„Star Wars Holiday Special” to legenda. Film, który należy do gwiezdnowojennej serii, a nigdy nie doczekał się wydania na jakimkolwiek nośniku (i zapewne nigdy to nie nastąpi). Film, który miał tylko trzy emisje telewizyjne. Film, którym Lucas był tak zawstydzony, że samodzielnie chciał wykupić i zniszczyć wszystkie jego kopie…
Konrad Wągrowski
Wojny klonów: Gwiezdny obciach, czyli nawet Lucas się tego wstydzi
[Steve Binder, David Acomba „Star Wars Holiday Special” - recenzja]
„Star Wars Holiday Special” to legenda. Film, który należy do gwiezdnowojennej serii, a nigdy nie doczekał się wydania na jakimkolwiek nośniku (i zapewne nigdy to nie nastąpi). Film, który miał tylko trzy emisje telewizyjne. Film, którym Lucas był tak zawstydzony, że samodzielnie chciał wykupić i zniszczyć wszystkie jego kopie…
Steve Binder, David Acomba
‹Star Wars Holiday Special›
EKSTRAKT: | 10% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Star Wars Holiday Special |
Tytuł oryginalny | The Star Wars Holiday Special |
Reżyseria | Steve Binder, David Acomba |
Zdjęcia | John B. Field |
Scenariusz | Mitzie Welch |
Obsada | Mark Hamill, Harrison Ford, Carrie Fisher, Anthony Daniels, James Earl Jones, Peter Mayhew, Harvey Korman |
Muzyka | Ian Fraser |
Rok produkcji | 1978 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 97 min |
Gatunek | familijny, komedia, musical, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
David Hofstede w swojej książce „Co oni sobie wyobrażali? 100 największych wygłupów w historii telewizji” przyznaje „Star Wars Holiday Special” zaszczytne pierwsze miejsce. Wszyscy zaangażowani – a wśród nich także Mark Hamill, Harrison Ford i Carrie Fisher – do dziś wstydzą się tego epizodu swojej kariery. George Lucas odcina się od projektu i twierdzi, że do dziś strasznie żałuje zgody, którą dał na nakręcenie programu, chcąc przypomnieć widzom „Gwiezdne wojny” z okazji zbliżającej się premiery „Imperium kontratakuje”. Sam nie miał w projekcie prawie żadnego udziału, zostawiając realizację ludziom z doświadczeniem w tworzeniu rewii i programów telewizyjnych – Steve’owi Binderowi, Davidowi Acombie czy Mitzie Welchowi.
„Star Wars Holiday Special” powstał w roku 1978 i został wyemitowany 17 listopada w telewizji CBS. Pokazany był też w telewizji holenderskiej i australijskiej (też po razie). Od tamtej chwili nie zagościł na żadnej antenie, nie został wydany na żadnym nośniku i zostałby zapomniany, gdyby nie… fani. Już wówczas powszechnie dostępne były magnetowidy, nic więc dziwnego, że program został zapisany i był rozprowadzany w ramach obrotu bootlegowych kaset wideo. Piękne czasy nadeszły w ostatnich latach – nawet ze starej kasety da się zrobić wersję cyfrową, a dystrybucja peer-to-peer pozwoliła rzeszom fanów cieszyć się filmem na całym świecie. Filmem, o którym można z pewnością powiedzieć, że jest tak zły, że aż… warto go poznać.
Fabuła filmu – według oficjalnej informacji – toczy się dwa lata po bitwie pod Yavin. Han Solo i Chewbacca lecą „Sokołem Millennium” na rodzinną planetę Chewiego – Kashyyyk, aby ten mógł wraz z rodziną świętować Dzień Życia, odpowiednik Bożego Narodzenia w Bardzo Odległej Galaktyce. Niestety, wpadają na imperialny patrol, co znacznie opóźnia ich przybycie. Stęskniona rodzina w składzie: Attichitcuk (ojciec Chewiego, zwany Itchym), Mallatobuck (żona Chewiego, zwana Mallą
1)) i Lumpawarrump (syn Chewiego, zwany Lumpym) oczekuje gości w swym nadrzewnym domu, umilając sobie czas różnymi rozrywkami – wideofilmami, programem kucharskim w telewizji etc. Ale Kashyyyk jest pod imperialną okupacją i już wkrótce u drzwi szczęśliwej rodziny Wookiech stanie Załoga G… to znaczy patrol składający się z dwóch oficerów i dwóch szturmowców, szukający właśnie Chewbaki. Po gruntownej rewizji, gdy sytuacja robi się niewesoła, Lumpy za pomocą urządzenia komunikacyjnego wzywa patrol do powrotu, udając imperialnego urzędnika. Na miejscu pozostaje jeden szturmowiec, ale przybyli Han i Chewbacca łatwo sobie z nim radzą, zrzucając z drzewa w wielosetmetrową przepaść. Świętowanie czas zacząć.

Lumpy
W rzeczywistości film wygląda dużo gorzej, niż można wnioskować z tego krótkiego opisu. Z oczywistych powodów gwiazdy pojawiają się jedynie w epizodach – Luke i Leia w krótkich rozmowach wideofonicznych z Mallą, Han w dwóch czy trzech ujęciach wnętrza „Sokoła”, wszyscy w rewiowym finale (w którym Leia śpiewa piosenkę do melodii głównego motywu muzycznego serii). Większość filmu oparta jest na rodzinie Wookiech, która porozumiewa się między sobą oczywiście warknięciami. Po dziesięciu minutach takich dialogów najtwardszy nawet miłośnik „Gwiezdnych wojen” musi zmięknąć… Na domiar złego całość to totalny mętlik – film bowiem nie jest spójną strukturą fabularną, ale projektem telewizyjnym złożonym ze skeczy i elementów musicalowych. Długie (i nudne) przerywniki obejmują tańce, piosenki (słabe), rzeczony program kucharski (bez pointy), telewizyjne reality show z kantyny w Mos Eisley etc. Aktorstwo jest dramatycznie złe. Swoje pięć minut mają różni, dziś raczej zapomniani aktorzy rewiowi tamtego okresu – Diahann Carroll, Art Carney, Bea Arthur, Harvey Corman czy zespół Jefferson Starship. W to wmontowano dodatkowo kilka scen wyciętych z oryginalnych „Gwiezdnych wojen” (na przykład pojedynek „Sokoła” z TIE fighterami), jedno pojawienie się Dartha Vadera i obszerną reklamówkę Epizodu IV na samym końcu programu. Wszystko nie tylko w złym smaku, fatalnym tempie, infantylne, ale i mocno nużące. W dodatku wiele scen naprawdę szokuje absurdem. Diahann Carroll, wytwór wirtualnej rzeczywistości Itchy′ego, śpiewa mu, że jest „spełnieniem jego marzeń” (parafrazując Dicka – czy Wookie marzą o nieowłosionych kobietach?). Barmanka w kantynie śpiewa rzewną piosenkę. W finale cała rodzina magicznie przenosi się w przestrzeni na wielki świąteczny festyn. Luke i Leia uśmiechają się, R2D2 puszcza parę.

A teraz spróbujcie odgadnąć, który to Han Solo.
Główna myśl tłucząca się po głowie podczas seansu to nie „Boże, jaki koszmar”, ale „Jak w ogóle ktoś mógł wpaść na pomysł, aby nakręcić COŚ TAKIEGO???”. Cóż tu wiele mówić – przy „Star Wars Holiday Special” nawet nasze „Gwiazdy tańczą na lodzie” wyglądają na ambitną realizację telewizyjnej misji.
Jest jednak jeden element tego filmu, który warto poznać. To kilkuminutowa animacja oglądana przez Lumpy′ego, przedstawiająca jedną z przygód jego ojca. Han i Chewie podczas tajnej misji rozbijają się na planecie Panna; na pomoc wyruszają im Luke i roboty. Niestety, po przybyciu Luke – tak jak wcześniej Han – traci przytomność. To efekt działania pewnego Talizmanu. Tajemniczy łowca nagród pomaga im zdobyć odtrutkę. Ów łowca jest jednak na usługach lorda Vadera, a w ten sposób próbuje wkupić się w łaski naszych bohaterów. Demaskuje go nieoceniony R2D2 i wszystko kończy się szczęśliwie.

To naprawdę wyglądało tak idiotycznie, jak na tym obrazku.
Animacja nie jest realistyczna, lecz dość ciekawa (choć Han przypomina Hana jedynie ubiorem), fabuła raczej błaha, ale ważne jest coś innego. Ów łowca to nikt inny, jak sam Boba Fett, już niedługo kultowa postać całej sagi. Warto wiedzieć, że „Star Wars Holiday Special” to miejsce debiutu tego bohatera, który w „Imperium kontratakuje” zaistnieje dopiero dwa lata później.
Nie zmienia to tego, że oczywiście przyjmowanie „SWHS” bez znieczulenia jest przeżyciem traumatycznym. Z pewnością jednak w towarzystwie doborowych fanów „Gwiezdnych wojen”, przy odpowiednim zaopatrzeniu i pozytywnym nastawieniu, seans może przerodzić się w bardzo miły campowy wieczór. Zapewne nie takie były zamiary twórców tej familijnej rozrywki, ale trzeba korzystać z tego, co daje los. Nie wątpię więc, że wydanie DVD spotkałoby się z niemałym zainteresowaniem. George, pomyśl o tym. Przecież nikt później nie będzie się czepiał, że „Mroczne widmo” to największy upadek całej sagi.

1) Odnoszę wrażenie, że kobiety Wookiech zewnętrznie niczym nie różnią się od mężczyzn. Przywodzi to na myśl nieśmiertelne słowa Terry’ego Pratchetta, który informuje, że ze względu na podobieństwo krasnoludzkich kobiet do krasnoludzkich mężczyzn zaloty u tego ludu polegają na – delikatnym i ostrożnym – sprawdzaniu, jakiej płci jest drugi krasnolud. U Wookiech to musi wyglądać podobnie.
Wydanie DVD chyba jest już niepotrzebne, wystarczy Youtube