„Spotkanie” Thomasa McCarthy’ego to mały, elegancki film o szlachetnym przesłaniu. Jednocześnie jednak obraz ten jest wielopoziomowym spojrzeniem na współczesne Stany Zjednoczone. Niezbyt budującym.
Konrad Wągrowski
Ameryka gra na bębnie
[Thomas McCarthy „Spotkanie” - recenzja]
„Spotkanie” Thomasa McCarthy’ego to mały, elegancki film o szlachetnym przesłaniu. Jednocześnie jednak obraz ten jest wielopoziomowym spojrzeniem na współczesne Stany Zjednoczone. Niezbyt budującym.
Thomas McCarthy
‹Spotkanie›
Walter Vale to stary, zgorzkniały człowiek. Kilka lat temu umarła jego żona, on mieszka samotnie. Wciąż pracuje, wykłada ekonomię na uniwersytecie w Connecticut, ale czyni to bez przekonania. Niby pisze naukową książkę, ale tak naprawdę to tylko pretekst, by nie brać na siebie innych obowiązków. Próbuje – bez sukcesów – uczyć się gry na pianinie, ale tylko do tego ogranicza się jego pozazawodowa aktywność. Pewnego dnia zostaje zmuszony do wyjazdu do Nowego Jorku, by tam wygłosić wykład. We własnym, od dawna nieużywanym nowojorskim mieszkaniu odkrywa niespodziewanie mieszkającą parę – Syryjczyka Tareka i Senegalkę Zainab. Okazuje się, że ktoś to mieszkanie im wynajął... Nielegalni lokatorzy zbierają się do wyprowadzki, ale Walter, widząc, że nie mają gdzie pójść, ku swemu zaskoczeniu pozwala im zostać.
Wygląda na to, że będzie to początek pięknej przyjaźni. Tarek zarabia, grając na bębnie w klubach i parkach, Zainab w Parku Waszyngtona handluje ręcznie plecionymi ozdobami. Ona odnosi się z rezerwą do Waltera, ale Tarek szybko nawiązuje kontakt z profesorem i zaczyna go uczyć gry na bębnie. Vale odzyskuje energię, odnajduje znów cel i sens, wraz ze swym współlokatorem zaczyna nawet koncertować w Central Parku. Niestety, podczas przypadkowej kontroli w metrze okazuje się, że Tarek nie ma pozwolenia na stały pobyt w USA. Zostaje aresztowany. Vale rozpoczyna działania (porzucając właściwie całe swe dotychczasowe życie), by go uwolnić, w czym asystuje mu przybyła do miasta matka Tareka.
Wydaje się, że „Spotkanie” to typowy obraz mówiący o ciemnych stronach polityki w USA wobec przybyszów. Ten prosty z pozoru film można jednak interpretować aż na trzech poziomach – społecznym, politycznym i alegorycznym.
Na poziomie społecznym otrzymujemy historię o przełamywaniu uprzedzeń kulturowych i rasowych. Głowni bohaterowie to wszak muzułmanie, imigranci, a jakie to wywołuje w Ameryce skojarzenia, nie trzeba chyba wyjaśniać. Tymczasem biały starszy Amerykanin nie tylko przygarnia ich pod swój dach, ale także zaprzyjaźnia się z nimi. Występy, czy to w klubie, czy to w parku, cieszą się popularnością i sympatią przechodniów. Nie ma tu miejsca na rasizm, nikt nie wyraża uprzedzeń. „Spotkanie” przypomina, że wielokulturowość jest nieodłączną cechą Stanów Zjednoczonych. Nie tylko zresztą nich – małżeństwo imigrantów to wszak Arab z Syrii i Murzynka z Senegalu. Matka Tareka jest zaskoczona wyborem swego syna, ale już wkrótce w pełni go akceptuje. Relacje międzyludzkie są może w tym filmie wyidealizowane, ale chodzi właśnie o podkreślenie, że tak być powinno.

Ze względu na wzrost stawek operatorów telekomunikacyjnych, bardziej tradycyjne formu komunikacji na odległość zaczęły wracać do mody.
Ludzie, którzy negatywnie odnoszą się do imigrantów, nie należą – w tym ujęciu – do społeczeństwa. To przedstawiciele aparatu państwowego, jego właśnie symbolizujący. Źle dzieje się bowiem na innym poziomie – politycznym. Bezduszny system działa w oderwaniu od prawdziwych ludzkich potrzeb. Efektem jego aktywności jest uniemożliwienie osobistego szczęścia kilkorgu osobom, ludziom, którzy w niczym Stanom nie zagrażali. Nikt nie rozpatruje tu każdego przypadku z osobna, po prostu wszystko idzie według procedury. Nie zawsze tak było – jasno w filmie zostało stwierdzone, że sytuacja zmieniła się po atakach na World Trade Center (wieże, a raczej ich brak, zostają zresztą wyraźnie w filmie wspomniane). Od tego czasu, w źle pojętym interesie państwa, działania wobec imigrantów zostały zaostrzone. Jak twierdzą twórcy „Spotkania”, paradoksem jest to, że terroryści nigdy nie są nielegalnymi przybyszami szukającymi pracy. Oni zawsze mają papiery, pieniądze, wsparcie, a karani są niewinni. Wyraźnie zaznaczone jest, że takie działania nie tylko są szkodliwe, ale wręcz sprzeczne z amerykańskimi ideałami. Nieprzypadkowo bohaterowie przepływają obok Statuy Wolności, a finałowy koncert bębnowy wykonywany zostaje na stacji o nazwie Lafayette. To symbole wolności i otwartości Stanów, tych dwóch cech, których właśnie dziś im brakuje.
W ten sposób przechodzimy do poziomu trzeciego – alegorii. Walter Vale jest bowiem symbolem współczesnej Ameryki. Inteligentny, wykształcony, doświadczony, stabilny finansowo. Jednak przy tym stary, bierny, zniechęcony, bez motywacji do życia, po omacku szukający jakiegoś celu. Zetknięcie z pełnymi energii przybyszami z trzeciego świata powoduje jego przebudzenie. Vale-Ameryka odnajduje cel, odnajduje siły do dalszego działania. To jasny symbol: świeżą krew dla starzejącego się imperium przynieść mogą właśnie imigranci. Tak jak działo się to dekady temu, gdy przybysze budowali nowy kraj. Odgradzanie się od nich jest działaniem dla Ameryki samobójczym. Walter, choć zastał w domu nielegalnych lokatorów, zaprasza ich do zamieszkania u siebie. Tak powinna postępować Ameryka – ale postępuje inaczej.
Znakomicie w „Spotkaniu” prezentuje się Richard Jenkins, aktor, którego do tej pory mieliśmy okazję poznać w wielu mniej znaczących rolach drugoplanowych. Tym razem chyba po raz pierwszy otrzymuje główne zadanie i doskonale się z niego wywiązuje. Jego rola wymaga pokazania przemiany w starym człowieku, przebudzenia do działania. Jenkins, z początku bierny i milczący, potem powoli odnajdujący ponownie radość życia, by w finale manifestować swój gniew, jest w pełni przekonujący na każdym z tych etapów. Dobrze prezentują się młodzi aktorzy w rolach Tareka i Zainab (Haaz Sleiman i Danai Gurira), ale prawdziwą perełką jest zjawiskowa w roli matki Tareka Hiam Abbass. Całej historii pięknie akompaniuje muzyka Jana A.P. Kaczmarka, a te ładniejsze (Park Waszyngtona, Central Park) i te brzydsze (Queens) plenery Nowego Jorku odpowiednio ilustrują kolejne fazy filmu.
W sumie więc „Spotkanie” to solidna filmowa robota (dzieło twórcy świetnego „Dróżnika”), ale też film, który w Polsce raczej zbyt wielkiej kariery nie zrobi. Jest po prostu zbyt amerykański (nie w formie, ale w temacie), zbyt dotykający tamtejszych problemów i dylematów, nas dotyczący w małym stopniu (oczywiście poza ogólnym przesłaniem o konieczności przełamywania barier kulturowych i rasowych). Kto jednak wie, jak szybko te kwestie mogą zacząć dotyczyć również Polski?
