„Dungeon Siege 2” musi być wyjątkowo udanym „action-RPG”. Co prawda nudziłem się przy nim prawie przez cały czas, ale tylko sporadycznie miałem ochotę natychmiast usunąć go z dysku.
Diablo 3
[„Dungeon Siege II” - recenzja]
„Dungeon Siege 2” musi być wyjątkowo udanym „action-RPG”. Co prawda nudziłem się przy nim prawie przez cały czas, ale tylko sporadycznie miałem ochotę natychmiast usunąć go z dysku.
Podstawową bolączką rozrywki tego rodzaju jest jej zastosowanie: nie służy do grania, tylko do odmóżdżania się. Jeśli ktoś potrzebuje poklikać sobie bez angażowania szarych komórek – ani tych odpowiedzialnych za myślenie, ani tych związanych z koordynacją ruchową – a przy okazji popatrzeć na ładne widoki z towarzyszeniem znośnej muzyki, „Dungeon Siege 2” jest dla niego. Mnie nie bawi.
Owszem, da się w niej znaleźć kilka atrybutów charakterystycznych dla RPG, pod które się podszywa. W szczególności warto zwrócić uwagę na zadania poboczne (a nie tylko główny wątek) i rozbudowaną fabułę, skądinąd wygrywającą konkurs na najbardziej tandetnego królika z kapelusza za rok 2005. Jeśli ktoś się nie boi, że go zęby rozbolą, to może ją nawet śledzić, choć nie ma wcale takiej potrzeby, bo dialogi nie przekazują informacji niezbędnych z punktu widzenia rozgrywki. Za to zadania poboczne wzbijają się – w porównaniu z gatunkową normą – na szczyty komplikacji, bo czasem, by je wykonać, trzeba wrócić do obszaru zwiedzanego kilka godzin wcześniej, bądź skręcić w boczną ścieżkę o długości dochodzącej do dwudziestu metrów. Nie brakuje również zagadek wymagających, cytuję, „niespotykanego intelektu”. Zważywszy, że wszystkie dają się rozwiązać metodą chybił-trafił, wolę nie pytać jakie zdanie mają autorzy o intelekcie swoich klientów.
Najbardziej wzruszających wrażeń dostarcza drużyna. W danej chwili kieruje się dokładnie jedną postacią, pozostałe walczą samodzielnie. Ponieważ gra ma prostą konstrukcję, sztuczna inteligencja bohaterów wystarcza do utrzymania ich przy życiu. Jednocześnie niewygórowany poziom trudności przez większość czasu nie zmusza gracza, by wykorzystywał pełnię możliwości drużyny. Inaczej mówiąc, na ogół wcale nie trzeba grać. Wystarczy podejść do grupy wrogów, stanąć z boku i przyglądać się fajerwerkom. Taki
Progress Quest, tylko ładniejszy i z pauzą.

Krwiożerczego Królika Chaosu poznaje się po: ciemnej karnacji, odzieniu wykorzystującym symbole czaszek oraz solidnych ochraniaczach na uszy.
Fakt faktem, że ładniejszy o kilka klas. W „Dungeon Siege 2” zdecydowanie nie brakuje ślicznych widoczków. Co prawda nie należy oczekiwać nowoczesnych efektów specjalnych. Na przykład wiele postaci nie otwiera ust mówiąc, zupełnie jakbyśmy mieli rok 1999, a nie 2006. Ale przecież komu by na tym zależało w grze, którą włącza się po ciężkim dniu, przysypiając nad klawiaturą? Muzyka też jest w porządku i pasuje do całości, choć jeśli ktoś grał w „Star Wars: Knights of the Old Republic” to może się rozczarować, bo na potrzeby „Dungeon Siege 2” zatrudniono tego samego kompozytora, któremu najwyraźniej zabrakło weny. Idąc przez las ciągle miałem wrażenie, że lada chwila zza krzaków wyskoczy na mnie banda Ewoków.
Czasami jest trochę zabawniej. Niektórzy wrogowie przewyższają pozostałych siłą ognia, a czasem po prostu zwykłego mięsa katapultowego jest za dużo na raz. Wtedy trzeba posiłkować się specjalnymi mocami, zmienić broń i zaklęcia na bardziej dopasowane do okoliczności, a niekiedy także, uwaga, wycofać się. Niby prosta rzecz, ale nieco szokuje w zestawieniu z dominującą monotonią. Szkoda, że cała gra nie jest taka.

Bohaterów natomiast poznaje się po upodobaniu do zabawy hula-hoop. Koniecznie zielonym!
Action RPG sprawdzają się, gdy się je uruchamia na kwadrans lub dwa dla odprężenia. W „Dungeon Siege 2” to działa nienajlepiej, bo choć można zapisać stan w dowolnym momencie, to zabawę zawsze wznawia się w najbliższym mieście. W każdym z nich stoi teleport, umożliwiający szybkie przemieszczanie się do punktów kontrolnych rozmieszczonych w dziczy, których jednak jest trochę za mało. Czasem, żeby dotrzeć do najbliższego spośród jeszcze nieodkrytych, trzeba grać nawet godzinę. Nie można tego zajęcia rozłożyć na raty, bo na miejsce zabitych potworów szybko pojawiają się nowe, więc każde wyłączenie gry oznacza w praktyce, że ostatnią masakrę trzeba będzie zacząć od nowa.
„Dungeon Siege 2” wygląda tak, jak mogłoby wyglądać następne „Diablo”. Autorzy wyraźnie wzorowali się na konkurencji i ściągnęli od niej nie tylko wymagany poziom umysłowego zaangażowania w rozgrywkę, ale też pomysł na drzewko rozwoju umiejętności specjalnych. Każda z czterech profesji, skądinąd ciekawie pomyślanych, ma własny zestaw zdolności uzupełniony o „moce”, czyli supersilne nibyzaklęcia, które co prawda po jednorazowym użyciu stają się niedostępne na dłuższą chwilę, ale za to czynią wyjątkowo efektowne spustoszenie. To dobry patent. W bardziej przemyślanej grze znacząco urozmaiciłby zabawę. Tutaj, niestety, trochę się marnuje.

Jednym z największych urozmaiceń jest animacja maskująca ładowanie danych z dysku podczas dalekich podróży.
Oczywiście, skoro są profesje, to – jakżeby inaczej – mag nie może nosić zbroi, a łucznik nie założy magicznej szaty, ponieważ to najzupełniej naturalne, że aby wbić się w pstrokaty szlafrok, trzeba umieć ciskać kule ognia. W tym gatunku to norma i nie warto się czepiać.
Jakość polskiej wersji językowej nie ma najmniejszego znaczenia, bo i tak każdy zna takie historyjki na pamięć, z dokładnością do imion postaci. Mi, co prawda, przeszkadzał toporny przekład z ewidentnymi potknięciami w rodzaju mylenia płci i odwracania logiki wypowiedzi. Z drugiej strony, wyszukiwanie pomyłek można potraktować jak dodatkowe wyzwanie intelektualne. „Dungeon Siege 2” bardzo na tym zyskuje: komplikacja rozgrywki od ręki rośnie o rząd wielkości.
Plusy:
- ładne widoki
- elegancki podział na profesje
Minusy:
- brak wyzwań
- nuda, nuda, nuda
