Jedna z najpopularniejszych gier planszowych powraca w nowej odsłonie. Była już okazja zwiedzić Europę, tym razem na podróżnych czeka Ameryka Północna. O czym mowa? Oczywiście o „Wsiąść do pociągu: USA”.
Pociągiem po planszy
[Alan R. Moon „Wsiąść do Pociągu: USA” - recenzja]
Jedna z najpopularniejszych gier planszowych powraca w nowej odsłonie. Była już okazja zwiedzić Europę, tym razem na podróżnych czeka Ameryka Północna. O czym mowa? Oczywiście o „Wsiąść do pociągu: USA”.
Dziękujemy wydawnictwu Rebel za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Alan R. Moon
‹Wsiąść do Pociągu: USA›
Aż trudno uwierzyć, ale ta gra ma już ponad dekadę. I zdobywczyni Spiel des Jahres 2004 ani trochę się przez ten czas nie zestarzała. Wciąż powstają jej nowe odmiany, dodatki karciane czy kościane. Zawitała także na urządzenia mobilne. Od paru lat Polacy mogli ustawiać swoje wagoniki na mapie Starego Kontynentu. Teraz pora wybrać się nieco dalej.
Z pewnością wielu czytających zasady zna przynajmniej pobieżnie, nawet jeśli nie mieli okazji zagrać osobiście, to zetknęli się z tym tytułem w sieci, na targach czy konwencie. Dla pozostałych krótkie wprowadzenie. Na planszy przedstawiono mapę z połączeniami kolejowymi pomiędzy poszczególnymi miastami. Zadaniem graczy jest umiejętne zapełnianie tras swoimi pociągami. W tym celu zbierane są specjalne karty wagoników. By skompletować wybrany odcinek, należy zagrać potrzebną do jego ukończenia liczbę kartoników (od 1 do 6) w wymaganym kolorze. Im dłuższa trasa, tym więcej punktów można za to otrzymać. By nadać wyborowi tras większego znaczenia, na początku zabawy każdy otrzymuje zestaw biletów, na których przedstawiono, skąd dokąd należy dojechać, by otrzymać dodatkowe zyski. W trakcie zabawy istnieje także możliwość dobierania kolejnych zadań. Jest to jednak o tyle ryzykowne, że w przypadku ich nie ukończenia zostaniemy ukarani punktami ujemnymi. Gra zaczyna zmierzać ku końcowi, gdy jednemu z uczestników skończy się zapas wagoników. Na końcu rozgrywki specjalnym bonusem zostaje nagrodzona osoba, która ustanowiła najdłuższe nieprzerwane połączenie.
W porównaniu z wersją „europejską” nowowydana część jest uboższa o kilka elementów, a dlatego, że tak naprawdę te tytuły powstawały w odwrotnej kolejności. Z racji tego nie uświadczymy w niej znanych już tuneli czy dworców. Te pierwsze wprowadzały w mojej opinii niepotrzebną losowość, drugie natomiast zbytnio ułatwiały realizowanie biletów. Na mapie amerykańskiej, gdy ktoś zablokuje nam trasę, musimy naprawdę nagłowić się z objazdem i nie raz, nie dwa kończy się to niepowodzeniem. Wydaje się, że w centrum planszy znajduje się kilka newralgicznych miejsc, które powinno się zająć bez względu na posiadane na starcie bilety. Trzeba przyznać, że dość dobrze oddano charakter ukształtowania Stanów. Na zachodzie odległości między miastami są bardzo duże, na wschodzie natomiast jest dość tłoczno. Niektóre trasy na mapie umożliwiają zajęcie tego samego odcinka dwóm graczom; jest to możliwe w rozgrywce 4-5 osobowej. Rozwiązanie to sprawia, że w przypadku trzech i pięciu graczy na planszy jest ciaśniej i przez to trudniej, przy dwóch i czterech graczach jest natomiast więcej luzu. Losowy dobór biletów sprawia czasem, że komuś poszczęści się bardziej niż innym i otrzyma trasę, którą ma już niemal ukończoną. Przeważnie nie ma to jednak decydującego wpływu na końcowy wynik. Sukces we „Wsiąść do pociągu” uzależniony jest w głównej mierze od umiejętności, choć pewna doza przypadkowości sprawia, że każdy ma szansę zwyciężyć, co czyni grę doskonałą dla rodzin.

Elementy gry czekające na rozpakowanie
Źródło: Rebel.pl
Mogłoby się wydawać, że wydawanie prostszej odmiany jest krokiem wstecz. Pamiętajmy jednak, dla kogo jest ona przeznaczona. Ta produkcja ma zaszczepiać w ludziach planszówkowego bakcyla. Wiele domowych kolekcji rozpoczynało się właśnie od niej. Właśnie ta część może się okazać lepszym wyborem, jeśli chcemy wciągnąć do zabawy najbliższych. Dla prawdziwych fanów nowa mapa będzie z pewnością miłym urozmaiceniem, choć z racji mniejszych możliwości , które oferuje, zastanowią się pewnie dwa razy, zanim wysupłają na nią nie tak znowu małą sumkę. Jeśli jednak nie mamy jeszcze żadnej wersji, to chyba najwyższa pora nadrobić to niedopatrzenie.
