Kinowy finał Harry’ego Pottera ku uciesze wielu, na szczęście okazał się wypałem. Jak natomiast ma się jego „growy” odpowiednik? Niestety gorzej…
Komputerowe przygody słynnego czarodzieja czas zakończyć
[„Harry Potter i Insygnia Śmierci, część 2” - recenzja]
Kinowy finał Harry’ego Pottera ku uciesze wielu, na szczęście okazał się wypałem. Jak natomiast ma się jego „growy” odpowiednik? Niestety gorzej…
‹Harry Potter i Insygnia Śmierci, część 2›
Niecierpliwie wyczekiwany filmowy finał sagi o Harrym Potterze na szczęście spełnił gigantyczne oczekiwania publiki i mimo kilku niezbyt udanych wcześniejszych części cyklu, kinowy Harry Potter z całą pewnością zostanie pozytywnie zapamiętany przez większość widzów. W nieco mniej komfortowej sytuacji znaleźli się natomiast gracze, którzy tak naprawdę nigdy nie posmakowali Potterowskiego świata na należytym poziomie i – czego można było się spodziewać – nie doświadczą go także przy ostatniej odsłonie tej serii.
Druga część „Insygniów Śmierci” jest rzecz jasna bezpośrednią, fabularną kontynuacją swojego poprzednika. Jest też na dobrą sprawę kontynuacją stricte duchową, bowiem oferuje praktycznie ten sam model rozgrywki, z jakim mieliśmy do czynienia kilka miesięcy temu. I oczywiście nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie fakt, że twórcy w żaden sposób nie rozwinęli wcześniejszych koncepcji, a wręcz okroili i zminimalizowali tutejszą zawartość względem pierwszej odsłony „The Deathly Hallows”.
Główne założenia produkcji praktycznie nie uległy zmianie. Dalej jest to tradycyjna, trzecioosobowa gra akcji, nawiązująca swoim charakterem do klasycznych przedstawicieli tego gatunku, którą dodatkowo wyróżnia – oczywiście na tle poprzednich części przygód Harry’ego Pottera – zaimplementowanie aktywnego systemu osłon. O ile jednak partia wcześniejsza faktycznie niosła względny powiew świeżości w stosunku do poprzedników, a również gwarantowała pewną różnorodność zabawy w jej kolejnych misjach, tak tutaj jesteśmy skazani na kilka godzin nudy (produkt starcza na ok. 4 godziny rozgrywki) i monotonii. Wszystko bowiem sprowadza się do niezmiernie wtórnego i sztampowego parcia przed siebie i eliminowaniu kolejnych grup śmierciożerców, z którymi walka nie jest ani zbyt złożona, ani zbyt wymagająca. Do ich eksterminacji wykorzystamy bowiem ledwie garstkę zaklęć bojowych i jedno defensywne, bez jakiegokolwiek przymusu myślenia i kombinowania nad ich wykorzystaniem. Nasi przeciwnicy w żadnym wypadku nie kwalifikują się także jako istoty pomysłowe: najczęściej biegają i strzelają w sposób całkowicie bezmyślny i chaotyczny, na ogół nie stanowiąc dla nas większego wyzwania (nawet na wyższych poziomach trudności). Wszystko to jest w związku z tym niezmiernie uciążliwym zajęciem, nie dostarczającym jakiejkolwiek frajdy grającemu.
I byłoby może lepiej, gdyby pofatygowano się o jakieś sensowne urozmaicenia w rozgrywce. Pamiętamy, że w poprzedniej części pojawiały się „misje skradankowe”, podczas trwania których przyodziewaliśmy pelerynę niewidkę i cichaczem przemykaliśmy między czujnym okiem wrogo nastawionych do nas postaci. Tu niestety całkowicie pozbyto się tego elementu, a szkoda, bowiem swobodnie można było go wykorzystać. Pewnym novum jest na pewno zdolność bohaterów do teleportowania się pomiędzy osłonami, ale i to okazuje się umiejętnością totalnie nieprzydatną i źle dopracowaną. Tak samo bezsensowne okazało się przejmowanie kontroli nad innymi postaciami niż Harry (wcielimy się np. w Hermionę, Rona, czy McGonagall), co w praktyce zmieniało jedynie wizerunek prowadzonego przez nas bytu, ale w żaden sposób nie wpływało na jego zdolności. Kimkolwiek byśmy nie pokierowali, tak zawsze będziemy zmuszeni do wykorzystywania dokładnie tych samych zaklęć, bez jakichkolwiek (nawet wizualnych…) ich modyfikacji. Wielka szkoda, bo rozszerzenie tego aspektu z całą pewnością nie byłoby to dla twórców trudne, a nam bezwzględnie uprzyjemniłoby rozgrywkę. Bo wprawdzie wpleciono w to wszystko jeszcze jakieś głupotki do odnajdywania na planszach (które np. uaktywnią jakieś nieciekawe bonusy), ale w żadnym wypadku nie jest to coś, nad czym będziemy chcieli trwonić nasz czas.
Tak naprawdę jedyną stroną produkcji, na jaką miałem nadzieję, była oprawa wizualna i projekty lokacji. Pierwsza plansza, podziemia Banku Gringotta, była przygotowana z faktycznie należytą starannością i dawała nadzieję na solidne dopracowanie tego elementu w dalszych etapach gry. Tak się jednak nie stało i już kolejne poziomy okazywały się słabe w wyglądzie, nie będąc w stanie niczym szczególnym nam się przypodobać. Liczyłem na ciekawie odwzorowany, pogrążony w bitewnym szale Hogwart, ale i on (a może w szczególności on) wyglądał zwyczajnie zniechęcająco.
W kwestiach audiowizualnych, druga część „Insygniów Śmierci” również nie wybija się ponad przeciętność. Grafika stoi na poziomie po prostu średnim, nie olśniewając nas ani zbyt wysokiej jakości teksturami, ani też pasjonującą grą światło cieni. Także animacja mogłaby być lepiej dopracowana, a nasi bohaterowie zachowywać się naturalniej. Dodatkowym problemem okazuje się kiepska optymalizacja kodu, czego efektem jest utrata płynności gry nawet na mocniejszej platformie sprzętowej. Niezbyt zachęcająco ma się też udźwiękowienie i tak o ile grająca w tle muzyka dotrzymuje jakiejś atmosfery, o tyle porażająco zły dubbing całkowicie zniechęca do utrzymywania głośników w stanie włączonym.
Niestety: wszystko to sprawia, że finał komputerowych przygód Harry’ego Pottera jest niewypałem i mamy do czynienia z grą jeszcze mniej ciekawą niż to miało miejsce poprzednio, w której ciężko doszukać się praktycznie jakiegokolwiek wyraźnego atutu. Całkowicie wtórna rozgrywka i brak jakichkolwiek sensownych urozmaiceń sprawiają, że te kilka godzin potrzebnych na ukończenie „Insygniów Śmierci” będzie czasem absolutnie straconym. Ale jak sądzę, niczego lepszego nie mieliśmy prawa oczekiwać…
