidatora” (2013) z Arnoldem Schwarzeneggerem i szpiegowsko-historycznej „Gry cieni” (2016) – wymyślił fabułę, którą wpisał w futurystyczne dzieje własnej ojczyzny. Przeniósł też akcję z Tokio do Seulu. Poza tym wszystko co najważniejsze, pozostało – na szczęście – bez zmian.
Punktem wyjścia fabuły jest nowa sytuacja geopolityczna, jaka zapanowała na Dalekim Wschodzie po tym, jak – choć tego w filmie nie wypowiedziano, to jednak można podejrzewać, iż ma to jakiś związek ze słabością Rosji – rosną w tym regionie świata wpływy Chin i Japonii. Obie Koree, obawiając się powtórki sytuacji z początku XX wieku, postanawiają zakopać topór wojenny i doprowadzić do zjednoczenia. Pierwszym prowadzącym do tego krokiem jest powołanie na pięć lat (to jest do 2024 roku) rządu tymczasowego. Na zjednoczeniowe plany Seulu i Pjongjangu natychmiast reagują azjatyckie mocarstwa, czyli Chiny i Japonia (która przystępuje do remilitaryzacji), do gry przystępują również Stany Zjednoczone i Rosja. Na mieszkańców Półwyspu Koreańskiego pada blady strach, z dnia na dzień pogarsza się sytuacja gospodarcza, zaczynają się masowe protesty. Ba! powstają nawet organizacje antyzjednoczeniowe, wśród których najgroźniejszą jest… Sekta.
Jako że wrogowie zjednoczenia imają się wszystkich metod walki, w tym terroryzmu, władze – jako remedium na ich zagrażającą istnieniu państwa działalność – tworzą Jednostkę Specjalną. To komandosi przygotowani do walk w mieście. Są świetnymi żołnierzami, ale i oni popełniają błędy, czasami nawet bardzo kosztowne: jeden z nich prowadzi do śmierci piętnastu niewinnych dziewcząt – i zostaje nazwany „krwawym piątkiem”. Po tym wydarzeniu część członków Jednostki załamuje się psychicznie, Sang-woo Han (w tej roli Mu-yeol Kim) odchodzi ze służby czynnej i trafia do Biura Bezpieczeństwa Publicznego; ci, którzy zostają, od tej pory skrywają swoje twarze pod stalowymi hełmami. Nie chcą, by ich kiedykolwiek rozpoznano. Porucznik Joong-hyung Im (gra go Dong-won Gang) mocno przeżył wydarzenia „krwawego piątku”, ale służby nie porzucił. Wciąż tropi członków Sekty.
Ima poznajemy w momencie, kiedy po kolejnej ulicznej demonstracji jego oddział zostaje skierowany do rozbicia kierownictwa Sekty. Polowanie na terrorystów odbywa się w seulskich kanałach. W czasie pościgu oficer spotyka… Czerwonego Kapturka (Eun-soo Shin) – nastolatkę w czerwonym blezerze, która działa w organizacji, zajmując się przenoszeniem i podkładaniem ładunków wybuchowych. Nie chce jej zabijać, ona sama wysadza się w powietrze, raniąc przy tym także Joong-hyunga. Śmierć dziewczynki jest sprawą na tyle poważną, że Biura Bezpieczeństwa Publicznego powołuje specjalną komisję do wyjaśnienia sprawy, a na jej czele staje Han, dawny kompan Ima z Jednostki Specjalnej. To od niego porucznik dowiaduje się, że Czerwony Kapturek miał starszą siostrę. Kierowany wyrzutami sumienia antyterrorysta kontaktuje się z Yoon-hee Lee (Hyo-joo Han), aby oddać jej rzeczy krewnej.
Spotykając się z kobietą, wdeptuje w niezłe bagno. Szybko bowiem okazuje się, że w tej rozgrywce nikt nie gra uczciwie i mało kto jest tym, za kogo naprawdę się podaje (włącznie z Imem). Z futurystycznej opowieści z mocno rozbudowanym wątkiem psychologicznym, jaką była japońska „
Wilcza Brygada”, film Jee-woon Kima przepoczwarza się w klasyczne azjatyckie kino akcji z wybijającą się na plan pierwszy teorią spiskową. Owszem, bardzo widowiskowe, ale już nie tak fascynujące jak animowany oryginał. Nie czynię jednak z tego powodu reżyserowi zarzutu; zdaję sobie doskonale sprawę, że to, co świetnie sprawdzało się w wersji rysunkowej, niekoniecznie dało się jeden do jednego przenieść do filmu aktorskiego. Poza tym w ciągu dwóch dekad dzielących oba dzieła (południowokoreański remake powstał w 2018 roku) trochę jednak zmienił się świat i zmienili się widzowie – dla współczesnego odbiorcy wersja naszpikowana scenami walk i strzelanin na pewno jest dużo bardziej atrakcyjna (zwłaszcza wizualnie).
Podobnie jak we wcześniejszej o dwa lata „Grze cieni”, w „Wilczej Brygadzie” Kim również postawił na napędzające fabułę nieustanne zwroty akcji. Tam również niemal do samego końca trudno było jednoznacznie określić, kto jest bohaterem, a kto zdrajcą. Po czyjej stronie jest racja. Tu od pewnego momentu można się już tego domyśleć; w efekcie reżyser uznał zapewne, że należy zrekompensować to widzom atrakcyjną sceną kulminacyjną, która przy okazji staje się klamrą spinającą właściwą akcję (tym samym wracamy do kanałów pod ulicami Seulu). Nie ustrzegł się jednak pokusie dopowiedzenia reszty, wyłożenia wszystkiego kawa na ławę – stąd kilkuminutowy aneks. Co jednak najbardziej irytujące, Jee-woon Kim nie powstrzymał się też przed dorzuceniem jeszcze jednej sceny, najostateczniejszej, w której zupełnie niepotrzebnie postanowił tchnąć w serca widzów nadzieję. Nie sądzę, by taki finał spodobał się Mamoru Oshiiemu.
