„Po jedenastym września utraciliśmy zdolność do rozpoznawania niewinności. Jesteśmy zbyt podejrzliwi” – mówi australijski dramaturg i scenarzysta, Andrew Bovell, autor scenariusza do filmu „Bardzo poszukiwany człowiek” i dramatu „Językami mówić będą”.
Andrew Bovell
Cyniczna chęć uczynienia świata bezpieczniejszym
„Po jedenastym września utraciliśmy zdolność do rozpoznawania niewinności. Jesteśmy zbyt podejrzliwi” – mówi australijski dramaturg i scenarzysta, Andrew Bovell, autor scenariusza do filmu „Bardzo poszukiwany człowiek” i dramatu „Językami mówić będą”.
Anton Corbijn
‹Bardzo poszukiwany człowiek›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Bardzo poszukiwany człowiek |
Tytuł oryginalny | A Most Wanted Man |
Dystrybutor | Forum Film |
Data premiery | 8 sierpnia 2014 |
Reżyseria | Anton Corbijn |
Zdjęcia | Benoît Delhomme |
Scenariusz | Andrew Bovell |
Obsada | Rachel McAdams, Robin Wright, Philip Seymour Hoffman, Willem Dafoe, Daniel Brühl, Martin Wuttke, Nina Hoss, Grigorij Dobrygin |
Muzyka | Herbert Grönemeyer |
Rok produkcji | 2014 |
Kraj produkcji | Niemcy, USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 121 min |
Gatunek | thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Michał Hernes: W pańskim dramacie, zatytułowanym „When the Rain Stops Falling”, z nieba nagle spada ryba. Bohater tej historii, stykając się z tak zaskakującym i absurdalnym wydarzeniem, dochodzi do wniosku, że być może teraz łatwiej będzie mu zrozumieć swoją przeszłość.
Andrew Bovell: Jej zrozumienie jest niemożliwe, analogicznie jak nie można zrozumieć, dlaczego ryba nagle spadła z nieba. Być może odnajdziesz wyjaśnienie, ale pod warunkiem, że zagłębisz się w jego poszukiwania.
Australia skrywa w sobie wiele tajemnic i ran z przeszłości.
Żeby zrozumieć, kim jesteśmy, musimy zrozumieć, kim byli nasi przodkowie. W Australii przez wiele lat dyskomfort sprawiało nam patrzenie wstecz, w minione, pełne przemocy, lata. Chodzi przykładowo o przejmowanie cudzej ziemi. Australia jest bardzo bogatym krajem, ale wiąże się to z niechlubnymi kartami historii. Wstydziliśmy się tego. Z biegiem lat staliśmy się bardziej wyrafinowanym społeczeństwem, gotowym na zmierzenie się z demonami z naszej przeszłości i by wyciągnąć z nich cenną lekcję.
Nie zmienia to faktu, że konfliktów nie brakuje także we współczesnych nam czasach. Wielkim problemem jest australijska nietolerancja względem muzułmańskich obywateli. Nie witamy ich ciepło i nie opiekujemy się nimi najlepiej, jak powinniśmy. Dodatkowo jestem bardzo zaniepokojony aktualnymi wydarzeniami na irackiej ziemi. Niepokoi mnie, że Australia wspiera Amerykanów i przyłączyła się do międzynarodowych nalotów na Irak. Niepokoi mnie eskalacja tego konfliktu i to, że akty humanitarne zamieniają się w militarne. Nie popieram wojny.
Polacy są z kolei zaniepokojeni sytuacją na Ukrainie i polityką prowadzoną przez Rosję.
Mówiąc szczerze, mało orientuję się w szczegółach, w historii i kulturze tych krajów. Putin wygląda na kogoś, kto sprawia wiele problemów, a przynajmniej taką narrację przedstawiają nam zachodnie media.
W „When the Rain Stops Falling” opisał pan przyszłość, żeby tak naprawdę mówić o przeszłości.
Zależało nam, żeby, umieszczając akcję dramatu w przyszłości, opowiedzieć o decyzjach, które podejmujemy współcześnie, bo odbiją się na przyszłych pokoleniach. Dotyczy to przede wszystkim zmian klimatu. Jeśli nie przygotujemy się do rozwiązania przyszłych problemów, pozostawimy je naszym potomkom. Mam dzieci i moim obowiązkiem jest spróbować coś z tym zrobić.
Obawia się pan, że w przyszłości ziszczą się najbardziej przerażające scenariusze?
Wierzę w zdolność istot ludzkich do stawienia czoła tym problemom i znalezienia właściwego rozwiązania. Najbardziej martwię się o środowisko, choć nie jest tak, że dzień w dzień rozmyślam nad tym, że czeka nas marna przyszłość. Wierzę, że będzie inaczej.
We wskazówkach dotyczących tego, jak się powinno pisać, zaapelował pan, żeby być odważnym, eksperymentować i próbować zmienić świat. Naprawdę wierzy pan, że jest to możliwe?
Tym przemówieniem chciałem zainspirować moich kolegów do politycznego myślenia, do tego, by pamiętali, że wszystko, co robimy i piszemy zostawia za sobą polityczny kontekst. Odnoszę wrażenie, że dramaturdzy, bardziej niż zwykli artyści, są kronikarzami naszych czasów. Kiedy więc się je odzwierciedla, należy kłaść nacisk na polityczną świadomość pisanych przez nas dramatów.
Harold Pinter zauważył, że prawda w dramacie, a także w publicznym i politycznym dyskursie, to dwie osobne sprawy.
Wydaje mi się, że chodziło mu o to, że w swoich dramatach nie musimy być polemiczni, dydaktyczni i oczywiści, jeżeli chodzi o nasze przekonania. Musisz pozwolić widowni zagłębić się w daną historię, by każdy z widzów znalazł w niej jakieś znaczenie. Jeżeli zaś chodzi o polityczną debatę, Pinter przekonywał, że w publicznych przemówieniach musimy być bardzo przezroczyści i energiczni. W pełni się z nim zgadzam. To zagrożenie dla dramaturgów, gdy są zbyt oczywiste politycznie.
Arthur Miller powiedział, że nie potrafi sobie wyobrazić teatru godnego współczesnych mu czasów, który nie stawiałby sobie za zadanie zmienienia świata.
Nie sądzę, żeby teatr był w stanie zmienić świat. Być może myślałem tak, kiedy byłem młodym pisarzem. Jesteśmy tylko gawędziarzami. Możemy jedynie opowiadać historie, które racjonalizują świat. Uważam, że zmianami można złożyć hołd procesowi zrozumienia. Nie wierzę już jednak w rewolucyjną moc teatru. Przynajmniej nie w Australii i w Ameryce.
Sugeruje pan, że przeszłości teatr ją miał?
Arthur Miller tworzył niezwykłe dzieła. Nie wiem, czy zmieniły Amerykę, ale dramat „Polowanie na czarownice” nadał nazwę politycznym prześladowaniom, które miały wówczas miejsce. Miller z wielkim współczuciem pisał o wielkich ideach. Choć nie sądzę, by teatr sam z siebie kiedykolwiek coś zmienił, to jednocześnie uważam, że wciąż musimy opowiadać historie.
Podobne aspiracje miały zapewne „Anioły w Ameryce” Tony’ego Kushnera.
To przepiękny dramat, ale jest raczej kroniką czasów. W epoce AIDS bardzo trudno było mówić na ten temat, jednak Kushner odważył się to zrobić.
Pan zaś napisał scenariusz niezrealizowanego filmu na podstawie „Widoku z mostu” Arthura Millera.
Zainteresowało mnie życie ludzi pracujących w dokach. To przede wszystkim historia o imigrantach w Ameryce; o włoskiej społeczności na Brooklynie i o tym, że pomagają nowym nielegalnym przybyszom. Podobne wydarzenia mają miejsce teraz. Jest takie wspaniałe greckie słowo – filoksenia, jak witasz obcych? Jego przeciwieństwem jest ksenofobia, lęk przed obcymi. Tymczasem „Widok z mostu” to bardzo mroczna opowieść o klasie pracującej. Zainteresował mnie też wątek małżeństwa Eddie’go. Relacje między bohaterami i ich rodzinami wpisywały się w ducha tamtych czasów.
Ważny jest dla pana także Harold Pinter.
W pisaniu był wspaniałym technikiem, tworzył cudowne dialogi. Wiele nauczyłem się od niego o podtekstach i kunszcie dramatopisarstwa; o tym, jak wywołać napięcie. Był kolejnym przykładem bardzo politycznego pisarza.
Skąd wzięła się u pana potrzeba pisania dramatów?
Do teatru poszedłem po raz pierwszy, gdy miałem dwadzieścia lat. Teatr wydawał mi się bardzo żywy i ważny. Zacząłem czytać mnóstwo dramatów, a rok później dostałem się do szkoły dramatu i napisałem swój pierwszy tekst dramaturgiczny. Jak widać, teatr odkryłem dość późno. To wydarzenie pokryło się z okresem w moim życiu, kiedy zacząłem sobie zadawać wielkie i poważne pytania. Mniej interesowało mnie kino. Teatr był wówczas bardziej dostępny. Mogłeś napisać dramat i wystawić go wspólnie ze znajomymi. Nie potrzebowałeś zbyt wielu pieniędzy i zbyt wiele czasu.
Jaki był pierwszy obejrzany przez pana spektakl teatralny?
„Polowanie na czarownice”. Takie dramaty wciąż są potrzebne. W latach dziewięćdziesiątych udowodniły to „Anioły w Ameryce”. Wciąż czekamy na dramat, który uchwyci sedno naszych czasów. Magia wielkich sztuk polega na tym, że są ponadczasowe i uniwersalne. Uważam, że wciąż jest zapotrzebowanie na wielkie i istotne sztuki teatralne. Tak samo jak zresztą na wszystkie inne.
Co zainteresowało pana w książce „Bardzo poszukiwany człowiek”, na podstawie której napisał pan scenariusz filmu Antona Corbijna?
To złożona i bardzo prawdziwa odpowiedź na psychozę, która ma miejsce po jedenastym września. Ucieszyło mnie, że będziemy mieli okazję zrealizować ten film z europejską wrażliwością, a nie po amerykańsku. Odczuwałem współczucie względem postaci Issy Karpowa z Czeczenii. Odnoszę wrażenie, że po jedenastym września utraciliśmy zdolność do rozpoznawania niewinności. Jesteśmy zbyt podejrzliwi. Staliśmy się twardzi jak kamienie. Pomyślałem sobie, że ta historia świetnie się w to wpisuje. W filmie skoncentrowaliśmy się na postaci Bachmanna, podczas gdy głównym bohaterem książki jest prawdopodobnie bankier, Tommy Brue. Kiedy napisałem scenariusz, więcej miejsca zajmowały w nim relacje między adwokatem, Annabele a Issą Karpowem. Ostatecznie film zdominował Philip Seymour Hoffman. W trakcie montażu historia zaczęła się coraz bardziej koncentrować na jego postaci. Wprowadzając wątek miłosny, starałem się ocieplić tę opowieść. Ciepło Annabele miało stanowić przeciwwagę dla pełnego zimna Bachmanna.
Wierzy pan w wypowiadane przez niego słowa o pragnieniu uczynienia świata bezpieczniejszym?
Wydaje mi się, że był trochę cyniczny, kiedy mówił, że jest to jego motywacją.
Przejdźmy więc do meandrów uczuć. Pochylił się pan nad nimi w dramacie „After Dinner”.
Małżeństwo to umowa między kobietą a mężczyzną, w której ważną rolę odgrywają emocje, jakimi się kierują. Te historie biorą się z moich obserwacji. Interesuję mnie małżeństwo- negocjacje między mężczyzną a kobietą; to, jak się w sobie zakochują i odkochują. Skupiłem się na tym w scenariuszu filmu „Lantana”, powstałym na podstawie mojego dramatu „Językami mówić będą”. „After Dinner” jest z kolei przepełnione czarnym humorem.
„Scenes from Separation” napisał pan wspólnie z pisarką.
To dramat o separacji, o której opowiedziałem z punktu widzenia męża, a Hannie Rayson- z perspektywy żony. Czytelnik otrzymał więc dwa bardzo różne spojrzenia na tematykę płci.
Czemu pan nie przyjął punktu widzenia kobiety, a Rayson- mężczyzny?
Rozważaliśmy to, ale pracowaliśmy nad tym tekstem dawno temu i nie potrafię sobie przypomnieć, dlaczego podjęliśmy taką, a nie inną decyzję. Obydwoje bardzo chcieliśmy przemówić, posiłkując się własnymi przeżyciami i subiektywnymi spojrzeniami na nasze płci.
W filmie „Lantana”, do którego napisał pan scenariusz na podstawie swojego dramatu, widać inspiracje filmami Roberta Altmana.
Obejrzałem „Nashville” i odleciałem. To ogromna historia o wielu ludziach, tymczasem filmy przeważnie koncentrują się na jednej postaci i jednej historii. Nigdy mnie to nie satysfakcjonowało. Podziwiałem natomiast, jak Altman radzi sobie z wielowątkowymi opowieściami. Podoba mi się struktura i rola przypadku w filmach takich jak „Na skróty”. Faktycznie inspirowałem się tym przy tworzeniu „Lantany”, ale teraz zajmuję się pisaniem zupełnie innych historii.
W pierwowzorze tego filmu, dramacie „Językami będą mówić”, który przeniósł na deski teatru między innymi Krzysztof Warlikowski i Agnieszka Olsten, czwórka aktorów gra dziewięć postaci.
To była decyzja o charakterze ekonomicznym. Znacznie trudniej jest zatrudnić dziewięciu aktorów. Pomyślałem więc sobie, że skoro mogę zatrudnić tylko czworo z nich, chcę zobaczyć ich transformacje i odgrywanie różnych ról.
Mało tego, uważa pan, że tylko na scenie mogą się ze sobą spotkać przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
W „When the Rain Stops Falling” elementy narracyjne z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości pojawiają się na scenie w tym samym czasie. Pokazuje to, jak przeszłość koegzystuje z teraźniejszością. Ma to miejsce w sposób, jaki jest niemożliwy do osiągnięcia w filmach. Właśnie na tym polega wyjątkowość teatru.
Rozmawiał: Michał Hernes
Andrew Bovell: australijski dramaturg i scenarzysta, autor scenariuszy do „Bardzo poszukiwanego człowieka” Antona Corbijna, „Roztańczonego buntownika” Baza Luhrmanna i „Lantany”. Ten ostatni film, z Geoffreyem Rushem w roli głównej, powstał na podstawie dramatu „Speaking in Tongues” Bovella, który na polski przetłumaczył Jacek Poniedziałek jako „Językami mówić będą”. Jedną z jego scenicznych wersji wyreżyserował Krzysztof Warlikowski, inną- jako „Nie do pary” - wystawiła we wrocławskim Teatrze Współczesnym Agnieszka Olsten.
