Poszukiwanym duchem jest duch brytyjski, którym książka jest wprost przesiąknięta a w filmie prawie go nie widać. Może dlatego, że twórcy filmu w większości pochodzą z Ameryki i nie odczuli jego obecności? Ale przecież ja też nie wychowałam się w kraju słynącym z mgieł i puddingu, znam go jedynie z lektury. Co więc może być przyczyną mojego poczucia niedosytu?
Duch poszukiwany
[ - recenzja]
Poszukiwanym duchem jest duch brytyjski, którym książka jest wprost przesiąknięta a w filmie prawie go nie widać. Może dlatego, że twórcy filmu w większości pochodzą z Ameryki i nie odczuli jego obecności? Ale przecież ja też nie wychowałam się w kraju słynącym z mgieł i puddingu, znam go jedynie z lektury. Co więc może być przyczyną mojego poczucia niedosytu?
Tym poszukiwanym duchem jest duch brytyjski, którym książka jest wprost przesiąknięta a w filmie prawie go nie widać. Może dlatego, że twórcy filmu w większości pochodzą z Ameryki i nie odczuli jego obecności? Ale przecież ja też nie wychowałam się w kraju słynącym z mgieł i puddingu, znam go jedynie z lektury. Co więc może być przyczyną mojego poczucia niedosytu?
Sądzę, że zbytnie skoncentrowanie się na akcji kosztem nastroju. Wiadomo, że konieczne były pewne cięcia, jednak chwilami były one naprawdę niestaranne. Przy odrobinie uwagi można było zrobić to lepiej – za przykład niech posłuży mocno skrócony wątek Norberta, ulubieńca Hagrida, zachowujący jednak w swojej filmowej wersji to, co najważniejsze. Gdyby tak samo obchodzono się z innymi wątkami, nie byłoby takich rzeczy jak quidditch, który po rozegraniu meczu (przedstawionego na ekranie w sposób chwilami zapierający dech w piersiach) znika zupełnie ze świata filmu i nie pojawia się nawet w rozmowach bohaterów. Zastanawiam się również, dlaczego z czterech pułapek na drodze do Kamienia Filozoficznego występujących w książce w filmie brakuje akurat tej jednej, o której pośrednio jest mowa, autorstwa profesora Snape’a. Nie mogę też odżałować zupełnego wycięcia mojego ulubionego ducha Irytka.

Columbus nie należy do najsubtelniejszych reżyserów. Na zdjęciu próba nawiązania do reklamówek Rexony.
Ofiarą skrótów padła też przeważająca większość scen szkolnych, ocalały tylko te absolutnie niezbędne – został fragment lekcji eliksirów (służący jedynie pokazaniu stosunku Snape’a do Harry’ego), transmutacji (pierwsza lekcja Harry’ego w nowej szkole), latania (wypadek Neville’a i przyjęcie do drużyny quidditcha), oraz zaklęć i uroków (Hermiona jako prymuska). To wszystko. Nie wiemy, czego jeszcze Harry się uczy, jak mu idzie w szkole – to wszystko zniknęło. Gdyby nie te pozostawione urywki, można by odnieść wrażenie, że oglądamy nieco dłuższe niż normalnie kolonie… Może to właśnie jest główną przyczyną braku tytułowego ducha? W końcu mało jest rzeczy tak brytyjskich jak szkoła z internatem. Narzekając na braki w brytyjskich szkolnych duchach muszę się jednak przyznać że sama nieświadomie przyjęłam za pewnik, że wielki, czarny motocykl, na którym Hagrid przywozi Harry’ego, to będzie na wskroś amerykański Harley Davidson… ;-)

W przerwach kręcenia reżyser umilał młodym aktorom czas na planie, inscenizując scenki historyczne. Na zdjęciu fragment przedstawienia „Norymberga 1946”.
Jedna różnica w stosunku do książki jest tak zastanawiająca i rzucająca się w oczy, nie mogę jej tutaj pominąć: nie mogę zrozumieć, dlaczego profesor Quirrel mógł bezkarnie dotykać Harry’ego a dotknięcie „odwrotne” przynosiło dość spektakularne efekty.
Jednak pora przestać narzekać na film i przejść do zalet, które w nim stanowczo przeważały. Po pierwsze obsada: spośród dzieci zdecydowanie wybija się Hermiona. Pozostali uczniowie na jej tle wyglądają poprawnie lub nieźle, ona jest doskonała. Ale nie wymagajmy, żeby każda rola dziecięca odkrywała nam talent na miarę Haleya Joela Osmenta z Szóstego zmysłu. A jeśli ktoś tego oczekuje, to niech przypomni sobie kreację Ciri w niedawnej ekranizacji rodzimej prozy, a zaraz wszystkie role dziecięce z filmu Chrisa Columbusa wydadzą się mu godne nominacji do Oscara.

Snape? You can call me Plissken.
Jeśli chodzi o role dorosłe, jest o wiele lepiej. Ale nie ma się czemu dziwić, w końcu nawet do ról drugoplanowych ściągnięto takich aktorów jak John Cleese czy John Hurt. W rolach pierwszoplanowych rewelacyjnie wypadli Hagrid i profesor Snape, a inni niewiele im ustępują. Dursleyowie są odpowiednio antypatyczni, Dumbledore sympatyczny, a McGonagall surowa. Wspaniale wypadła też katedra w Gloucester w roli Hogwartu.
Rewelacyjne efekty specjalne – Puszka chciałoby się pogłaskać (należę do tych osób, które w wieku lat 2 na widok wielkiego psa krzyczały „Piesiek!” i biegły się przytulić), Norberta widzieliśmy krótko, ale wyglądał bardzo smoczkowato, mecz quidditcha, jak już wspomniałam, zrobiony rewelacyjnie. Pod koniec czekała nas jeszcze wspaniała sekwencja chwytania latającego klucza i szachowej rozgrywki olbrzymimi szachami. Należy również podkreślić dbałość o całość scenografii, nie tylko jej pierwszy plan. Na przykład obrazy na ścianach są ruchome niezależnie od prawdopodobieństwa, że ktoś spojrzy w dany punkt ekranu. Dużo radości daje też „zaglądanie w kąty” ulicy, nomen omen, Pokątnej.

A na mnie, dajmy na to, proszę mówić Loretta.
Podsumowując – nie nazwę tej ekranizacji wybitnym dziełem filmowym, ale na pewno warto poświęcić na nią jedno popołudnie. Większość mniej lub bardziej krytycznych uwag przychodzi do głowy jakiś czas po seansie – w jego trakcie siedzimy po prostu w kinie i oglądamy świetne widowisko.
Na koniec uwaga: cała recenzja odnosi się do wersji z napisami. Zasłyszane opinie o wersji zdubbingowanej są zdecydowanie negatywne.
