Zapraszamy do kolejnej edycji „Esensja czyta dymki”. Dziś dodajemy krótkie recenzje dwóch ciekawych albumów z oferty wydawnictwa Egmont – współtworzonego przez samego Stephena Kinga „Amerykańskiego wampira” oraz „Sprawy rodzinnej i innych historii” Willa Eisnera.
Zapraszamy do kolejnej edycji „Esensja czyta dymki”. Dziś dodajemy krótkie recenzje dwóch ciekawych albumów z oferty wydawnictwa Egmont – współtworzonego przez samego Stephena Kinga „Amerykańskiego wampira” oraz „Sprawy rodzinnej i innych historii” Willa Eisnera.
„Esensja czyta dymki” to cykl krótkich recenzji komiksowych. Staramy się pisać o najnowszych albumach, ale nie gardzimy ciekawymi starszymi pozycjami. Zestawienie aktualizujemy raz w tygodniu (dopisując nowe notki do już istniejących), a tekst zamykamy dopiero na koniec miesiąca. Część z komiksów doczeka się później także pełnych recenzji na łamach „Esensji” (być może nawet z nieznacznie zmienioną oceną) – teksty „Esensja czyta dymki” traktujcie więc jako zestaw pierwszych, gorących wrażeń z lektury komiksowych nowości.
Znakomite! Komiks, którego atutem ma być nazwisko Stephena Kinga wśród twórców, obroniłby się i bez niego. Zresztą King jest tu tylko wisienką na torcie - pisze scenariusz jednej z dwóch publikowanych opowieści i to w oparciu o wcześniej opracowaną historię, na dodatek przyznaje się, że jego scenariusz i tak był poprawiany. Prawdziwe peany należą się więc Scottowi Snyderowi, który wymyślił tę wampiryczną opowieść sprzed stulecia. A jest co podziwiać – dwie równoległe historie opowiadające o losach tytułowego amerykańskiego krwiopijcy Skinnera Sweeta (w jednej ma rolę drugoplanową, ale jej bohaterce niczego nie brakuje) są zajmujące, są drapieżne, są świetnie poprowadzone, z mnóstwem smaczków dla koneserów. Autorzy mówią, że chcieli rozmemłanym przez różne „Zmierzchy" wampirom przywrócić kły i to się w pełni udało. Historia jednocześnie klasyczna i nowatorska - majstersztyk.
Konrad Wągrowski
Obszerna recenzja wkrótce na łamach „Esensji”
Sprawa rodzinna i inne historie [70%]
Po wydaniu najsłynniejszych dzieł Willa Eisnera („Umowa z Bogiem”, „Spirit”, „Nowy Jork”) wydawca sięgnął po jego późniejsze (z końca lat 70. i dalej) dzieła i zebrał w jednym tomie. Wynik nie rzuca na kolana, ale jest z pewnością wart uwagi. Znajdziemy w nim dobrą tytułową obyczajową opowieść „Sprawa rodzinna”, udanie eksploatującą rodzinne animozje (świetnie pasującą też do polskich realiów), zbiór magicznych opowieści z dzieciństwa twórcy (z najlepszą z nich tajemniczą historią o tytule „Nowy dzieciak w dzielnicy”) oraz chyba najsłabszą (bo przeładowaną zdarzeniami) fantastyczno-sensacyjno-polityczno-satyryczną historią „Życie na obcej planecie” o tym, co zdarzyło się na świecie po odbiorze inteligentnego sygnału z kosmosu. Paradoksalnie - głównym problemem i zaletą zbiorku jest chyba jego niespójność. Problemem - bo zamieszczone historie słabo do siebie pasują. Zaletą - bo przy okazji tom prezentuje jak bardzo różne formy przyjmowała twórczość Eisnera.
Konrad Wągrowski
Obszerna recenzja wkrótce na łamach „Esensji”
Wilq: Podaj Macieju [70%]
Pisanie recenzji kolejnych „Wilqów” jest niewdzięcznym zadaniem… Napiszesz serio – wyjdziesz na nudziarza, a może i buca. Napiszesz z jajem – okaże się, że twoje poczucie humoru nie umywa się do tekstów Alc-mana… Jedyną zaletą pisania tekstu o „Wilqu” jest możliwość wrzucenia smakowitych cytatów i zwieńczenie jej kultowymi zwrotami w stylu „Dziwnym nie jest” i „Chuja tam dziwnym"… Pójdźmy więc tą drogą, wrzucając na start parę ogólników. „Podaj Macieju” wyprzedza swój czas, bo porusza bolesny temat organizacji Euro 2012 przez Polskę. PZPN boi się kompromitacji naszych Orłów, więc organizuje imprezę, która ma odciągnąć uwagę od Euro – turniej „Podaj Macieju” to cykl rozgrywek między Manchesterem United, a Chelsea, które – co oczywiste – dużo bardziej interesują sportowy świat niż jakieś tam wygibasy naszych kopaczy. Terroryści szykują jednak atak na imprezę, Wilq ma mu zapobiec, Alc-Man monitorować… I jest nieźle, epizod „Podaj Macieju” jest jednym z najlepszych spośród kilku ostatnich numerów, rozbawi i miłośników mądrości Alc-Mana, i fanów futbolu, a w szczególności wielbicieli talentu Didiera Drogby, który występuje tu w jakże istotnej roli drugoplanowej. Zeszyt uzupełnia „Sztuka rozpoznawania robotów”, przezabawny epizod, w którym bohaterowie oglądają film Tomka Bagińskiego, niegdyś dołączony do płyty (dlatego hardkorowi fani go znają i pewnie się wkurzą na marnowanie papieru na rzeczy już publikowane) oraz kilka krótszych historyjek. Całość uzupełnia reklama kolejnego zbiorczego wydania – albumów 5-8, ze specjalnymi występami Entombeda. Już się nie mogę doczekać. Entombed rządzi.
Dziwnym nie jest.
Chuja tam dziwnym.
Konrad Wągrowski
Funky Koval #2: Sam przeciw wszystkim [100%]
Najlepszy album z całego cyklu o kosmicznym detektywie rodem z Polski. Scenariusz już rozkręcony, dojrzały, dużo bardziej zwarty i przemyślany niż w pierwszej części. Rysunkowo jeszcze nie widać negatywnego wpływu „wiedźminowskiej” kreski. Po śmierci Perrisa, senatora Bobbera i zamachu na własne życie i Brendy, Koval samotnie przechodzi do kontrataku. Udaje mu się wytrącić Stellar Foxowi główne atuty z rąk, ale jednocześnie odkrywa, że gra jest dużo bardziej skomplikowana, niż się początkowo wydawało. Intryga mocno się komplikuje, ale scenarzyści panują nad rozwojem sytuacji. Szkoda tylko, że odbyło się to kosztem postaci głównego bohatera. Bo Koval z „kmicicowego” hulaki i awanturnika, stał się pełnym cnót Babiniczem. A takie postacie z definicji są mniej ciekawe.
Ze skromnych dodatków tym razem – kilka słów i ilustracji zdradzających komiksowy warsztat (plansza narysowana tuszem, blaudruk, wersja kolorowa) oraz dodatkowe ilustracje, które zgodnie z wcześniejszymi założeniami miały być plakatami promującymi komiks.
Marcin Osuch
Obszerna recenzja wkrótce na łamach „Esensji”
Bler – 1 – Lepsza wersja życia [50%]
Dziwny to komiks, część pierwsza cyklu, o którym na razie niewiele można powiedzieć. Rafał Szłapa próbuje niełatwej rzeczy – przeszczepu amerykańskiego supebohatera na polski grunt i to wcale nie w wersji parodystycznej. W pierwszym tomie obserwujemy powołanie superherosa (niezbyt oryginalnie – dzięki naukowemu eksperymentowi), kilka jego pierwszych akcji, obserwujemy parę tajemniczych postaci i… niewiele więcej. „Lepszą wersję życia” trzeba potraktować jako średniej klasy teaser zapowiedź czegoś, co może (ale nie musi) rozwinąć się w ciekawą opowieść. Z pewnością ma potencjał – czy jednak autorowi wystarczy determinacji by przygodę kontynuować i talentu, by stworzyć coś naprawdę wartego uwagi? Miłym elementem są rysunki, nawiązujące bardzo mocno do rodzimej klasyki – postacie, kadrowanie mocno przypominało mi styl nieodżałowanego Jerzego Wróblewskiego i Mieczysława Wiśniewskiego.
Konrad Wągrowski
Rzadko sięgam po mangę. Odpycha mnie ta kulturowa odmienność, czytanie wspak, pozorna infantylność. Ale przeczytałem i… przeżyłem. Mały Monkey D. Luffy chce wstąpić do piratów (takich w stylu anglo-holenderskich). Ci nie bardzo chcą z nim rozmawiać. Ale po awanturze z rozbójnikami z gór (ci już mocno przypominają samurajów) nawiązuje się nić sympatii między Luffym a Rudowłosym Shanksem, kapitanem piratów. Pojawia się motyw superbohaterski bo Luffy zjada piratom bezcenny gum-gumowoc, który zamienia go w człowieka-gumę. Całości dopełnia kapeluszowa scena rodem z prologu trzeciej części Indiany Jonesa i decyzja o zostaniu „królem piratów”. Nastoletni już Luffy wyrusza w samotny rejs, aby odnaleźć legendarny skarb „one piece” i w ten sposób zrealizować dziecięce marzenia. Po drodze spotyka rozmaite indywidua, z jednymi walczy, innych wciąga do swojej załogi. Ogólnie, zakręcona ta manga jak ruski termos, ale da się czytać.
Marcin Osuch
Zatrudnienie całego tabunu uznanych grafików do stworzenia albumu będącego hołdem dla „Armady” jest najlepszym dowodem na to, jak duży sukces odniosła ta pierwotnie niepozorna seria. Ciekawy, chwytliwy, dający szerokie możliwości pomysł, dobre zrozumienie specyfiki przygodowej SF, kapitalna bohaterka i wyróżniająca się grafika (ach, ten topless z pierwszej części…) to niewątpliwe przyczyny owego sukcesu. „Kroniki Armady” próbują go dyskontować w serii krótkich epizodów, uzupełniających fabułę cyklu. I choć wszystkie scenariusze są autorstwa twórców głównej serii, to odcinek odcinkowi nierówny. Nie ma wtop – bywają raczej epizody błahe, jak „Polowanie na trawie”, „Niebieska flaga”, czy „Hayo i bliskie spotkanie trzeciego stopnia”. Są też odcinki proste, ale o ciekawym pomyśle, jak „Gra Navis” czy „Nieudana symulacja” (całkiem naga Navis!), ale też znajdziemy tu epizody bardzo dobre – horrorowe „Późne przebudzenie”, przejmujące „Oczy” czy też nawiązujące do najlepszego albumu całej serii, czyli „W trybach rewolucji” znakomite „Szpieg na mrozie” i „Najwyższy wymiar kary”. Wypada jednak nadmienić, że rzecz wyłącznie dla osób znających „Armadę” – inni nie pojmą mnóstwa nawiązań.
Konrad Wągrowski

A mnie nowy Wilq rozczarował odrobinę. Tytułowa historia trzyma poziom, a epizod Drogby jest genialny, ale już reszta zeszytu nie jest w stanie jej dorównać. Tak jakby Minkiewiczom zabrakło pomysłu co dalej. Do tego na końcu dali ogłoszenie, ze chętnie wydrukują jakieś inne historie, nie dziejące się w uniwersum Wilqa, więc może rzeczywiście jakiś mały syndrom wypalenia? ale w sumie to już 17-ty Wilq, więc dziwnym nie jest...