Wiele z propozycji dla dzieci to gry karciane – oczywiście o zwierzętach. W tym ogromie tytułów nie wystarczy być kolorowym i ładnym. Liczy się jeszcze doskonały pomysł, którego czasami jednak brakuje producentom. Zobaczmy, jak w owym zatrzęsieniu gier radzą sobie „Pingu-Party” i „Myszy!”.
Mała Esensja: Kto tu komu wchodzi na głowę?
[Reiner Knizia „Pingu-Party”, Detlef Wendt „Myszy!” - recenzja]
Wiele z propozycji dla dzieci to gry karciane – oczywiście o zwierzętach. W tym ogromie tytułów nie wystarczy być kolorowym i ładnym. Liczy się jeszcze doskonały pomysł, którego czasami jednak brakuje producentom. Zobaczmy, jak w owym zatrzęsieniu gier radzą sobie „Pingu-Party” i „Myszy!”.
Dziękujemy sklepowi Kawroz za udostępnienie egzemplarzy gier na potrzeby recenzji.
Reiner Knizia
‹Pingu-Party›
Zacznę od przedstawienia karcianki, która wybija się na polu innych gier dla dzieci. Kilka lat temu przeżywaliśmy medialny „nalot” pingwinów. Zapewne pozwoliło to wielu ludziom zapałać do nich sympatią. Teraz mamy okazję podziwiać te zwierzątka jako bohaterów gry „Pingu-party”. Jest to karciany odpowiednik
„Penguin”. W talii znajduje się 36 kart w 5 kolorach, które są rozdawane po równo graczom. Celem gry jest ułożenie piramidy z pingwinów, wspólnej dla wszystkich graczy, i wyzbycie się kart z ręki. Oczywiście nie jest to takie proste. Pingwiny jako zwierzęta o bardzo rozwiniętej społeczności nie będą chciały stać obok byle kogo. Gdy układamy piramidę, pierwszy poziom ma osiem kart – tu barwa nie ma znaczenia, więc karty różnych kolorów mogą ze sobą sąsiadować. Jednak gdy już tworzymy kolejne poziomy, musimy brać pod uwagę, iż na pingwinie danego koloru można ustawić tylko ptaka tej samej barwy. Ewentualnie pingwiny mogą stać obok innych ptaków tego samego koloru, tworząc „kółka wzajemnej adoracji”. Gra toczy się do momentu aż żaden z graczy nie będzie już mógł dołożyć karty do piramidy. Wtedy otrzymuje się punkty karne (symbolizowane przez plastikowe znaczniki) za każdą kartę, która pozostała zawodnikowi na ręce. Jeżeli zaś graczowi udało się wyłożyć wszystkie karty, może on pozbyć się dwóch punktów karnych zdobytych w poprzednich rundach. Liczbę rund, jaką rozegramy, ustalamy sami – ewentualnie gramy ich tyle, ilu jest graczy, by każdy miał szansę rozpocząć piramidę.
Jak widać gra ma bardzo proste zasady, które wbrew pozorom pozwalają na całkiem sporo kombinowania i liczenia, ile kart jest na stole, a ile pingwinów już zeszło w danym kolorze. Skupienie się na grze pozwala opracowywać strategie, by zablokować innym graczom schodzenie z kart danego koloru. Gra nadaje się zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci, szczególnie gdy gra się w większym gronie niż dwie osoby. Wtedy rozgrywka staje się znacznie bardziej emocjonująca. Jedynym znaczącym minusem jest to, że ta wersja gry jest niewiele tańsza i wcale nie bardziej mobilna od jej figurkowego odpowiednika, który za to na pewno jest bardziej imponujący.
Przeciwieństwem lotności pomysłu z Pingu-Party są „Myszy!”. Gra jest rozwinięciem zabawy „Papier, kamień i nożyce”. Zamiast wszystkim znanych symboli mamy cztery zwierzątka. Każdy z graczy otrzymuje swoją talię, w skład której wchodzą cztery rodzaje zwierząt z numeracją od 1 do 4. Gracze kolejno wystawiają karty na stół. Wtedy zwierzęta zaczynają „polowanie”. Słoń poluje na psy, czyli gracz, który wystawił tę kartę, zabiera wszystkie karty psów ze stołu. Pies poluje na kota, kot na mysz, a mysz na słonia. Gracze, którzy wystawili pozostałe typy zwierzątek postępują analogicznie do przykładu ze słoniem. W wypadku, gdy zostaną wystawione dwie karty tego samego typu wygrywa gracz z wyższym numerkiem karty. Zwierzęta, które nie zostały upolowane, zostają na stole, a te upolowane są zaś odkładane na bok. Gra kończy się wraz z wyłożeniem ostatniej karty. Następnie sumowane są wartości upolowanych kart. Grę oczywiście wygrywa osoba z najwyższą liczbą punktów.
Pomysł może i z pozoru ciekawy, ale sami dobrze wiemy, że „Papier, kamień i nożyce” nie są grą, po którą sięgamy zbyt często. Kilka dodatków nie sprawia, że gra staje się pasjonująca na tyle, by zasiąść przy niej na dłużej. Brak tej grze napięcia, jakie buduje rozgrywka w karcianą „Wojnę”, zapewne dlatego przy „Myszach!” wynudziłem się jak mops. W dodatku rozgrywka nie skupiała uwagi młodszych graczy.
