Za oknami słońce, letnie wyjazdy wiszą w powietrzu, weekendy nad brzegami jezior i mórz coraz bliżej. Warto podczas takiego wypoczynku zadbać o odrobinę rozrywki. Z pomocą przychodzi nam wydawnictwo Rebel wraz ze swoim najnowszym hitem „Dobble”.
Znajduj, nazywaj, wygrywaj!
[„Dobble” - recenzja]
Za oknami słońce, letnie wyjazdy wiszą w powietrzu, weekendy nad brzegami jezior i mórz coraz bliżej. Warto podczas takiego wypoczynku zadbać o odrobinę rozrywki. Z pomocą przychodzi nam wydawnictwo Rebel wraz ze swoim najnowszym hitem „Dobble”.
Dziękujemy wydawnictwu Rebel.pl za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Refleks, dobra pamięć i spostrzegawczość – to cechy potrzebne przy większości gier imprezowych, nie inaczej jest w „Dobble”. W rozgrywce używamy pięćdziesięciu pięciu okrągłych kart, na których umieszczonych jest po osiem symboli (drzewo, celownik, kot, żarówka…). Dla dowolnych dwóch kart wspólny jest tylko jeden obrazek. Ciekawym elementem jest to, że w niewielkim, metalowym pudełku, dostajemy aż pięć minigier, które różnią się nieznacznie regułami, a wszystkie oparte są na znajdowaniu powtarzających się znaków. Po każdej z gier można odpowiednio zliczyć punkty i po kilku różnych partiach ogłosić zwycięzcę.
Nazwy minigier oddają sedno poszczególnych rozgrywek. Pierwszą grą jest „Piekielna wieża”, w której przed graczami kładzie się po jednej zakrytej karcie, a wszystkie pozostałe ustawia w stos. Od momentu równoczesnego odkrycia kart przez wszystkich graczy zaczyna się zabawa. Należy dostrzec wspólny symbol między kartami leżącymi przed nami, a tymi na środku stołu. Gdy go zauważymy, wypowiadamy jego nazwę, ściągamy wierzch wieży i umieszczamy przed sobą – teraz to jest baza, do której będziemy szukać wspólnego obrazka. Gra toczy się w czasie rzeczywistym, czyli nie ma kolejki, po ściągnięciu karty można od razu poszukiwać kolejnych podobieństw. Rozgrywka trwa do momentu, aż skończy się wieża.
Druga gra nosi nazwę „Studnia”, jest to w pewnym sensie odwrócenie „Wieży”. Teraz przed każdym z graczy znajduje się sterta kart, a na środku początkowo – tylko jedna. Gramy do czasu, aż zawodnicy pozbędą się swoich stosów, przekładając karty na środek, oczywiście poprzez znajdowanie wspólnych symboli.
Trzecia opcja rozgrywki to „Parzy!”, trwająca dowolną liczbę rund. Polega na tym, że gracze dostają na rękę po jednej zakrytej karcie, chwytają ją w dłoń i na trzy, cztery odwracają. Teraz należy jak najszybciej wyzbyć się karty, szukając u któregoś z graczy wspólnego symbolu. Gdy go znajdziemy, oddajemy swoją kartę przeciwnikowi na wierzch. Jest to jedna z bardziej dynamicznych form rozgrywki oferowanych pośród minigier „Dobble”.
„Złap je wszystkie!” to czwarta z możliwości. Na środku stołu odkrywamy jedną kartę, wokół zaś rozkładamy tyle, ilu jest graczy. Zadaniem zawodników jest znalezienie wspólnego symbolu między środkową kartą a jedną z tych ułożonych dookoła. Gdy symbol zostanie znaleziony, gracz ma prawo zabrać kartę jako punkt liczony na koniec gry – nawet jeśli ta nie leżała bezpośrednio przed nim (nie ma tu „właścicieli” kart). Runda toczy się, aż wyczerpią się karty wokół tej środkowej. Grać można przez kilka rund, w zależności od decyzji graczy.
Ostatnia gra to „Zatruty podarunek” – w której należy podrzucać karty przeciwnikom. Układ początkowy jest taki jak w „Piekielnej wieży”, tu jednak szukamy symboli wspólnych między kartą środkową a kartami współzawodników. Gdy znajdziemy podobieństwo, dokładamy kartę do stosu przed innym graczem.
Tak pokrótce przedstawiają się zasady poszczególnych gier. Są proste, dość podobne do siebie, a jednak zapewniają zróżnicowaną rozgrywkę. Można rozegrać kilka partii w jedną z minigier albo we wszystkie po kolei, zapisując punkty zdobyte w poszczególnych rozgrywkach. Co ciekawe, „Dobble” zdobyło tyle samo zwolenników, co przeciwników, przynajmniej wśród moich znajomych. Nie jest to typowa gra imprezowa, bo wymaga większej uwagi, ale dzięki temu bawi zarówno w przerwie między większymi tytułami, jak i na spotkaniach towarzyskich. Osobiście uważam, że „Parzy!” czy też „Studnia” są naprawdę dobre i całkiem zajmujące. Jednak piąta minigra, czyli „Zatruty podarunek”, jest mocno tendencyjna i może się zamienić w pojedynek dwóch graczy, którzy będą sobie nawzajem wrzucać jak najwięcej kart, a reszta będzie stosować regułę „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”.
Pewnym minusem gry jest też wykonanie: karty są dość wątłe, co kontrastuje z raczej wysoką ceną. Dla mnie „Dobble” to mocne 60%, dobra gra imprezowa, która będzie bawiła również w przerwach między większymi tytułami, ale równie dobrze można ją zabrać na wycieczkę w góry, do pociągu czy na rodzinny wyjazd – tym cenniejsza z racji nadchodzących wakacji.
