Co prawda reżyser nie ustrzegł się kilku błędów, ale ogólnie rzecz biorąc stworzył całkiem dobry, przyjemny dla widza film. Potwierdza to nawet dostępna mi próba kontrolna, fantastyką zainteresowana w sposób umiarkowany. Fantastyką, bowiem oczywiście "Stara baśń" nie jest żadnym dziełem historycznym, jak się niektórym zdarza myśleć. To dość klasyczne fantasy, jest nawet magia, acz w ilościach akceptowalnych także dla co zatwardzialszych materialistów.
My też mamy Makoare
[Jerzy Hoffman „Stara Baśń. Kiedy słońce było bogiem” - recenzja]
Co prawda reżyser nie ustrzegł się kilku błędów, ale ogólnie rzecz biorąc stworzył całkiem dobry, przyjemny dla widza film. Potwierdza to nawet dostępna mi próba kontrolna, fantastyką zainteresowana w sposób umiarkowany. Fantastyką, bowiem oczywiście "Stara baśń" nie jest żadnym dziełem historycznym, jak się niektórym zdarza myśleć. To dość klasyczne fantasy, jest nawet magia, acz w ilościach akceptowalnych także dla co zatwardzialszych materialistów.
Jerzy Hoffman
‹Stara Baśń. Kiedy słońce było bogiem›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Stara Baśń. Kiedy słońce było bogiem |
Dystrybutor | Syrena |
Data premiery | 19 września 2003 |
Reżyseria | Jerzy Hoffman |
Zdjęcia | Paweł Lebieszew, Jerzy Gościk |
Scenariusz | Jerzy Hoffman, Józef Hen |
Obsada | Bohdan Stupka, Ryszard Filipski, Jerzy Trela, Ewa Wiśniewska, Anna Dymna, Małgorzata Foremniak, Maciej Kozłowski, Michał Żebrowski, Katarzyna Bujakiewicz, Daniel Olbrychski, Maria Niklińska, Marina Aleksandrowa, Andrzej Krukowski, Maciej Zakościelny, Marcin Mroczek, Rafał Mroczek, Wiktor Zborowski, Krystyna Feldman, Jan Prochyra, Eryk Lubos |
Muzyka | Krzesimir Dębski |
Rok produkcji | 2003 |
Kraj produkcji | Polska |
Czas trwania | 107 min |
WWW | Polska strona Strona |
Gatunek | historyczny, przygodowy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Straszliwa katastrofa zekranizowanego "Wiedźmina" zdawała się wieszczyć zgubę wszystkim polskim filmom fantasy do dwunastego pokolenia reżyserów włącznie. Dlatego pewnym zaskoczeniem była swego czasu wiadomość o "Starej baśni", filmowanej przez Jerzego Hoffmana. Tradycyjnie rozległy się optymistyczne głosy, że fabuła stanowczo będzie nudna, gra aktorska sztuczna, a efekty specjalne nieudane.
Sprawdziło się nieszczególnie. Co prawda reżyser nie ustrzegł się kilku błędów, ale ogólnie rzecz biorąc stworzył całkiem dobry, przyjemny dla widza film. Potwierdza to nawet dostępna mi próba kontrolna, fantastyką zainteresowana w sposób umiarkowany. Fantastyką, bowiem oczywiście "Stara baśń" nie jest żadnym dziełem historycznym, jak się niektórym zdarza myśleć. To dość klasyczne fantasy, jest nawet magia, acz w ilościach akceptowalnych także dla co zatwardzialszych materialistów. Myślę nawet, że dla niektórych trudniejszym od niej do przyjęcia zjawiskiem są płynące po Gople wikińskie łodzie, które jakoby dostać się tam nie mogły. Twierdzenie to opiera się, mam wrażenie, na założeniu, że skoro ktoś nie umiał przepłynąć Noteci Omegą, to Wikingowie w drodze do pracy też nie dadzą rady. Co jest trywialnie falsyfikowalne, bo przecież na własne oczy widziałem te łodzie płynące przez Gopło, każdy w kinie je widział. Czyli jakoś dopłynęli, i koniec.
Wracając jednak ze szczegółowej dygresji. Nie jest już żadną rewelacją wiadomość, że oryginalna powieść Kraszewskiego była tylko podstawą dla scenariusza, który poważnie się od niej różni. W zasadzie z oryginału pozostało wiele kluczowych scen, zaś ich połączenie to zupełnie inna sprawa. I tu czas rozpocząć narzekanie. Praktycznie każda z tych scen jest znacząca. Nie ma między nimi przerw, które wypełniłby fabularny drobiazg, jakieś drugoplanowe wątki i poboczne postacie, jakieś sceny obrazujące upływ czasu, aby film nie sprawiał wrażenia, że akcja trwa najwyżej tydzień. W rzeczywistości, czego niestety nie widać, jest to kilka miesięcy, od wiosny, przez noc Kupały w czerwcu, do przynajmniej września, po żniwach. Cóż, faktem jest, że "Stara baśń" to powieść długa i ciężko ją skrócić do dwóch godzin, ale może po prostu należało kupić taśmy na trzy?
To duże zagęszczenie wydarzeń powoduje, że poszczególne epizody są zagrane dość sucho, bohaterowie wykonują tylko niezbędne czynności, bo czas goni i nie można go tracić na jakieś ozdobniki, jak chociażby porządną kłótnię na wiecu. Zamiast niej, po dwóch - trzech wypowiedziach wszyscy, jak na komendę, podejmują jednogłośną decyzję i sprawa jest załatwiona. A równocześnie zostaje wrażenie, że coś nie zostało dokończone, że wszystko rozegrało się za szybko.
Kolejnym efektem są bohaterowie pojawiający się znikąd. Bardzo to wyraźnie widać na przykładzie Ziemowita, którego, jako syna Piasta, wszyscy natychmiast przyjmują z niejaką atencją, mimo że samego Piasta chyba nikt na oczy nie widział, a w każdym razie nikt z kinowej widowni. Wręcz modelowy jest tu wjazd do osady nad jeziorem, kiedy z jednej strony dość chyba znanej Jaruchy nikt nie wita, zaś raczej mało jednak znanym, przynajmniej z wyglądu, Ziemowitem interesuje się jedynie córka garncarza. Pozostali traktują plączącego się po wsi, jak by nie było, obcego człowieka, jak zjawisko całkiem naturalne. I marnym wytłumaczeniem jest, że tędy przechodzą tłumy pielgrzymów do świątyni; to może prawda, ale tak naprawdę wcale nie pomaga.
Z drugiej strony, epizod garncarzówny jest jednym z najlepszych w całym filmie i bynajmniej nie chodzi o scenę, w której jedyne, czego nie można sprawdzić, to czy aby Katarzyna Bujakiewicz (albo, kto wie, jej dublerka) kostki też ma zgrabne. Raczej o tę z lubczykiem. Jeżeli jest ona reprezentatywną próbką możliwości tej aktorki, to powinniśmy ją widzieć coraz częsciej. Aczkolwiek z drugiej strony, jest wspomniany epizod kompletnie filmowi niepotrzebny. Gdyby, wzorem książki, rozwinąć go w dodatkowy wątek, całe dzieło by zyskało. Tymczasem stał się on po prostu przerwą w narracji.
Korzystając z pewnej ambiwalentności poprzedniego akapitu wykonam teraz płynne przejście od narzekań do chwalenia. "Stara baśń" jest zrobiona przede wszystkim starannie, co nie zawsze się udaje, że wspomnę tylko niechlujstwo koncepcyjne zmarnowanego "Pana Tadeusza", oczywiście Wajdowego. Realia historyczne oddane są całkiem przyzwoicie, oczywiście w ramach dość niestety skromnej wiedzy o tamtych czasach. Z rozmów i artykułów o filmie zapamiętałem czyjeś narzekanie na, można powiedzieć, paskudność Słowian. Cóż, według tego, co mówił Andrzej Pilipiuk, jak by nie było - archeolog, nie byli oni mistrzami sztuki użytkowej. Przyjście Słowian na tereny Polski pozostawiło po sobie właśnie upadek cywilizacyjny, wręcz bywało że wraz z naszymi przodkami wracała epoka kamienna. Czyż więc lud, który miał trudności ze zrobieniem porządnej urny do pochowania dziadka, nie powinien właśnie tak, nieco obszarpanie, wyglądać?
Zwłaszcza że ubrania musiały się im poniszczyć w licznych scenach wojennych, czy to podczas pojedynków, czy większych bitew. Owszem, pogłoski o tym, że głów w tym filmie jest stanowczo więcej niż kompletnych ludzi, są bliskie prawdy. Ale też sceny tych głów tracenia, a i pozostałe batalistyczne także, są dobrze zrobione i patrzy się na nie... no, może "przyjemnie" to nie jest najlepsze słowo. Ale to rzeczywiście wygląda jak bitwa.
Tych wojowniczych obszarpańców grają zaś dobrzy aktorzy, acz dostający niekiedy do wygłoszenia cokolwiek sztywne teksty, co z lekka psuje efekt. Świetna jest książęca para strachliwego Popiela Bohdana Stupki, oraz jego bezwzględnej żony, Małgorzaty Foremniak. Pani Małgorzata, trzeba przyznać, z ciemnymi włosami nieźle się nadaje do ról tego rodzaju, kobiet pozornie delikatnych, a w rzeczywistości wojowniczek, jak w "Avalonie", czy właśnie takich, jak w "Starej baśni", wyjących bestii. Którym to określeniem pozwoliłem sobie nawiązać do jednej z końcowych scen, genialnie wykorzystującej, żeby nie zdradzać zbyt jawnie treści, jesienne chłody.
Również Michał Żebrowski, co zresztą mimo wszystko pokazał nawet w "Wiedźminie", umie grać, aczkolwiek można by go jednak trochę przybrudzić. Jak na biegającego po lesie myśliwego wygląda stanowczo za porządnie. Chociaż niekoniecznie musiałby się zapuścić aż tak, jak potargany Piastun - Daniel Olbrychski. On z kolei, to prawda, gra jak zwykle, na co narzekał recenzent "Polityki", sugerując że do nowych filmów powinno się brać nowych aktorów, bo starzy się kojarzą. Cóż, koncepcja jest znana, takie - powiedzmy - oślepianie rzeźbiarzy, żeby po jednym arcydziele nie stworzyli kolejnego u konkurencji, ma pewną tradycję. Nie jestem jednak pewien, czy ten system da się zastosować wobec aktorów, którzy zagrali dobre role. Chociaż, może operacje plastyczne...
W każdym razie, Piastun Daniela Olbrychskiego jest właśnie taki, jak trzeba. Denerwujący nawet Słowian, którzy mając go dość wyganiają z obozu, ale w razie konieczności radzący sobie z wrogiem nadzwyczaj fachowo. A że ktoś będzie w nim stale widział Kmicica, to cóż, to już problem widzącego i jego syndromu inżyniera Mamonia. Podobnie jak problem ma ten, kogo śmieszy Wiktor Zborowski jako tłumacz Wikingów towarzyszący ich potężnemu wodzowi.
I tą drogą doszedłem wreszcie do wyjaśnienia tytułu. Mianowicie ów wódz, w swojej zbroi i rogatym hełmie, ale i bez niego też, rozszerza kobiece źrenice tak samo, jak prowadzący przez las kompanię orków Lawrence Makoare. Polak potrafi.
