„Szaolin panda” nie jest ani pierwszą, ani najlepszą grą o tematyce dalekowschodniej. Chociaż można dopatrywać się w niej pewnych znanych karcianych schematów, ta gra Reinera Knizi zapewnia całkiem sporo dość losowej zabawy.
Moje ping jest lepsze niż twoje pang
[Reiner Knizia „Szaolin Panda” - recenzja]
„Szaolin panda” nie jest ani pierwszą, ani najlepszą grą o tematyce dalekowschodniej. Chociaż można dopatrywać się w niej pewnych znanych karcianych schematów, ta gra Reinera Knizi zapewnia całkiem sporo dość losowej zabawy.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Reiner Knizia
‹Szaolin Panda›
Jako adepci staropandzkiej szkoły sztuk walki musimy wykazać się opanowaniem sztuki utrzymywania równowagi między dwiema skrajnościami. By to zrobić, w kolejnych rundach (pojedynkach? pokazach?) musimy zdobyć jak najmniej znaczników ping i pang. Wszystko sprowadza się do zagrywania odpowiednich kart szaolin (każda z nich posiada określoną wartość od jednego do pięćdziesięciu). Gracze (a musi być ich przynajmniej trzech) wykładają przed siebie karty z ręki; osoby, które wyłożyły wartości najniższą i najwyższą zgarniają odpowiednią liczbę białych (za wartość najniższą) i czarnych (za najwyższą) znaczników. Ci, którzy trafili pośrodku, zdołali zachować równowagę i nie otrzymują nic. Sednem jest doprowadzenie do sytuacji, w której będziemy dysponowali jak najmniejszą liczbą znaczników (które stanowią punkty karne). Sytuacja idealna to taka, kiedy kończymy kolejkę (każda składa się z dziewięciu rund) bez żadnych białych i czarnych symboli.
Rozgrywka toczy się przez tyle kolejek, ilu jest graczy, każda składająca się z serii dziewięciu rund (tyle też dostajemy na początku kart na rękę). Po każdej kolejce zapisujemy gdzieś liczbę punktów karnych zdobytych przez każdego z grających. W sytuacji, w której ktoś zdołał zakończyć kolejkę bez znaczników, do punktów zdobytych przez pozostałych dodajemy dwa.
Dwa istotne mechanizmy, o których należy tu wspomnieć, to karty punktacji oraz znoszenie się dwóch żetonów o różnych kolorach. Przed każdą rundą losujemy ze stosu kart punktacji jedną, która określa, ile punktów zdobędzie gracz „najsilniejszy”, a ile przypadnie graczowi „najsłabszemu”. Mając kilka kart na ręce możemy zaplanować nasz ruch, by wstrzelić się ewentualnie w sam środek i uniknąć punktów karnych. Oczywiście nie jest to wcale takie proste, jak mogłoby się wydawać, szczególnie że pozostali gracze mają swoje własne plany i potrafią (świadomie lub nie) znacząco utrudnić nam zachowanie tej zbawczej równowagi.
Rola kart punktacji jest jeszcze większa, kiedy dodamy do tego kolejny czynnik: mianowicie białe i czarne żetony pasują do siebie i tworzą bardzo ładny symbol jin i jang (trzymając się nazewnictwa z gry: ping i pang) – ułożenie takiego symbolu oznacza, że oba żetony się znoszą i wracają na stos. Dlatego też kiedy mamy przed sobą komplet zdobytych przypadkiem (lub celowo) żetonów białych, możemy w następnej rundzie się ich pozbyć przez uzyskanie w kolejnej rundzie najwyższego wyniku i zgarnięcie czarnych znaczników. O ile w przypadku rozgrywki z dorosłymi bardzo szybko wszyscy dokonują kalkulacji, odrzucając znaczniki bez dobierania drugiego koloru, o tyle dla młodszych graczy łączenie białych i czarnych ze sobą stanowi dodatkową frajdę.
Choć można dość szybko wypracować szereg różnych taktyk dotyczących zagrywania kart, to jednak element losowy bardzo często w tym przeszkadza. Dodatkowo w przypadku rozgrywek na cztery i pięć osób całość dłuży się niemiłosiernie i przy czwartej czy piątej kolejce ma się już serdecznie dość. Co nie zmienia faktu, że przy trzech osobach wszystko przebiega nad wyraz sprawnie i „Szaolin Panda” stanowi bardzo dobry i szybki wstęp do większych gier. Dodajmy do tego bardzo ładne opracowanie graficzne i małe, podręczne pudełko, a otrzymamy lekką i iście wakacyjną karciankę.
