Moskwa jako Ziemia Obiecana widziana oczyma prowincjusza – taką optykę przyjął w „Słowie jak głaz” reżyser Aleksiej Mizgiriow. Obraz rosyjskiej stolicy nie wypada jednak zachęcająco. Skorumpowani stróże prawa, azjatyckie prostytutki, kombinatorzy wszelkiej maści – to stołeczna codzienność. Chcąc w niej funkcjonować, trzeba poznać zasady rządzące (pół)światkiem. Główny bohater przechodzi ów kurs w trybie przyspieszonym, chce bowiem stać się pełnoprawnym moskwianinem.
Głupiemu tłumaczyć nie trzeba
[Aleksiej Mizgiriow „Słowo jak głaz” - recenzja]
Moskwa jako Ziemia Obiecana widziana oczyma prowincjusza – taką optykę przyjął w „Słowie jak głaz” reżyser Aleksiej Mizgiriow. Obraz rosyjskiej stolicy nie wypada jednak zachęcająco. Skorumpowani stróże prawa, azjatyckie prostytutki, kombinatorzy wszelkiej maści – to stołeczna codzienność. Chcąc w niej funkcjonować, trzeba poznać zasady rządzące (pół)światkiem. Główny bohater przechodzi ów kurs w trybie przyspieszonym, chce bowiem stać się pełnoprawnym moskwianinem.
Aleksiej Mizgiriow
‹Słowo jak głaz›
Moskwa to miejsce magiczne – stolica Świętej Rusi, z Kremlem jako pozostałością epoki carów i Placem Czerwonym z mauzoleum Włodzimierza Iljicza Lenina przypominającymi o niedawnej jeszcze erze Związku Radzieckiego. Nic więc dziwnego, że filmowcy rosyjscy często – zarówno w przeszłości, jak i dzisiaj jeszcze – umieszczają akcję swoich dzieł na moskiewskich ulicach, placach, w zaułkach. Prawie pół wieku temu wielką popularnością u naszych ówczesnych wschodnich sąsiadów cieszyła się romantyczna komedia Gieorgija Danieliji – z młodziutkim Nikitą Michałkowem w jednej z głównych ról – zatytułowana „Chodząc po Moskwie” (1963). Z kolei siedemnaście lat później światową karierę zrobił, nagrodzony nawet Oscarem, komediodramat Władimira Mieńszowa „
Moskwa nie wierzy łzom” (1980), choć prawdę mówiąc, radzieckiej stolicy za dużo uświadczyć w nim się nie dało. Widzom rozmiłowanym w „trzecim Rzymie” należałoby więc raczej polecić serial historyczno-obyczajowy „Dzieci Arbatu” (2004), nakręcony przez Andrieja Eszpaja na podstawie klasycznej trylogii Anatolija Rybakowa (w latach 90. ubiegłego wieku przetłumaczonej także na język polski). Chcący natomiast przyjrzeć się bardziej współczesnemu obliczu miasta, powinni sięgnąć raczej po wydany w Rosji na DVD dramat sensacyjny Aleksandra Kotta „
Pokażę ci Moskwę” (2009), ewentualnie wybrać się do kina na „
Szultesa” Gruzina Bakura Bakuradzego bądź sprowadzony właśnie do Polski pełnometrażowy debiut Aleksieja Mizgiriowa pod tytułem „Słowo jak głaz” (w oryginale: „Kriemien’”).
Mizgiriow urodził się trzydzieści pięć lat temu w prowincjonalnym miasteczku Myski w obwodzie kemerowskim w zachodnio-południowej Syberii. Jako dwudziestoczterolatek został absolwentem wydziału filozofii uniwersytetu w Tomsku. Dopiero potem przeniósł się do stolicy, aby podjąć studia we Wszechrosyjskim Państwowym Instytucie Kinematografii (WGIK), który ukończył w 2004 roku. Nowego fachu uczył się przede wszystkim pod okiem swego opiekuna reżysera Wadima Abdraszytowa. Jako pracę dyplomową przedstawił krótkometrażówkę „Uwolnienije” – opartą na opowiadaniu Siergieja Dowłatowa opowieść o dwóch żołnierzach rezerwistach włóczących się ulicami Moskwy. Rok później znalazł się w ekipie realizatorskiej serialu dokumentalno-kryminalnego „Kułagin i partnerzy” (produkcji analogicznej do znanego z polsatowskiej anteny „Malanowskiego i partnerów”). W nakręconym przed dwoma laty „Słowie jak głaz” wykorzystał właśnie doświadczenie zdobyte na planie „Kułagina…”. W ojczyźnie autora film spotkał się z dobrym przyjęciem, część krytyków dostrzegła w nim nawet dalekie echa dokonań Aleksieja Bałabanowa (vide „Brat” i „
Ładunek 200”). To z kolei zaowocowało następnymi propozycjami. W 2008 roku Mizgiriow był współscenarzystą „
Kamiennej głowy” Filipa Jankowskiego, w której główną rolę zagrał słynny rosyjski bokser wagi ciężkiej Nikołaj Wałujew, w tym natomiast nakręcił wciąż jeszcze czekający na premierę melodramat psychologiczny „Buben, baraban!”, będący opowieścią o dojrzałej kobiecie, bibliotekarce, zakochanej w… marynarzu.

Głównym bohaterem „Słowa jak głaz” jest Anton Remizow, chłopak z prowincjonalnego Aktiemiewska, który po zakończeniu służby wojskowej, zamiast wracać w rodzinne strony, rusza na podbój Moskwy. Nie bez powodu. Kiedy był w armii, otrzymał kartkę z życzeniami z okazji Dnia Żołnierza od znajomej ze szkoły, młodszej o parę lat Zinaidy Gajenko, której rodzina przeniosła się parę miesięcy wcześniej do stolicy, aby z jednej strony szukać tam szczęścia, z drugiej natomiast – umożliwić córce studia. Anton, uznawszy, że widokówka z życzeniami była przejawem sympatii, jaką dziewczyna żywi do niego, odnajduje jej rodziców, a później spotyka się z nią w kawiarni. Spotkanie zdecydowanie nie przebiega po myśli chłopaka. Zina, której towarzyszą koleżanki ze studiów, wyraźnie wstydzi się swego krajana – jego prostackich, koszarowych manier, zahaczającej o grubiańskość bezpośredniości, wreszcie braku inteligencji. Żegnając się, radzi mu, aby wracał do domu – w Moskwie nie ma czego szukać, to nie jest miasto dla niego. Remizow się jednak nie poddaje. Jakiś czas później odwiedza ojca dziewczyny, Nikołaja, zdrobniale nazywanego przezeń „wujkiem Kolą”, który od miesiąca prowadzi prywatny warsztat samochodowy. Prosi go o pracę, ale otrzymuje odpowiedź negatywną. Interesy nie idą bowiem na tyle dobrze, by Gajenkę było stać na zatrudnienie jeszcze jednego pomocnika. I on ma tę samą, co jego córka, radę dla Antochy – by poszukał szczęścia w Aktiemiewsku. Tam powinno być mu znacznie łatwiej. W czasie wizyty w warsztacie chłopak jest jednak świadkiem sceny, która wpłynie na jego dalsze życie. Widzi, jak z ojcem Zinaidy kontaktują się milicjanci, żądając od mężczyzny pokaźnej łapówki, a kiedy ten nie jest w stanie zapłacić, zabierają mu samochód. Gdy, dokonawszy już ostatecznego wyboru, Remizow postanawia mimo wszystko zostać w Moskwie, wstępuje do milicji – nie po to jednak, aby strzec prawa, ale odzyskać kluczyki do wozu „wujka Koli”. Ma bowiem nadzieję, że oddając mu samochód, w zamian otrzyma… Zinę.

Świat Antona jest nieskomplikowany, czarno-biały, bez najmniejszego nawet odcienia szarości. Tak nauczono go patrzeć na rzeczywistość w wojsku. Kto nie jest z nim, jest jego wrogiem, a wroga należy niszczyć. Za wszelką cenę, wszystkimi dostępnymi metodami. Zasada ta dotyczy zresztą nie tylko obcych, ale i „swoich”. Kiedy Remizow przekonuje się, że ojciec Zinaidy nie chce go za zięcia, chłopak nie ma najmniejszych skrupułów, aby zemścić się na całej rodzinie, posyłając „wujka Kolę” za kratki. Co najbardziej tragiczne, robi to bezsprzecznie z miłości do dziewczyny. Nie byłoby to oczywiście możliwe bez pomocy kolegów milicjantów, a przede wszystkim sierżanta Czachłowa, przełożonego i mentora Antona, stopniowo wprowadzającego go w świat układów i korupcji. Chwilami rodzi się poważna wątpliwość, kto tu naprawdę jest groźnym przestępcą – przemytnicy z dawnych azjatyckich republik Związku Radzieckiego, nadający ton moskiewskiemu handlowi na bazarach i w przejściach podziemnych, czy ściągający od nich haracze milicjanci? A może komandosi z OMON-u, na rozkaz przełożonych ochraniający burdel z azjatyckimi prostytutkami, w którym Czachłow i jego ludzie czują się niemal jak w domu? Anton, przyzwyczajony do tego, by kierowali nim inni, do minimum ograniczający samodzielne myślenie, daje się wciągnąć w ten niebezpieczny układ. Kiedy zrozumie, że popełnił błąd, nie będzie mu już tak łatwo się wyplątać. A jednak, kierowany resztą przyzwoitości wpojoną mu w rodzinnym domu, a przebudzoną pod wpływem kontaktu z jedną z wykorzystywanych skośnookich kobiet, podejmie taką próbę, która doprowadzi zresztą do niezwykle dramatycznych wydarzeń w finale filmu.

Remizow jest, jak można sądzić, modelowym wręcz przykładem radzieckiej z ducha edukacji wojskowej. Nie zadaje zbędnych pytań, nie ma wątpliwości, sumiennie wykonuje rozkazy (obojętnie kto by je wydawał). I nieprzypadkowo chyba trafia właśnie do milicji – w tej służbie potrzebni są właśnie tacy ludzie, nawet śpiący na baczność. Dla Czachłowa pojawienie się Antona otwiera nowe możliwości; od tej pory to na niego sierżant może przerzucić część brudnej – i to dosłownie – roboty. Chłopak wydaje się bowiem bardzo podatny na manipulację. I chociaż głupota Antona bywa niekiedy irytująca (do znudzenia bezmyślnie powtarza wyuczone w wojsku formułki: „Moje słowo jak głaz” lub „Mądremu tłumaczyć nie trzeba”), widz ani przez moment nie traci do niego sympatii, ponieważ tak naprawdę dostrzega w nim ofiarę systemu – człowieka ubezwłasnowolnionego, moralnie rozbrojonego, skrzywdzonego. Dojrzewanie Remizowa związane jest więc z przebudzeniem się jego sumienia, z uświadomieniem sobie, że został wykorzystany. Zrozumiawszy to, chłopak przystępuje do naprawienia błędów – i nie waha się użyć w tym celu drastycznych środków. Mizgiriow rozgrywa „wystrzałowy” finał z przymrużeniem oka. Anton przeistacza się w nim w bezlitosnego rosyjskiego kuzyna Rambo, wypada w tej roli jednak tak karykaturalnie, że nie można mieć wątpliwości, iż jest to zabieg w pełni przez reżysera zamierzony. Kłaniają się w tej scenie i Quentin Tarantino, i Aleksiej Bałabanow.