Lekcja pokory [Brett Ratner „X-Men: Ostatni bastion” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Znalezienie równowagi między monumentalnymi scenami akcji a treścią bogatą w aluzje do rzeczywistości to niełatwe zadanie przy realizacji triquela znanej serii filmowego komiksu. Brett Ratner zastąpił Bryana Singera na fotelu reżyserskim nowej odsłony „X-men” opatrzonej podtytułem „Ostatni bastion”, i – mimo sceptycyzmu fanów – podołał misji efektownego domknięcia trylogii o mutantach.
Lekcja pokory [Brett Ratner „X-Men: Ostatni bastion” - recenzja]Znalezienie równowagi między monumentalnymi scenami akcji a treścią bogatą w aluzje do rzeczywistości to niełatwe zadanie przy realizacji triquela znanej serii filmowego komiksu. Brett Ratner zastąpił Bryana Singera na fotelu reżyserskim nowej odsłony „X-men” opatrzonej podtytułem „Ostatni bastion”, i – mimo sceptycyzmu fanów – podołał misji efektownego domknięcia trylogii o mutantach.
Brett Ratner ‹X-Men: Ostatni bastion›EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | X-Men: Ostatni bastion | Tytuł oryginalny | X-Men: The Last Stand | Dystrybutor | CinePix | Data premiery | 26 maja 2006 | Reżyseria | Brett Ratner | Zdjęcia | James Muro, Philippe Rousselot | Scenariusz | Zak Penn, Simon Kinberg | Obsada | Hugh Jackman, Patrick Stewart, Ian McKellen, Halle Berry, Famke Janssen, Anna Paquin, Kelsey Grammer, Rebecca Romijn, Shawn Ashmore, Ellen Page, Ben Foster, Ken Leung, Aaron Stanford, James Marsden, Olivia Williams, Daniel Cudmore, Vinnie Jones, Dania Ramirez, Shohreh Aghdashloo, Cameron Bright, Michael Murphy, Eric Dane, Bill Duke, Anthony Heald, Josef Sommer | Muzyka | John Powell | Rok produkcji | 2006 | Kraj produkcji | USA | Cykl | X-Men | WWW | Strona | Gatunek | akcja, SF | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Inny reżyser to inna wizja przedstawienia popularnej, komiksowej historii. Ogromny, spożytkowany przede wszystkim na efekty specjalne budżet i nastawienie producentów na masy widzów w kinach groziły utratą specyficznego klimatu serii wraz z interesującymi odniesieniami do rzeczywistych konfliktów między większością a mniejszością, konformizmem a nonkonformizmem, społeczeństwem a subkulturami będącymi jego częścią. Jednak okazuje się, że hollywoodzcy decydenci uczą się, najwyraźniej zmuszeni do szybkiego wyciągania wniosków po drastycznym spadku kinowej widowni na potencjalnie kasowych blockbusterach. Fani komiksu i dobrego kina oczekują już po ekranizacjach obrazkowych historii charakteru, wciągającej fabuły i błyskotliwego sportretowania nietypowych postaci znanych z kart zeszytów Marvela – nie tylko upowszechnionego we wszystkich szanujących się studiach filmowych wizualnego przepychu blue tudzież green boxa. I Ratner to wszystko im daje, kontynuując chwalebną tradycję zapoczątkowaną przez swojego poprzednika, Singera, jednocześnie okraszając fabułę wieloma mistrzowsko zrealizowanymi sekwencjami akcji opartymi o cudowne umiejętności X-ludzi. Nie oznacza to jednak, że „Ostatni bastion” to powtórka z rozrywki. Raczej kontynuacja, która powiela dobre rozwiązania poprzedników i niebanalnie rozwija zawiązane wcześniej wątki. W całym cyklu zostały wymieszane fabuły komiksów. Pierwsza część była połączeniem „Uncanny” z „Ultimate”, druga to już sam „Ultimate”, a w trójce następuje przejście z tego ostatniego do „New X-men”. „Ostatni bastion” rozpoczynają sugestywne retrospekcje, zarysowujące sens dalszych wydarzeń. Dotykają zarówno wątków dotyczących bezpośrednio ekipy profesora Xaviera, jak i całej społeczności mutantów. Te dwie linie fabularne jak w żadnym innym odcinku serii zazębiają się w historię co prawda niepozbawioną luk i patetycznych fragmentów, ale w satysfakcjonujący sposób rozwiązującą większość wątków. Ważny jest charakterystyczny klimat „X3”: humorystyczne one-linery Logana, Juggernauta czy dr McCoya nie rozświetlają gęstej, dużo mroczniejszej, a na pewno smutniejszej, niż poprzednio, atmosfery filmu. Bezkompromisowość w konstruowaniu fabuły liczy się na plus dla twórców obrazu. Tragiczne wydarzenia, toksyczna nienawiść stron konfliktu i trudne wybory stały się częścią niewesołej rzeczywistości X-men, której muszą stawić czoła. Chociaż oczywiście nie można zbytnio demonizować ani na siłę pogłębiać wymowy opowieści o mutantach. Film Ratnera to przede wszystkim widowiskowa rozrywka, ale też rozrywka będąca niegłupią pożywką dla szarych komórek. A to warte jest odnotowania.  Nie przejdziesz – przecież ci już to mówiłem, Balrogu! Rozbicie intrygi na części, z których każda dotyczy innej postaci, mocno temperuje wymowę filmu. Główny temat zostaje rozdrobniony, co nie do końca służy spójności historii, ale z drugiej strony pozwala przedstawić ją z różnych punktów widzenia. Trzy strony konfliktu – mutanty Magneto, zespół Xaviera i ludzie – są równorzędne i mają swoje słuszne racje. Brak czarno-białej budowy fabuły pozwala przymknąć oko na pełno niedorzeczności, które przecież stanowią integralny element konwencji. Pomysł, aby ludzie stworzyli remedium na gen X odpowiadający za mutacje, chcąc w ten sposób „wyleczyć” X-ludzi, stwarza mnóstwo nowych możliwości. To okazja do skonfrontowania – po raz kolejny – przystającej do uznawanych w społeczeństwie szablonów większości z mniejszościową innością. To także droga wyeksponowania wśród mutantów różnych postaw: dumy z bycia indywidualnym czy tęsknoty za akceptacją i normalnością, co najlepiej widać w wątku Rogue. Właśnie owo tajemnicze lekarstwo staje się czynnikiem napędowym dla fabuły oraz pretekstowym punktem zapalnym sporu. I nie przeszkadza w tym nawet wytłumaczenie, jak cudowne remedium powstało, które przywodzi na myśl jedynie bełkot szalonego genetyka na amfetaminie. Należy jednak pamiętać o poetyce komiksu, pozostawiającej ogromne pole dla wyobraźni. Lubię dać się ponieść – niczym jeden z X-men, Angel – na skrzydłach imaginacji, dlatego „Ostatni bastion” zadowolił mnie, dzięki konsekwencji twórczej autorów filmu.  Trinity z wściekłości zrobiła się sina. Lekko, ale znacząco zarysowane wątki prywatnych relacji między głównymi, jak również drugoplanowymi, bohaterami podtrzymują nawiązania do niekomiksowej rzeczywistości. Wrażenie robi galeria postaci epizodycznych, które zapadają w pamięć dzięki swoim zaskakującym umiejętnościom. Nieporozumieniem wydaje się jednak rola Famke Janssen jako Jean Grey / Dark Phoenix. Aktorka wypełnia jedynie zadanie figuranta – reszta roboty spada na wszędobylskie efekty specjalne. Halle Berry nie pomagają nawet efekty: piękna gwiazda próbuje pełnić rolę nowego przywódcy, ale wysiada w konfrontacji z charyzmą Hugh Jackmana czy lekkością kreacji doskonałego jak zwykle Iana McKellena, który w niedawnym „Kodzie da Vinci” udowodnił, że potrafi przyćmić na ekranie cały tłum celebrities. Niebagatelne znaczenie dla „X-men: Ostatni bastion” mają oczywiście wspomniane efekty specjalne. Starania specjalistów od wizualnych widowisk i kaskaderki nie poszły na marne. Duża ilość scen akcji nie nuży, a powoduje lekki opad szczęki, co w dzisiejszych czasach, wypełnionych jednym wielkim komputerem, stanowi pewien wyczyn. Najważniejsze chyba jest jednak to, że demolka nie przysłania bohaterów, będących kluczowym elementem obrazkowej opowieści. Za jeden z bardziej oszałamiających fragmentów akcji należy uznać przeniesienie Golden Bridge i rozdmuchanie na wszystkie strony zabudowań laboratoriów na Alcatraz. Na szczęście, dzięki Ratnerowi, podobna ruina nie spotkała filmowego finału słynnej serii komiksu o mutantach, za co fani powinni mu być wdzięczni. 
|