„Zodiak” to film pasjonujący i pochłaniający, działający podobnie jak niegdyś tajemniczy morderca na umysły tropiących go bohaterów. Dzięki niedopowiedzeniom i drobiazgowemu trzymaniu się faktów Fincherowi udała się niezwykła sztuka wywołania u widza uczuć, które mogły towarzyszyć ludziom goniącym za zagadkowym Zodiakiem, a po seansie – pozostawienia go w samym środku labiryntu interpretacji.
Być jak Sherlock Holmes
[David Fincher „Zodiak” - recenzja]
„Zodiak” to film pasjonujący i pochłaniający, działający podobnie jak niegdyś tajemniczy morderca na umysły tropiących go bohaterów. Dzięki niedopowiedzeniom i drobiazgowemu trzymaniu się faktów Fincherowi udała się niezwykła sztuka wywołania u widza uczuć, które mogły towarzyszyć ludziom goniącym za zagadkowym Zodiakiem, a po seansie – pozostawienia go w samym środku labiryntu interpretacji.
David Fincher
‹Zodiak›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 80,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Zodiak |
Tytuł oryginalny | Zodiac |
Dystrybutor | Warner Bros |
Data premiery | 15 czerwca 2007 |
Reżyseria | David Fincher |
Zdjęcia | Harris Savides |
Scenariusz | James Vanderbilt |
Obsada | Jake Gyllenhaal, Robert Downey Jr., Mark Ruffalo, Anthony Edwards, Brian Cox, Clea DuVall, Adam Goldberg, John Getz, Pell James, Elias Koteas, Donal Logue, John Carroll Lynch, Dermot Mulroney, Chloë Sevigny, Ione Skye, Philip Baker Hall, James LeGros |
Muzyka | David Shire |
Rok produkcji | 2007 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 158 min |
WWW | Strona |
Gatunek | thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
David Fincher należy do twórców doskonale rozumiejących medium filmowe i umiejących wycisnąć z niego maksimum możliwości i zalet. Fundamenty budowy filmu ma perfekcyjnie opanowane. Już przy jego drugiej produkcji, „Siedem”, odważne rozwiązania się sprawdziły. Sprawiał wrażenia reżysera bezproblemowo panującego nad najbardziej złożonymi formami filmowymi i czującego wagę każdego zastosowanego środka. Jako jeden z nielicznych obronił się przed manierą układania filmu z ładnie sfotografowanych obrazków nie niosących ze sobą żadnej treści. Był efektowny, ale nigdy efekciarski.
Ale nie tylko dynamika i agresywność w warstwie wizualnej stanowiły wyróżnik tego reżysera – wychowanka poetyki MTV. Coś podobnego działo się także na poziomie treści, gdzie często istniała wywrotowa, odważna teza – taka, po której kilka godzin po seansie czujemy się trochę nieswojo. Poczucie niepewności w otaczającym świecie, piętnowanie braku bezpieczeństwa, demaskowanie sztuczności i nietrwałości wartości życiowych – to one stanowią o sile kina Finchera i dają w twarz mocniej niż prawy sierpowy Tylera Durdena.
„Zodiak” jest pod każdym względem niepodobny do czegokolwiek z dorobku Finchera, bo jest ostentacyjnie „niefilmowy”. Wygląda trochę jak niechlujnie zrobiony film albo jak dziwaczny eksperyment. Fincher nie tylko zrezygnował z charakterystycznych dla siebie chwytów, ale także wykastrował film z części elementów stanowiących o jego spójności, atrakcyjności i poprawności kompozycji. Kombinuje z konstrukcją i sprawdza, jak wyglądałyby wszystkie filmy o seryjnych mordercach oparte na prawdziwych historiach, gdyby zrezygnować z uatrakcyjniających motywów i schematów. Niestety, to ciężki sprawdzian cierpliwości widza i – z racji długości – seans należący do tych nieobojętnych dla naszego tyłka.
Długość trwania, jak na thriller, jest bardzo ryzykowna. Utrzymanie napięcia przez blisko trzy godziny pewnie nawet dla samego mistrza Hitchcocka byłoby nie lada wyzwaniem. Dlatego twórca „Zodiaka”, na przekór głównej zasadzie, że thriller powinien umiejętnie dozować niepokój, nawet nie próbuje podejmować prób budowania napięcia. Poza jedną sceną – odwiedzin Roberta u domniemanego posiadacza kopii z rejestracją morderstw. Scena, dzięki wprowadzeniu postaci mrocznego Boba Vaughna, przypomina kadry w duchu Davida Lyncha i niesie podobny jego kinu niepokój i niedopowiedzenie. Ale to odosobniony przypadek, bo pozostała część filmu właściwie nie wywołuje emocjonalnych uniesień. „Zodiaka” ogląda się z olbrzymim dystansem; to chyba jedyny film Finchera w żaden sposób nieoddziałujący na uczucia i nieposiadający nacechowanych nimi ujęć. Wystarczy choćby przyjrzeć się zachowaniu Roberta i jego żony, gdy ta orientuje się, że Zodiak zaczyna zagrażać rodzinie. W każdym innym filmie rodzinna kolacja stałaby się areną histerycznych krzyków i awantur, tłumacząc napięte stosunki między domownikami. W „Zodiaku” jest tylko kilka sugestywnych spojrzeń żony na nieokazującego przerażenia męża. Emocjonalność jest skryta przed widzami, zupełnie pozbawiona ekspresyjności, choć dotychczas reżyser dbał o to, by pokazać, co dzieje się w psychice postaci. Tutaj nie ma nawet niedosłownego wyjaśnienia odczuć bohaterów, podkreślania ich stanów muzyką czy odpowiednim wykadrowaniem. Brakuje więc czegoś punktującego mocniejsze kawałki. To kino bliższe życiowemu realizmowi, nieliczące się z tym, czego oglądający oczekuje od filmu.

Oczywiście, że Clint wzorował się na mnie w „Dirty Harry”. Zabroniłem tylko wykorzystania muchy, choć bardzo, bardzo prosił.
Ostatnia godzina filmu opiera się już wyłącznie na jednym bohaterze, samotnie pozostawionym na placu boju o poznanie tożsamości zabójcy. Postać Roberta Graysmitha jest z całej trójki podejmującej śledztwo zdecydowanie najmniej ciekawa, a nawet mdła. Nie w nim tupetu dziennikarza Paula Avery’ego czy charyzmy inspektora Davida Toschi. Robert to także jedyna postać z całej trójki, której charakter zasadniczo nie ewoluuje pod wpływem wydarzeń. On jest zafascynowany Zodiakiem i od początku do końca z wielką determinacją dąży do wykrycia jego tożsamości. Być może jego statyczność świadczy o tym, że na tle pozostałej dwójki postaci wygląda nieciekawie. Ale to właśnie Toschi i Avery znikają, a Robert pozostaje, jakby na przekór zasadzie, że dobry bohater, z którym się utożsamiamy, uratuje nawet najgorszy film.
Podobnie ma się rzecz po drugiej stronie barykady: sama postać Zodiaka nie należy do specjalnie atrakcyjnych. W mało wymyślny sposób zabił kilka osób i nie łapał się za wymyślniejsze roboty w stylu ćwiartowania, rąbania, krajania, zajadania wnętrzności, które popijałby aromatycznym chianti, między kęsami recytując, dajmy na to, dramaty Szekspira. Jego przeciętność zresztą znakomicie ukazano w „Zodiaku” Alexandra Bulkleya sprzed dwóch lat, gdzie nic nie odróżniało Zodiak Killera od setki innych morderców wymyślonych przez mało kreatywnych scenarzystów. O jego wyjątkowości stanowił listowny flirt z mediami i kokietowanie ilością zbrodni, z których prawdopodobnie nie wszystkie były jego dziełem. Twórcom filmu z 2005 roku wydało się to zapewne mało efektowne, za to podążanie z kamerą po miejscach zbrodni za wyniszczonym detektywem w prochowcu miało wyglądać bardziej spektakularnie. Pierwszy „Zodiak” spłaszczył więc działalność mordercy do kilku strzałów, żeby dodać trochę akcji swojemu filmowi. Fincher natomiast postąpił odwrotnie, odrzucając wszystkie fajerwerki zazwyczaj serwowane przez kino sensacyjne, próbując raczej zgłębić fenomen mordercy. Jednocześnie wskazał, że istniał on bardziej w umysłach tropiących zabójcę niż w rzeczywistości. „Zodiak” pokazuje raczej mechanizm rodzenia się takiego fenomenu, bez użycia tradycyjnych fetyszy seryjnego mordercy.

Kochanie, mam uwierzyć, że wtedy jeździłeś na ryby, a teraz szukasz seryjnego zabójcy?
Nie ma tu zatem nic z elementów dotychczas kojarzonych z kinem Finchera, nie ma też nic łatwo przyswajalnego. Brakuje nie tylko kinowych atrakcji, ale nawet podstawowych struktur, które trzymają widza przy życiu przez tak długi seans, np. nagłych zwrotów akcji czy gwałtownego przyspieszenia toku wydarzeń na chwilę przed rozwiązaniem zagadki. Tutaj bohaterowie miotają się w domysłach i do niczego konstruktywnego nie dochodzą. Fabuła, w założeniu mająca zmierzać do rozwiązania zagadki, ospale doczłapuje do… braku rozwiązania zagadki. Poza „dyskretnie widowiskowymi” wcieleniami Ruffalo i Downeya Jr., na pierwszy rzut oka nic w tym filmie nie porywa i nie sprawia wrażenia dobrze przemyślanego. O ile wszystkie filmy Finchera wyróżnia precyzyjny konkret fabularny, o tyle tutaj panuje totalne rozbicie wątków na szereg nieposuwających akcji do przodu scen. Ani postacie, ani ich emocje, ani spektakularne wydarzenia, ani utrzymanie dramaturgii nie wydają się w tym filmie najważniejsze. „Zodiak” jest raczej pokazem nonszalancji, choć, co należy uznać za wielki plus filmu, sprawia jednocześnie wrażenie wiarogodnej rekonstrukcji wydarzeń.

Przysięgam, to nie moją kaburę znaleźli u Woszczerowicza…
Sposób pokazywania toczącego się śledztwa nadaje rytm odbioru filmu. Fincher zrezygnował ze środków podsycających emocje, żeby pobudzić intelekt. To chyba jeden z nielicznych, jeśli nie jedyny, film oparty o autentyczne zdarzenia, w którym wszystko wydaje się realistyczne, nawet jeśli przeniesienie faktów na ekran zawiera perwersyjną wręcz dozę nudy. Nastrojem blisko „Zodiakowi” do „Czerwonego smoka” Manna. Film ma w sobie coś z surrealizmu Lyncha, mroczną miejskość „Taksówkarza” Scorsesego, ducha bliskiego Michaelowi Mannowi, a większość recenzji podaje „Zodiaka” jako przykład nowatorskiego kina w „stylu Finchera”, definiowanego jako ponury i niepokojący. (Rzeczywiście, jeśli nie liczyć wszystkiego, co się w kinie wydarzyło od niemieckiego ekspresjonizmu, to Fincher jawi się prawie jako pionier w tej dziedzinie). Stylistycznie rzecz ma w sobie co prawda wiele z ducha czarnego kryminału: silne podkreśla mroczne miasto jako teren działania mordercy – cienia, zła bez twarzy zalęgniętego gdzieś w ciemnych uliczkach, nieokreślonego, bo skrytego gdzieś w okrutnej miejskiej dżungli. Ale o ile w przypadku np. „Podziemnego kręgu” śmiało można było mówić o indywidualności reżysera, o tyle „Zodiakowi” najbliżej do wszystkiego, co już w kinie było. Twórca „Siedem” odchodząc od reguł gatunku i rezygnując z motywów charakteryzujących jego wcześniejsze filmy złożył równocześnie hołd konkretnym twórcom, którzy od schematyzm przełamują. Są tu odwołania nie tylko do wspomnianych Lyncha, Manna i Scorsesego, ale także Fritza Langa, braci Coen, Dona Siegla, Johna Hustona i wielu innych do odkrycia przy kolejnych seansach.
Z pozoru nudny, ospały i poskładany z pustych kadrów film po seansie daje możliwość wielu interpretacji. Reżyserowi udała się ciekawa sztuka przeniesienia odczuć filmowych postaci na widza. Podobnie jak oni nie dochodzą do rozwikłania zagadki, oglądający może analizować „Zodiaka” w szeregu rozmaitych kontekstów, za każdym razem pozostając przekonanym o niepełności własnej teorii. Ale satysfakcja i tak jest o niebo większa niż z rozgryzania tożsamości Jigsawa.
