Gwoździem do trumny filmów przekombinowanych jest z reguły to, że pozostawiają one widza obojętnym. Tym żmudniej się o nich pisze – zwyczajnie brakuje emocjonalnego paliwa, które napędzałoby tok myślenia. Może więc wygodniej będzie zacząć od końca…
Nieładne kwiatki
[Brian De Palma „Czarna Dalia” - recenzja]
Gwoździem do trumny filmów przekombinowanych jest z reguły to, że pozostawiają one widza obojętnym. Tym żmudniej się o nich pisze – zwyczajnie brakuje emocjonalnego paliwa, które napędzałoby tok myślenia. Może więc wygodniej będzie zacząć od końca…
Brian De Palma
‹Czarna Dalia›
EKSTRAKT: | 50% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Czarna Dalia |
Tytuł oryginalny | The Black Dahlia |
Dystrybutor | Kino Świat |
Data premiery | 17 sierpnia 2007 |
Reżyseria | Brian De Palma |
Zdjęcia | Vilmos Zsigmond |
Scenariusz | Josh Friedman |
Obsada | Josh Hartnett, Scarlett Johansson, Aaron Eckhart, Hilary Swank, Mia Kirshner, Mike Starr, Fiona Shaw, Troy Evans, Gregg Henry, Rose McGowan, Ian McNeice, Kevin Dunn, k.d. lang, Brian De Palma |
Muzyka | Mark Isham |
Rok produkcji | 2006 |
Kraj produkcji | Niemcy, USA |
Czas trwania | 121 min |
WWW | Strona |
Gatunek | sensacja |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Kino De Palmy jest jednym z rzadkich przypadków twórczości filmowej, której ładunek myślowy niemal w całości zawiera się w sposobie prezentacji fabuły. Jednak sprowadzenie specyfiki tej miejscami barokowej kinematografii do przerostu formy nad treścią byłoby obraźliwe dla inteligencji reżysera „Carrie”. Z drugiej strony formalnej żonglerce, jaką uprawia De Palma, niełatwo jest przypisać spójną myśl – tym bardziej natrętne staje się pytanie, co chciał powiedzieć reżyser.
Do pewnego stopnia pomocna w ustaleniach (tych fragmentarycznych, na jakie można tu wykroić miejsce) może się okazać wycieczka do wczesnego etapu twórczości De Palmy. W swoim dokumencie z 1966 r., zatytułowanym „The Responsive Eye”, reżyser zawarł relację z wernisażu wystawy sztuki optycznej. Bardziej intrygujące od samej ekspozycji jest zestawienie reakcji zwiedzających z intelektualną gimnastyką gospodarzy (kuratorów i artystów), deliberujących nad sensem op-artu. Najbardziej znamienne jest zakończenie tej krótkometrażówki: napisom końcowym towarzyszy wielogłos opinii na temat wystawy. Wrażenie jest tym dobitniejsze – istna wieża Babel – że od wypowiedzi nie odciąga już uwagi obraz. Wniosek – w niewyszukanej postaci – nasuwa się samoczynnie: ile głów, tyle interpretacji. W „The Responsive Eye” zawarta jest jednak sugestia, którą podszyta jest późniejsza twórczość autora „Obsesji” – żyjemy w świecie perspektyw i iluzji, w którym stosowniej jest mówić o punktach widzenia niż obiektywnej rzeczywistości. Demaskowanie tych iluzji za pomocą przejaskrawienia mechanizmów kina gatunkowego to jedno z ulubionych zajęć De Palmy – jakby nie było, jednego z czołowych dekonstrukcjonistów X muzy. Jednocześnie (paradoksalnie?) liczne fabularne i narracyjne pułapki jego filmów wraz z ich bogatą oprawą scenograficzną osłabiają wrażenia z seansu i utrudniają wyciągnięcie spójnych wniosków. Na sile wyrazu traci również dość istotny aspekt tej kinematografii – jej zdolność do ukazania, w jaki sposób ekranowe złudzenia i filmowe schematy odzwierciedlają nasze iluzyjne nastawienie do rzeczywistości. Prawdopodobnie najlepiej sprawdza się na tym polu „Człowiek z blizną” – zapewne również dlatego, że część wykładni filmu została podana wprost (motto „The world is yours”). Najbardziej znamienną cechą tego remake’u jest sposób, w jaki konfekcyjność Ulubionego Filmu Gangsterów kontrapunktuje (ilustruje?) „sen o potędze” Tony’ego Montany (oczywiście istotny jest też historyczno-socjologiczny kontekst, ale to osobny temat).
Pora jednak przerwać mędrkowanie. W końcu De Palma robi przede wszystkim kino rozrywkowe – samoświadome, choć często bardziej pozostające w obrębie gatunku niż przełamujące jego ramy (na przykład „Wybuch”, w odróżnieniu od „Świadka mimo woli”). Przesadne wycyzelowanie tych widowisk może skłaniać do poszukiwań drugiego dna – niekoniecznie przewidzianego przez reżysera. Może też zamydlać sens fabuły i zwyczajnie denerwować. Tak jest w przypadku „Czarnej Dalii”. Jednak najnowszy film De Palmy, mimo drobiazgowo rozpisanej historii i zagmatwanej intrygi, nie wydaje się dobrze przemyślany. Trudno stwierdzić, kto zawalił najbardziej: James Ellroy, autor książkowego pierwowzoru, scenarzysta Josh Friedman czy sam „dyrygent”. Natomiast bez wątpienia reprymenda należy się osobie odpowiedzialnej za obsadzenie Josha Harnetta w jednej z głównych ról.
Opowiedziana w konwencji noir historia nawiązuje do autentycznego wydarzenia. W 1947 r. na przedmieściach Los Angeles znaleziono okaleczone i pozbawione istotnych składowych ciało młodej aktoreczki filmów kategorii B, tytułowej Czarnej Dalii. Śledztwo prowadzą dwaj policjanci: Dwight Bleichert (Josh Hartnett) i Lee Blanchard (Aaron Eckhart). Wzajemna relacja obu stróżów prawa jest jednym z kilku nieporozumień w tym filmie. Na wstępie zostają nam przedstawieni – z offu, przez Hartnetta/Bleicherta – jako rywale: życiowi i ringowi (są bokserską chlubą policji). Ich sportowe pseudonimy nie mogłyby być bardziej znaczące: Mr. Fire i Mr. Ice. Jednak dalszy przebieg wydarzeń praktycznie nie rozwija założenia o współzawodnictwie. Bleicherta i Blancharda łączy solidna więź kumpelska oraz kobieta tego drugiego, która ma się ku pierwszemu. Dwight jednak nie traci głowy, a kryzysy koleżeństwa obu funkcjonariuszy nie mają wiele wspólnego z amorami.
De Palma przeplata wątki w niejasny sposób. Wydarzenia, które zwiastują ciekawe następstwa i domagają się rozwinięcia, zostają porzucone (strzelanina pod sklepem, grasujący morderca, złowrogo zapowiadany Bobby DeWitt). Jeśli nawet ich echo pojawia się pod koniec filmu, to tylko po to, by poszczególne elementy fabuły zostały dopięte na ostatni guzik. Niezdarnie przemycone do opowieści ciemne sprawki Blancharda nie są dostatecznie osadzone we wcześniejszym przebiegu wydarzeń, a gdy wychodzą na jaw, okazują się zupełnie niefrapujące. Fabule brakuje wewnętrznej hierarchii, a narracji – płynności. Tytułowy wątek Czarnej Dalii – z założenia kluczowy – rozwadnia się w galimatiasie zdarzeń. Kiedy w końcu trzeba zrealizować gwóźdź programu, De Palma przyspiesza akcję, nieco po łebkach brnąc do (ekspresjonistycznego) finału. Szczególnie denerwują końcowe rewelacje – wszystko zostaje w trymiga wyklarowane, jak w trzeciorzędnej powieści detektywistycznej, w której najbardziej liczy się rozwiązanie zagadki. Zresztą zwieńczenie fabuły jednoznacznymi odpowiedziami nie po raz pierwszy przynosi dziełu De Palmy więcej szkody niż pożytku. Na szczęście pod względem wizualnym reżyser czuje klimat noir, posiada też niezdrową wyobraźnię – potrafi „dosolić” niebanalnym kadrem. Kilka nut perwersji – ze szczególnym uwzględnieniem występu Fiony Shaw – wlewa nieco życia w skostniałą atmosferę filmu.
Pomijając jednak nieliczne akcenty witalności, „Czarna Dalia” jest tworem fabularnie przeładowanym i przytłaczającym. Nie czuć tu kunsztu reżyserskiego ani wyrafinowanego poczucia humoru, które często towarzyszyło formalnym zabawom twórcy „Sióstr”, zaś wyciśnięcie z „Czarnej Dalii” pouczającej myśli wymagałoby nie lada sofistyki. De Palma sięgnął po czarny kryminał bez większego pomysłu – kilka znaków firmowych reżysera odbitych na konwencji noir nie wniosło polotu do zwietrzałego gatunku ani nie zrekompensowało niechlujnej narracji i braku napięcia.
Zresztą kto miałby przewodzić napięcie? Josh Hartnett? Przecież drewno jest izolatorem elektrycznym.
