„Szczęść Boże” to wbrew pozorom nie gra traktująca o najnowszych przygodach Ojca Mateusza, lecz pełnokrwista symulacja górniczego konglomeratu. Przenieśmy się zatem na Śląsk u schyłku XIX wieku.
Ku chwale zakładu
[Michael Kiesling, Wolfgang Kramer „Szczęść Boże” - recenzja]
„Szczęść Boże” to wbrew pozorom nie gra traktująca o najnowszych przygodach Ojca Mateusza, lecz pełnokrwista symulacja górniczego konglomeratu. Przenieśmy się zatem na Śląsk u schyłku XIX wieku.
Dziękujemy wydawnictwu Rebel za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Michael Kiesling, Wolfgang Kramer
‹Szczęść Boże›
Tytuł gry nawiązuje do słów, jakimi zwykli pozdrawiać się górnicy pracujący w kopalni. Nazwa, jak na planszówkę, raczej dość nietypowa, choć z pewnością przyciągnie uwagę dodatkowych potencjalnych nabywców. Za produkcją tą stoi duet twórców Wolfgang Kramer i Michael Kiesling, którzy przyłożyli rękę do powstania takich klasyków jak
„Tikal”, „El Grande” czy „Wikingowie”.
Tym razem graczom przyjdzie się wcielić w zarządców kopalni, którzy kierować będą pracą zespołu górników, przydzielając im różnorakie zadania. Rozgrywka toczy się na dwóch obszarach: planszy głównej oraz na planszach szybów górniczych uczestników. Każdy z szybów składa się z części powierzchniowej oraz czterech chodników sięgających w głąb ziemi. Środkiem natomiast kursuje winda, która wydobywa węgiel na powierzchnię. Plansza na odcinku jej kursowania jest wyraźnie cieńsza, dzięki czemu kabina porusza się płynnie z góry na dół. Zabawa nią sprawia wiele radości.
Rozgrywka składa się z trzech etapów (szycht), w których gracze starają się realizować jak najwięcej zamówień. W swoim ruchu można wysłać robotnika/robotników do jednego z pięciu miejsc, a każde z nich składa się z kilku pól. Obszary te pozwalają na dokładanie nowych chodników do kopalni, wydobycie, wysyłanie urobku różnymi środkami transportu, zdobywanie funduszy oraz nowych zamówień. Interesująca jest zasada wykładania pracowników. Jeśli dane pole jest puste, to by je aktywować wystarczy tylko jeden żeton. Jednak gdy jest już zajęte, trzeba na nim położyć o jednego górnika więcej niż jest ich tam w danym momencie. Ci, którzy znajdowali się na nim dotychczas, mają już do końca rundy fajrant. Mechanizm ten stawia graczy przed wieloma ciekawymi wyborami. Trzeba dokładnie przemyśleć czym zająć się w pierwszej kolejności, a co ewentualnie odłożyć na później. Nie na wszystko starczy czasu, gdyż dostępne zasoby ludzkie kurczą się w zastraszającym tempie.
Pora na kilka słów o samym wydobyciu, gdyż jest to chyba najbardziej atrakcyjny element gry. Zajmując pola za nie odpowiedzialne, otrzymujemy możliwość wydania od czterech do dziesięciu punktów akcji. Punkty te pozwalają na zjeżdżanie windą na inny poziom, ładowanie do niej bryłek węgla, przesuwanie ich z windy na czekające pojazdy bądź do składu. Z racji tego, iż kabina ma określoną ładowność, trzeba się sporo nagimnastykować, by jak najbardziej optymalnie zaplanować jej wykorzystanie. Akcja wydobycia to właściwie jedyny moment podczas rozgrywki, w którym następuje chwilowy zastój, poza tym tury przechodzą z jednego do kolejnego gracza nadzwyczaj szybko.
Po każdym z etapów następuje punktowanie, a czym bliżej końca, tym więcej aspektów jest branych podczas niego pod uwagę. Z początku liczy się tylko ilość dostarczonego węgla każdego typu, następnie dochodzą punkty za dostarczenie go określonymi środkami transportu, by później dołożyć jeszcze opróżnione wagoniki w kopalniach. Żeby dłużej przetrzymać graczy w niepewności, po ostatnim etapie przyznawane są także punkty za pozostałe im pieniądze i znaczniki węgla, a odejmowane za niezrealizowane zamówienia oraz brak równowagi w drążeniu tuneli. Tu wspomnieć trzeba, że chodniki, które układamy w trakcie rozgrywki bywają oświetlone lub nie. Te pierwsze trafiają na lewo, a drugie na prawo. Ciężko wyjaśnić to fabularnie, warto jednak przymknąć na to oko, bo dzięki temu systemowi mamy dodatkową okazję do pogłówkowania.

Kopalniana winda i korytarze.
Źródło: boardgamesgeek.com
Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, „Szczęść Boże” nie jest wcale grą trudną. Nie znajdziemy w niej niepotrzebnych zasad ani wyjątków. Mechanika jest bardzo elegancka i ładnie współgra z tematyką. Czas rozgrywki również nie jest przerażający, już za pierwszym razem można skończyć w nieco ponad godzinę. Skalowanie polega na zablokowaniu pewnej liczby pól, różnej ilości startowych pracowników i pieniędzy. Ponadto w grze 2-osobowej nie przyznaje się punktów za drugie miejsca w poszczególnych kategoriach. Sprawdza się to przyzwoicie, ale w takie tytuły naprawdę warto grać w pełnym gronie.
Co powinno cieszyć, w grze element losowy jest ograniczony do minimum, przydaje się natomiast dobra pamięć, by wiedzieć w jakich kategoriach powinniśmy podgonić, by jak najwięcej na tym zyskać. Pojawia się pytanie, na ile zabawa jest powtarzalna. Kolejne partie mogą wyglądać podobnie, często decydować będą niuanse. Zawsze znajdzie się też coś, co można poprawić następnym razem. Ze względu na wykorzystanie w grze górniczych szybów, gra jest często przyrównywana do naszej rodzimej produkcji, „Magnum Sal”. Naprawdę ciężko orzec, która z nich jest lepsza, obie oferują zabawę na naprawdę satysfakcjonującym poziomie. Jeśli dotąd nie mieliście pojęcia, czym jest zrąb, szola czy szychta, pora zasiąść do „Szczęść Boże” i nadrobić te zaległości.
