Czar „Relaksu” #9: Skrzydlaty urzędnik i heros z UB [„Relax #9” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Z perspektywy ponad trzech dekad od wydania dziewiąta odsłona „Relaksu” pozostawia czytelnika z bardzo ambiwalentnymi odczuciami. Z jednej strony zawiera bowiem obrzydliwie propagandową i zakłamaną opowieść „Piorun więcej nie uderzy”, z drugiej – bardzo inteligentne i zmuszające do głębokich przemyśleń „Skrzydła”. A poza tym można się było uraczyć kontynuacjami „Akcji Labirynt” i „Najdłuższej podróży”…
Czar „Relaksu” #9: Skrzydlaty urzędnik i heros z UB [„Relax #9” - recenzja]Z perspektywy ponad trzech dekad od wydania dziewiąta odsłona „Relaksu” pozostawia czytelnika z bardzo ambiwalentnymi odczuciami. Z jednej strony zawiera bowiem obrzydliwie propagandową i zakłamaną opowieść „Piorun więcej nie uderzy”, z drugiej – bardzo inteligentne i zmuszające do głębokich przemyśleń „Skrzydła”. A poza tym można się było uraczyć kontynuacjami „Akcji Labirynt” i „Najdłuższej podróży”…
Po małym „eksperymencie okładkowym”, na jaki odważyli się twórcy „Relaksu”, przygotowując do wydania ósmy numer magazynu, w dziewiątym wszystko wróciło do normy. To znaczy – na pierwszej stronie znów zagościł rysunek autorstwa Grzegorza Rosińskiego. I nic w tym dziwnego, bo to przecież on był największą gwiazdą pisma, która nie tylko potrafiła przyciągnąć rzesze czytelników, ale którą – od czasów publikacji na Zachodzie „Thorgala” (co nastąpiło w tym właśnie czasie) – obowiązkiem wręcz było się chwalić. Dlatego też na zielonym tle, tuż pod pomarańczowym logo, znów można było podziwiać kadr wyjęty z „Najdłuższej podróży”. Inna sprawa, że tekst, który pojawił się w dymku, raził trochę anachronicznością, a nieco starszych wielbicieli komiksu mógł po prostu śmieszyć. Dlaczego? Wszystkiego bowiem można by się zapewne spodziewać, ale raczej nie tego, że człowiek, któremu właśnie uratowaliście życie, obieca, że w podzięce postawi Wam… „ogromne kakao”. Nie należy jednak zapominać, że po „Relaks” sięgali wówczas przede wszystkim uczniowie starszych klas podstawówki, więc stawianie piwa, wódki czy jakiegokolwiek innego mniej lub bardziej markowego alkoholu nie wchodziło w rachubę. Gazeta miała przecież nie tylko bawić, ale również wychowywać. Pod wyeksponowanym kadrem Rosińskiego znalazły się tradycyjnie rysunkowe zapowiedzi innych historyjek zawartych w dziewiątym albumie, w tym także największej rewelacji tego numeru, czyli prawdziwie odlotowych „Skrzydeł”.  kliknij aby powiększyć Zanim jednak czytelnicy dotarli do tego, co najwartościowsze, musieli przebrnąć przez opowieść o wyjątkowo wątpliwej reputacji artystycznej. Autorami czteroplanszowego komiksu „Piorun więcej nie uderzy” byli – znani już z wcześniejszych numerów – pisarz i scenarzysta Stanisław Majewski (vide wojenne „ Dziewięciu z nieba”, „ Piętnaście istnień”, „ Zdobyć most!”) oraz grafik Jan Rocki („ Zdobyć most!”). Akcja rozgrywa się wiosną 1946 roku. Polska wstrząsana jest walkami wewnętrznymi. Przeciwko nowej władzy – symbolizowanej przez takie organizacje i instytucje, jak Polska Partia Robotnicza, Związek Walki Młodych, Milicja Obywatelska, Urząd Bezpieczeństwa czy Ludowe Wojsko Polskie – występują między innymi kryjące się po lasach bandy dawnych AK-owców, wciąż jeszcze wierne polskiemu – pożal się Boże! – rządowi na emigracji. Dowódcą jednej z nich jest „Piorun”, który sieje postrach na Kielecczyźnie. Pewnego dnia – można się tylko domyślać, że było to w okolicach 1 maja, ponieważ mowa jest o „pierwszym święcie robotniczym w wolnej Polsce” – dokonuje on kolejnego bestialskiego napadu, ostrzeliwując ciężarówkę, którą jadą robotnicy pracujący na co dzień w hucie. Ich pech polega przede wszystkim na tym, że wiozą pieniądze na premie dla załogi (w sumie około pięciuset tysięcy złotych). A „Piorun” to człowiek wyjątkowo chciwy, który pod przykrywką walki o wolną Polskę morduje i okrada niewinnych ludzi. Nic dziwnego, że nie wszystkim nawet z jego oddziału podobają się te hitlerowskie metody. Jeden z „leśnych” – pseudonim „Ułan” – idzie więc po rozum do głowy i zdając sobie sprawę, że „wszedł na drogę zbrodni przeciwko własnej ojczyźnie”, zgłasza się do funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Teraz, by odpokutować swoje grzechy, ma zostać wykorzystany jako wtyczka. Wraz z bohaterskim ubekiem „Ursusem” otrzymuje zadanie przeniknięcia do bandy i pojmania jej dowódcy.  kliknij aby powiększyć Druga połowa lat 70. ubiegłego wieku była w polskiej historiografii okresem wyjątkowo wstydliwym. Ukazywała się wtedy cała masa książek „historycznych”, których autorzy podejmowali temat początków Polski Ludowej, tworząc przy okazji mit tak zwanych „utrwalaczy”, czyli heroicznych funkcjonariuszy MO, UB i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, którzy rozprawiali się z zaprzysięgłymi wrogami władzy ludowej (czytaj: podziemiem poakowskim). Jednym z najważniejszych i najbardziej wpływowych był, zmarły przed sześcioma laty, generał brygady Milicji Obywatelskiej Tadeusz Walichnowski 1), między innymi autor monografii „U źródeł walk z podziemiem reakcyjnym w Polsce” (1975), która na następne lata wytyczyła kierunek poszukiwań (pseudo)naukowych partyjnych historyków. Opowieść przedstawiona przez Stanisława Majewskiego w „Piorun więcej nie uderzy” sprawia wrażenie żywcem przeniesionej z kart książki Walichnowskiego (czy tak było w rzeczywistości, trudno orzec, ale prawdopodobieństwo inspiracji jest spore). Nazwać ją „obrzydliwą” to słowny Wersal. O intencjach autorów niech zaświadczy fragment tekstu finalizującego komiks: Nastąpił „(…) rozkład moralny bandy, która utrzymywana była w dyscyplinie terrorem, demagogią i łatwym zyskiem, płynącym z grabieży, napadów i zwykłych kradzieży”. O racjach politycznych, prześladowaniach ze strony UB i MO, o setkach tysięcy pomordowanych bądź wywiezionych na „białe niedźwiedzie” żołnierzy podziemia (NSZ, WiN, byłych członków AK) – nie ma oczywiście ani słowa. Najgorsze, że takie właśnie historyjki kształtowały fałszywy obraz przeszłości w umysłach młodych Polaków. Szkoda, że i „Relax” przykładał do tego rękę. Nie można jednak mieć wątpliwości – i to działa zdecydowanie na korzyść redaktorów pisma, służąc im za usprawiedliwienie – że chcąc je w ogóle wydawać, musieli od czasu do czasu i diabłu zapalać przysłowiowy ogarek.  kliknij aby powiększyć W nieco odleglejszą przeszłość przeniosła nas natomiast krótka, bo składająca się zaledwie z trzech stron, dowcipna opowieść Witolda Parzydły („ Ja mam czas”) zatytułowana „Ziemniaki i król”, do której scenariusz napisał niejaki Kazanecki (niestety, nie udało nam się ustalić imienia autora). Tytułowym królem jest Jan III Sobieski, który zupełnie przypadkowo dowiedział się o tym, jak smaczną potrawą mogą być przysłane mu w prezencie przez posła władcy Hiszpanii kartofle. Graficznie Parzydło specjalnie nie zachwyca, ale trzeba przyznać, że udało mu się oddać klimat epoki sarmackiej, głównie dzięki nadaniu pojawiającym się w historyjce postaciom odpowiednio szlacheckiej postury. Z wydarzeń okołokomiksowych warto wspomnieć o prezentacji serii znaczków związanych z kulturą i tradycją Indian Ameryki Północnej, wypuszczonych przez pocztę czechosłowacką oraz kilku anegdotach kryminalnych ilustrowanych zabawnymi rysunkami Wiesława Fuglewicza. W kolejnej edycji rubryki „Barwa i broń żołnierza polskiego” Henryk Wielecki (tekst) i Ryszard Morawski (grafika) skupili się natomiast na prezentacji huzarów, czyli lekkiej jazdy konnej, epoki Księstwa Warszawskiego. Nie zabrakło również drugiego z kolei minireportażu kryminalnego Małgorzaty Machowskiej, powstałego na podstawie materiałów przesłanych przez Zakład Kryminalistyczny Komendy Głównej MO. W „Wypadku”, pozostawiającym po sobie dużo lepsze wrażenie niż otwierająca cykl historyjka młodocianego szantażysty Staszka Goraja, mowa jest o śledztwie, które doprowadziło do ujęcia kierowcy odpowiedzialnego za spowodowanie śmierci pieszego i ucieczkę z miejsca zdarzenia. Przy okazji milicja mogła pochwalić się posiadaniem „najnowszej stereoskopowej aparatury powiększającej i przyrządów optyczno-pomiarowych, głównie zaś bardzo dokładnych mikroskopów porównawczych”. Szczęśliwie tym razem obyło się bez prawienia drętwych morałów…  kliknij aby powiększyć W czwartej części wojennej „Akcji Labirynt” poznaliśmy dalsze losy nieustraszonego sowieckiego szpiega i zwiadowcy doktora Kiryła Karcowa. Dotarłszy do jaskini, w której – niemal pod bokiem Amerykanów – hitlerowcy stworzyli własną bazę morską, Karcow postanawia przeniknąć do jaskini lwa, mając nadzieję, że wrogowie wezmą go za swego, za Niemca. Szczęście mu sprzyja, ponieważ pracująca w bazie doktor Martha Fischer przeżywa właśnie załamanie nerwowe, a neurochirurg i psychiatra Abst potrzebuje pomocnika do prowadzenia dalszych badań. Na odpowiedź na pytanie, czego badania te dotyczą będziemy jednak musieli jeszcze trochę poczekać. W przeciwieństwie do komiksu Tibora C. Horvátha i Erno Zoráda czwarta odsłona „Najdłuższej podróży” nie przynosi żadnych rewelacji. Jakby scenarzyści – Ryszard Siwanowicz i Andrzej Sawicki – postanowili dać czytelnikom chwilę na oddech. Praktycznie cały odcinek poświęcony jest ratowaniu przez Ryszarda i Andrzeja uwięzionego w batyskafie Grigorija. Do kolekcji prehistorycznych gadów Grzegorz Rosiński dorzucił natomiast żyjące w morskich odmętach tylozaury. Nieco starsi czytelnicy mogli odczuwać radość i dumę z tego, że to Polacy wyciągają z opresji Rosjanina, a nie na odwrót. Tym bardziej że w PRL-u wszyscy doskonale wiedzieli, z czym zazwyczaj wiązała się „bratnia pomoc” nadchodząca ze Wschodu… Nie zawiódł swoich wielbicieli Janusz Christa, prezentując w kolejnej „Bajce dla dorosłych” arcyzabawną opowieść o wyboistej drodze, zepsutym Fiacie 126p i duchu oczekującym odkupienia grzechów. Najdziwniejsze może wydawać się to, że historyjka ta zachowuje swą aktualność po dziś dzień (ba! zwłaszcza dzisiaj). Jednocześnie należałoby potraktować ją jako ostrzeżenie dla wszystkich pracowników Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.  kliknij aby powiększyć Za hit dziewiątego „Relaksu” uznać jednak trzeba dość niepozorną sześcioplanszową opowieść „Skrzydła”. Narysował ją Bogusław Pawłowski („ O tym, jak górnik Maślok Śmierdzirobótka kramarzył ze Skarbnikiem”), a za scenariusz posłużył mu tekst Janusza Osęki, znanego pisarza i satyryka, wieloletniego redaktora legendarnych „Szpilek”. Jest to historia Karola Heldenmuta (choć w jednym kadrze widać tabliczkę przytwierdzoną do drzwi mieszkania bohatera, na której widnieje wersja nazwiska „Heldenmud”), zasiedziałego za biurkiem urzędnika, który w pewnym momencie postanawia zrealizować swoje wielkie marzenie – zacząć latać! W tym celu z pomocą żony Sabiny formuje sobie skrzydła. Jakiś czas później udaje się na wieżę kościelną (najwyższy punkt w mieście) i skacze z niej, by poszybować jak ptak. Gdy uszczęśliwiony wraca do domu, czekają tam już na niego… dwaj smutni panowie w nieprzemakalnych płaszczach. A to dopiero początek jego udręki. Niemal wszystkie instytucje państwa – te tajne i jeszcze tajniejsze – zastanawiają się teraz bowiem, w jaki sposób można by wykorzystać talent skromnego urzędnika. „Skrzydła” to bardzo smutna parabola życia w systemie totalitarnym, gdzie za spełnianie marzeń trzeba płacić niekiedy bardzo wysoką cenę. Swoją drogą, jakim cudem redakcji „Relaksu” udało się taką historię przepchnąć przez cenzurę? Czy ceną za to było umieszczenie w tym samym numerze pisma komiksu Majewskiego i Rockiego? Opowiastka w „Relaksie” nie była dziełem w pełni oryginalnym, oparto ją na zrealizowanej dwanaście lat wcześniej w Studiu Miniatur Filmowych w Bielsku-Białej wyśmienitej animowanej krótkometrażówce (trwającej niespełna jedenaście minut) Leonarda Pulchnego, do której scenariusz napisał Osęka. Filmik spotkał się ze znakomitym przyjęciem, otrzymał „Złotą Muszlę” na festiwalu w hiszpańskim San Sebastian (1966) oraz Nagrodę Specjalną na przeglądzie w australijskim Melbourne (1967). Warto jednak zaznaczyć, że groteskowe rysunki Pawłowskiego, które notabene idealnie wpisują się w rytm narracji, znacznie odbiegają od animowanych kadrów, dzięki czemu stały się zupełnie nową jakością wizualną.  1) Tadeusz Walichnowski był człowiekiem znakomicie poinformowanym, głównie dlatego, że przez kilka lat (1976-1980) pełnił – niezwykle intratną dla każdego historyka – funkcję Naczelnego Dyrektora Archiwów Państwowych. Miał więc dostęp do dokumentów, których inni czytać nie mogli. Mimo to pisał opracowania będące klasycznymi wręcz przykładami zakłamywania przeszłości i manipulowania nią w celach czysto propagandowych. W latach 1980-1990 pełnił funkcję rektora Akademii Spraw Wewnętrznych, działając jednocześnie w komunistyczno-narodowym – niektórzy krytycy twierdzili wprost, że jawnie faszyzującym – Zjednoczeniu Patriotycznym „Grunwald”.
|