W drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku „Relax” był chyba najbardziej rozchwytywanym czasopismem dla młodzieży. Władze Polski Ludowej postanowiły więc wykorzystać ten fakt i przystąpić do zmasowanej indoktrynacji politycznej młodego pokolenia poprzez komiks. Niestety, czwarty numer magazynu rozpoczyna ten mało chlubny okres w jego dziejach. Na szczęście dla równowagi po raz pierwszy pojawili się w nim także Kajko i Kokosz.
Czar „Relaksu” #4: Podstępni Niemcy i „komunista” Miluś
[„Relax #4” - recenzja]
W drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku „Relax” był chyba najbardziej rozchwytywanym czasopismem dla młodzieży. Władze Polski Ludowej postanowiły więc wykorzystać ten fakt i przystąpić do zmasowanej indoktrynacji politycznej młodego pokolenia poprzez komiks. Niestety, czwarty numer magazynu rozpoczyna ten mało chlubny okres w jego dziejach. Na szczęście dla równowagi po raz pierwszy pojawili się w nim także Kajko i Kokosz.
Po wydaniu trzech numerów „Relax” już na stałe wpisał się w polski rynek wydawniczy, odciskając na nim bardzo wyraźne, bo liczone w dwustu tysiącach egzemplarzy, piętno. Pismo przez cały czas ewoluowało, choć można chyba zaryzykować twierdzenie, że przy czwartym podejściu zaczęło już powoli krzepnąć. Przede wszystkim – po raz pierwszy na stronie tytułowej pojawił się podtytuł „Magazyn Opowieści Rysunkowych”. Zaczęło się też krystalizować w końcu logo, choć po eksperymencie ze statycznym liternictwem, w kolejnym numerze (#5) wydawca wróci do tego bardziej dynamicznego, które zdobiło poprzedni album (#3). Pojawiła się również, stała już od tej pory, rubryka zawierająca listy od czytelników. Nie trzeba, jak sądzę, dodawać, że wszystkie epistoły – w tym i kolejnych numerach – zawierać będą głównie dziękczynne peany pod adresem świeżo powołanej do życia – w ramach Krajowej Agencji Wydawniczej (KAW) – Redakcji Wydawnictw Rysunkowych, której zlecono przygotowywanie kolejnych numerów pisma. Nieodłącznym elementem „Relaksów” stały się także, wypełniające zawsze jedną kolumnę strony, teksty poświęcone szpitalowi Centrum Zdrowia Dziecka, w których na bieżąco informowano o postępach w budowie, a następnie o funkcjonowaniu placówki, zachęcając przy okazji do dokonywania wpłat pieniężnych na jej konto.
Popularność czasopisma nie uszła oczywiście uwadze władz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR), które postanowiły wykorzystać je do przeprowadzenia dość perfidnej akcji propagandowej. Jej głównym celem było wpojenie polskiej młodzieży obowiązującej w PRL-u już od kilku dekad nowej wykładni historii drugiej wojny światowej i okresu powojennego. Temu służyły właśnie teksty takie, jak „Krajowa Rada Narodowa” (KRN), którego autor (anonimowy zresztą) opisał powstanie – w nocy z 31 grudnia 1943 na 1 stycznia 1944 roku – quasi-parlamentu działającego na obszarach objętych okupacją hitlerowską, a zdominowanego przez komunistyczną Polską Partię Robotniczą, nazywaną tutaj „ośrodkiem najbardziej postępowym”. Cały artykuł jest praktycznie apologią polskich komunistów, którzy jako jedyni prowadzili naród do walki przeciwko Niemcom; o tym, że istniała Armia Krajowa autor się nawet nie zająknął. Kłamstwem o wyjątkowym ciężarze gatunkowym jest również stwierdzenie, jakoby KRN „reprezentował interesy zdecydowanej większości społeczeństwa” – w odróżnieniu od „politycznie odmiennego” rządu emigracyjnego w Londynie. Na zakończenie zafundowano jeszcze czytelnikom gloryfikację sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Co idealnie współgrało z ówczesnymi działaniami władz Polski Ludowej. Wystarczy wspomnieć, że zaledwie rok wcześniej – w lutym 1976 – znowelizowano Konstytucję PRL, dodając do niej haniebny wpis o „wiodącej roli PZPR i przyjaźni z ZSRR”. Ten wyjątkowo zakłamany tekst zilustrowano archiwalnymi zdjęciami oraz znakomitymi, niestety, rysunkami Jerzego Wróblewskiego.
Kolejne dwie strony oddano w ręce nestorów polskiej grafiki – profesora Wiktora Zina, który w rubryce „Spojrzenie w przeszłość” zamieścił cztery szkice wykonane piórkiem i węglem (głównie pejzaże), oraz Szymona Kobylińskiego, który po raz drugi przedstawił własną wersję „Historii z uśmiechem”. Tym razem mniej było anegdot (w zasadzie tylko jedna), a więcej informacji na tematy staropolskie (czytelnicy mogli między innymi dowiedzieć się, jak wyglądały i do czego służyły socha, radło, sanie i pieczęć). W „Barwie i broni żołnierza polskiego” Henryk Wielecki (tekst) i Ryszard Morawski (rysunki) tym razem zaprezentowali oficerów piechoty wojsk Księstwa Warszawskiego (woltyżerów, fizylierów i grenadierów). Pierwszym komiksem w czwartym numerze „Relaksu” była historyczna ośmiostronicowa „Zasadzka” autorstwa Leszka Moczulskiego (scenariusz) i Grzegorza Rosińskiego (grafika), w której autorzy kontynuowali przedstawianie najwcześniejszych dziejów państwa polskiego. Po Siemowicie („Poselstwo do Gniezna”), Lestku („Do grodu Kraka”) oraz Siemomyśle („Klęska Wikinga”) nadeszła wreszcie pora na księcia Mieszka! Potomek Piasta-oracza (a nie kołodzieja, jak chciał niewydarzony mistrz Wincenty Kadłubek) podjął właśnie najważniejszą decyzję swojego życia – postanowił ożenić się z księżniczką czeską Dobrawą i przyjąć chrzest, aby już raz na zawsze wytrącić z ręki argument możnowładcom niemieckim, którzy marzyli tylko o tym, aby móc nawrócić nas siłą. W tym celu książęca świta udaje się do naddunajskiej Ratyzbony. Nie w smak to przede wszystkim margrabiemu Hodonowi, który widzi w Mieszku swego osobistego wroga.

kliknij aby powiększyć
Podstępni Niemcy szykują więc po drodze zasadzkę, mając nadzieję, że syn Siemomysła wpadnie w nią i postrada życie, co otworzy im drogę nad Wartę i Wisłę. Na szczęście u boku księcia jest wierny brat Czcibor, który – jak wiemy z lekcji historii (vide bitwa pod Cedynią) – miał łeb na karku i słynął z odważnych pomysłów. Patrząc z perspektywy czasu, głównym problemem „Zasadzki” jest błędne założenie, jakie przyjął scenarzysta – że Mieszko wybrał się na chrzest do Ratyzbony. Dzisiaj mediewiści nie mają już bowiem wątpliwości, że akt ten miał miejsce w Polsce; spierają się tylko o to, gdzie uroczystość się odbyła – w Poznaniu, Gnieźnie, a może na Ostrowie Lednickim? Od strony graficznej opowieść prezentuje się bardzo przyzwoicie, a gdyby polska poligrafia stała w tamtym czasie na wyższym poziomie – mogłoby być wręcz znakomicie. Co ciekawe, tworząc postać księcia Mieszka, Rosiński żywcem przerysował go z obrazu Jana Matejki. Po sporej porcji historii (tej dawnej i najnowszej) nadeszła wreszcie pora na odrobinę uśmiechu. Zapewnić miały go historyjki Janusza Christy. Niektórych czytelników zapewne bardzo ucieszył fakt, że na łamy „Relaksu” powróciły dwuszpaltowe „Bajki dla dorosłych”. Tym razem otrzymaliśmy dowcipną przypowieść o niespełnionej miłości, w której główne role autor powierzył młodemu rycerzowi, złemu czarownikowi Ipedrusowi oraz więzionej przez niego w zamkowej wieży cud-dziewicy Ledzie. Intrygującym eksperymentem była natomiast czterostronicowa seria poświęcona „Dżdżownicy” – autentycznie zabawna, choć może nie zawsze społecznie poprawna.

kliknij aby powiększyć
Największą radość czytelnikom i wielbicielom Christy sprawiło jednak pojawienie się trzech pierwszych plansz nowej odsłony „Kajka i Kokosza” – bohaterów doskonale już znanych z łamów „Wieczoru Wybrzeża”, „Expressu Ilustrowanego” czy „Świata Młodych”. W „Relaksie” zaczęto publikowanie historii, która w wydaniu albumowym pojawi się dopiero sześć lat później (w 1983 roku) pod tytułem „Zamach na Milusia”. Do znanych już wcześniej postaci serii – oprócz tytułowych warto wymienić hipochondrycznego kasztelana Mirmiła i jego słusznych rozmiarów małżonkę Lubawę – dołączył teraz smok Miluś. Nie trzeba chyba dodawać, że jego pojawienie się – i to jeszcze przed wykluciem z jaja – wywołuje w grodzie ogromne zamieszanie. Sporym zaskoczeniem może być natomiast fakt, że ten najbardziej znany i popularny, obok Smoka Wawelskiego, polski jaszczur na pierwszym kadrze, w którym go pokazano, ma kolor nie zielony, ale… czerwony! Co, jak udało nam się dowiedzieć, mogło wynikać z tego, że za kolorystykę „relaksowych” odcinków „Kajka i Kokosza” prawdopodobnie nie odpowiadał sam autor.

kliknij aby powiększyć
Komiksową część czwartego numeru „Relaksu” dopełnia czterostronicowa „Tajemnica głębin” napisana przez Henryka Kurtę, a zilustrowana przez Jerzego Wróblewskiego. Jej bohaterem jest młody lekkoatleta Janek, który po powrocie z wakacji nad Zalewem Wiślanym zaczyna cierpieć na dość dziwne dolegliwości. Zdaniem badającego go lekarza mogą to być skutki choroby popromiennej. Wyjaśnienie zagadki, dodajmy – nieco fantastyczne, wiedzie w odległą wojenną przeszłość.

kliknij aby powiększyć
„Tajemnica głębin” jest komiksem zdecydowanie przegadanym (zwłaszcza dwie pierwsze plansze, na których dominują, zamiast rysunków, „dymki” z dialogami); na pewno pomogłoby mu wpuszczenie do całej historii trochę powietrza i rozwinięcie jej do sześciu, a może nawet ośmiu plansz. Na dodatek przekonuje również, jak trudno jest grafikowi zerwać ze schematem – lekarz wygląda bowiem jak, wypisz wymaluj, kapitan Żbik, którego Wróblewski rysował już od czterech lat (i rysować będzie jeszcze przez pięć następnych). Walor edukacyjny miał natomiast – choć czy zainteresować mógł młodzież, to już zupełnie inna sprawa – ilustrowany dziesięcioma niepodpisanymi szkicami krótki tekst o staropolskich zwyczajach noworocznych i zabawach zapustnych. Z kolei godnym pochwały pomysłem był na pewno konkurs dla czytelników. Na ostatniej stronie magazynu wydrukowano pięć satyrycznych rysunków – tyle że z pustymi „dymkami”. Redakcja poprosiła o wymyślenie najzabawniejszych i najbardziej pasujących do przedstawionej sytuacji tekstów. Nagrodami miały być zestawy książek opublikowanych przez KAW.

Autorze pisz o komiksach, z historią lepiej dej se luz. Bo Kadłubek wcale nie nazywa Piasta Kołodziejem, a historycy wcale nie są zgodni, że chrzest Mieszka miał miejsce w Polsce...