W 1666 roku Londyn nawiedziła wielka klęska, ponad 2/3 miasta strawiły płomienie. Jednak co ciekawe wiele źródeł donosi tylko o kilku potwierdzonych zgonach w ogniu. Ta katastrofa stała się tłem gry „The Great Fire of London”.
Walka o ogień
[Richard Denning „Wielki Pożar Londynu” - recenzja]
W 1666 roku Londyn nawiedziła wielka klęska, ponad 2/3 miasta strawiły płomienie. Jednak co ciekawe wiele źródeł donosi tylko o kilku potwierdzonych zgonach w ogniu. Ta katastrofa stała się tłem gry „The Great Fire of London”.
Dziękujemy wydawnictwu Rebel.pl za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Richard Denning
‹Wielki Pożar Londynu›
Czasami zdarzają się gry, w których gracze starają się stracić jak najmniej, jak chociażby w przypadku „W Roku Smoka”. W dodatku niektóre rozgrywki oferują częściową kooperację w ramach dbania o wspólny interes – takim przykładem może być „Boże Igrzysko”. W „Wielkim pożarze Londynu” jest bardzo podobnie. W tej grze chodzi o to, by właśnie stracić jak najmniej, czasami jednak idzie to w parze ze współpracą między zawodnikami powiązaną z obroną własnych domów przed pożarem.
W grze wcielamy się w możnych, którzy starają się chronić należące do nich budynki, rozrzucone po całym mieście, ale ponadto walczą przy tym z ogniem w taki sposób, aby inni stracili więcej niż oni. Do rozgrywki używamy naprawdę sporej planszy z naniesioną mapą siedemnastowiecznego Londynu, kart pożaru, pionków brygad ogniowych, domów, kart zadań i żetonów specjalnych. Na początku gry czeka nas już sporo pracy z rozkładaniem elementów, gdyż na planszę trzeba wyłożyć aż 120 domków! Jednak jest na to specjalny algorytm i odpowiednio odliczając domki, rozkładamy je w dzielnicach. Dodatkowo należy wystawić znaczniki pożaru. Po rozstawieniu pionków, losujemy kolory graczy, zadania do wykonania (czyli dzielnice do ochrony) i rozstawiamy na planszy brygady ogniowe, a także pionek naszego włościanina. Rozgrywka składa się z trzech głównych faz. Pierwsza to rozprzestrzenianie ognia – gracz zagrywa kartę wskazującą kierunek wiatru i tym samym kierunek rozprzestrzeniania się ognia. Jeśli w nowo zajętej dzielnicy żywioł nie zostaje opanowany, należy spalić wszystkie znajdujące się w niej domy. Następna faza to zagrywanie akcji, tzn. gracz może przesuwać pionki włościan i brygad ogniowych (jedno pole to jedna akcja) i ugasić ogień w dzielnicy, gdzie znajduje się jego pionek i brygady opanowujące płomienie. Każdy ugaszony płomień będzie wart punkt zwycięstwa. Na koniec swojej rundy gracz dociąga nową kartę. Gra toczy się do momentu, aż skończą się karty. Po zakończeniu podliczamy punkty z ocalonych dzielnic, liczbę ugaszonych pożarów, punkty z dysków specjalnych oraz nagrodę dla gracza, który ugasił najwięcej płomieni – jako bohater Londynu dostaje on również dodatkowe dwa punkty. Sposób odkładania punktacji jest bardzo ciekawy: na specjalnym torze umieszczamy każdy spalony domek, gdzie początkowo jest 40 punktów. Gdy zliczamy inne czynniki niż domy, zdejmujemy z toru kolejne spalone kamienice.
W „Wielkim pożarze Londynu” staramy się ochronić dzielnice, w których są nasze domy (każdy spalony to minus dwa punkty) oraz te dystrykty, które wskazane są w przydzielonych zadaniach. Dodatkowo czasami konieczna jest współpraca pomiędzy graczami, którym wspólnie zależy na tym, aby dobrać się do skutecznie chronionego sektora innego przeciwnika albo by razem ochronić przed płomieniami dzielnice, gdzie obaj gracze mają interes. W rozgrywce trzyosobowej pożar rzeczywiście rozprzestrzenia się w określonym kierunku i symuluje to trawienie miasta przez ogień. Jednak im więcej graczy, tym gra staje się bardziej chaotyczna i losowa. Ciężko jest planować następne kolejki, trudno jest też ocenić to, czy rzeczywiście uda nam się ocalić swoje dzielnice i jakie są szanse, by spłonęły kolejne domy. Niestety gra, która jest rozkładana dość długo – a im większa liczba osób, tym większy chaos i długie oczekiwanie na kolejkę – nie zagości zapewne często na stołach. Mimo bardzo fajnej mechaniki rozprzestrzeniania ognia, ciekawego typu rozgrywki, gdzie gracze starają się stracić jak najmniej, a do tego czasami wymagana jest współpraca, „Pożar…” nie jest największym hitem, jakiego można by się spodziewać. Na pewno warto wypróbować tę grę, szczególnie w małym gronie osób – rozgrywka pozwala na sporo decyzji i kombinacji na planszy, gdzie wydarzenia mogą wędrować w wielu kierunkach niezależnie. Dodatkowo można rzeczywiście poczuć żywioł ognia, to, że pożar się rozprzestrzenia i doszczętnie trawi budynki. Należy również zaznaczyć, że gra nie powinna być serwowana dla początkujących graczy.
