Dylogię „Zemsta Hrabiego Skarbka” w Polsce opublikowano niemal równocześnie z frankofońskim oryginałem, czyli w latach 2004 i 2005. Gdy wydawnictwo Egmont zapoczątkowało serię „Kolekcja komiksów Rosińskiego” oczywistym się stało, że albumy te zostaną wznowione. Ponownie trafiły na polski rynek w zbiorczym, kolekcjonerskim wydaniu, wzbogacone o pęk materiałów bonusowych. Przyznać należy, że komiksu wyglądającego tak pięknie od dawna u nas nie było.
Z miłości do pędzli
[Grzegorz Rosiński, Yves Sente „Zemsta hrabiego Skarbka” - recenzja]
Dylogię „Zemsta Hrabiego Skarbka” w Polsce opublikowano niemal równocześnie z frankofońskim oryginałem, czyli w latach 2004 i 2005. Gdy wydawnictwo Egmont zapoczątkowało serię „Kolekcja komiksów Rosińskiego” oczywistym się stało, że albumy te zostaną wznowione. Ponownie trafiły na polski rynek w zbiorczym, kolekcjonerskim wydaniu, wzbogacone o pęk materiałów bonusowych. Przyznać należy, że komiksu wyglądającego tak pięknie od dawna u nas nie było.
Grzegorz Rosiński, Yves Sente
‹Zemsta hrabiego Skarbka›
Nazwiskiem, dla którego większość odbiorców sięgnie po ten album, jest niewątpliwie Rosiński. Artysta znany jest jak świat długi i szeroki, a pracował na to ponad trzydzieści lat. Z tego też względu wielu mniej utytułowanych artystów marzy o zaistnieniu u jego boku i z reguły przy mistrzu pędzla wypada dość blado. Tym razem jednak mniej utytułowany scenarzysta Yves Sente stanął na wysokości zadania, mimo że wielu krytyków nie dostrzega maestrii fabularnej w „Zemście Hrabiego Skarbka”. Trudno pozbyć się wrażenia, że recenzenci profilaktycznie narzekają na pisarstwo Belga i chwalą Rosińskiego, byle tylko w tekście uzyskać (atrakcyjny dla czytelnika) kontrast między oceną autorów tego samego dzieła.
Sente nie od razu został scenarzystą. Doświadczenie zdobywał jako rysownik komiksów i wydawca – w trudnym okresie został dyrektorem wydawniczym Éditions du Lombard i przyczynił się do poprawy kontaktów między autorami i czytelnikami. Za jego kadencji powstało kilka serii wydawniczych, które okazały się sporym sukcesem. Po raz pierwszy swoich sił jako scenarzysta spróbował w roku 1997, kiedy to przygotował próbny scenopis do nowego komiksu z cyklu „Blake i Mortimer”. Jego pomysł tak się spodobał, że razem z rysownikiem André Juillardem stworzył tom „Sarkofagi szóstego kontynentu”. Wówczas jego scenopisarska kariera ruszyła z kopyta i artysta dostał szansę przygotowania fabuły komiksu, który narysował sam Grzegorz Rosiński.
Scenariusz jest tak zmyślnie skonstruowany, że grzechem jest zdradzanie czegokolwiek. Musi więc wystarczyć ten lakoniczny zarys: tytułowy bohater wraca do Paryża, by wyrównać rachunki z kilkoma kupcami, którzy swego czasu zaleźli mu za skórę. Fabuła w oczywisty sposób nawiązuje do najsłynniejszej opowieści o wendecie, jaka kiedykolwiek powstała, czyli „Hrabiego Monte Christo”. Czytelnicy dobrze zaznajomieni z dziełem Aleksandra Dumasa ojca bez trudu dostrzegą dziesiątki nawiązań do tej XIX-wiecznej powieści przygodowej. Komiks czyta się zupełnie inaczej mając w pamięci poczynania hrabiego Monte Christo, zadurzonej w nim hrabinie, a także znając biografię samego Dumasa, do której Sente wydaje się nawiązywać. Co ciekawe, scenarzysta zrobił z pisarza jednego z bohaterów, który zbiera materiały do swojej najnowszej książki i na kartach komiksu wydaje się niezwykle zainspirowany historią hrabiego Skarbka. Sente daje więc (niezbyt dyskretne) znaki czytelnikowi w jaki sposób Dumas napisał „Hrabiego Monte Christo”.
Niewielkie doświadczenie scenopisarskie Sente ukrył dość sprawnie za stylizacją narracji na wzór powieści XIX-wiecznej. Ogromna większość akcji to retrospekcje, gdzie króluje słowna narracja, a poetyckie kadry Rosińskiego stoją na drugim planie. Miejscami rozłączność obrazu i tekstu jest tak duża, że bez trudu mogłyby funkcjonować oddzielnie. Umieszczone razem wyglądają nieporadnie, ponieważ rysunek dubluje przekaz tekstu, a tekst opowiada co dzieje się w kadrach. Ten staromodny sposób opowiadania w komiksie współcześnie uważa się za brak wprawy autorów, ponieważ to medium nie znosi opisywania tego, co zostało pokazane (i na odwrót).
Jednak niezwykły klimat komiksu tak chwyta czytelnika, że nie ma czasu na marudzenie. Sente dla uatrakcyjnienia przekazu raz sięga po opowieść przygodową, a po chwili przeskakuje do dramatu sądowego (który z kolei służy jako rama łącząca elementy kryminału i powieści historycznej). Ta szkatułkowa budowa użyta została do prezentacji wydarzeń z perspektywy wielu osób. Każda z nich odsłania nowe fakty, co wywraca do góry nogami obraz sytuacji, jaki zbudował sobie czytelnik.
Ta fabuła jednak byłaby niczym bez fenomenalnych rysunków Rosińskiego. Plansze, które wykonał do „Zemsty…” są przełomowe dla całej jego twórczości, ponieważ po raz pierwszy artysta zarzucił tradycyjny, realistyczny rysunek na rzecz malowanych plansz, które powstawały jak obrazy. Rosiński każdy z kadrów stworzył w powiększeniu, posługując się oszałamiającą liczbą kolorów. Te eksperymenty wywarły wpływ na jego późniejszą twórczość – tom 29 serii „Thorgal” jest pierwszym w historii tego cyklu namalowanym (a nie narysowanym) albumem. W sieci obejrzeć można
fenomenalne wideo, prezentujące kolejne etapy powstawania pojedynczych kadrów.
Jednym z tematów albumu „Zemsta…” jest miłość do malarstwa – wątek ten w odbiorze komiksu znacznie zyskuje na sile dzięki wkładowi Rosińskiego. Wydaje się, że scenarzysta stworzył fabułę dla swojego starszego i bardziej doświadczonego towarzysza, którego tym samym chciał uhonorować. Pełno tu prób nakreślenia tożsamości malarza i sugestywnych odwołań do twórczości Rosińskiego. Nie od dziś wiadomo, że nasz rodak uwielbia piękno kobiecego ciała i trudno znaleźć album jego autorstwa, gdzie chociaż szczątkowa damska golizna się nie pojawia. Główny bohater opowieści Louis Paulus (alter ego hrabiego Skarbka) to w jakimś stopniu porte-parole samego Rosińskiego – jego akty w rzeczywistości komiksowej wzbudzają powszechny zachwyt, podobnie jak dzieła naszego rodaka w tzw. prawdziwym świecie.
Co więcej, na końcu kolekcjonerskiego wydania „Zemsty…” znalazł się „Szkicownik Louisa Paulusa i Grzegorza Rosińskiego”, co zdaje się potwierdzać przypuszczanie, że obaj mają wiele wspólnego. W szkicowniku znajdują się niepublikowane dotąd szkice i rysunki – szczegółowe studia nad twarzami poszczególnych bohaterów, koncepcje aktów, niedokończone kadry, okładki do dwutomowego wydania „Zemsty…” i mnóstwo półnagich kobiet. Trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce dla takich materiałów, niż komiks o miłości do malarstwa.
Trudno uważać się za miłośnika Rosińskiego i nie mieć tego komiksu na swojej półce. Nie tylko dlatego, że jest wyjątkowo pięknie namalowany, ale również dlatego, że mówi wiele o samym autorze, więcej niż którykolwiek z „Thorgali”.
