Joseph – w polskim wydaniu komiksu występujący jako Józef – Joanovici to postać, nad którą po dziś dzień łamią sobie głowy francuscy historycy. Kim był – bohaterem ruchu oporu czy kolaborantem hitlerowskim? Agentem Kominternu czy wzorowym, patriotycznie nastawionym obywatelem? Na te pytania starają się znaleźć satysfakcjonujące odpowiedzi autorzy komiksu „Pewnego razu we Francji” – scenarzysta Fabien Nury i rysownik Sylvain Vallée.
Historia w obrazkach: Żyd, który nie dał sobie w kaszę dmuchać
[Fabien Nury, Sylvain Vallee „Pewnego razu we Francji #1: Imperium pana Józefa” - recenzja]
Joseph – w polskim wydaniu komiksu występujący jako Józef – Joanovici to postać, nad którą po dziś dzień łamią sobie głowy francuscy historycy. Kim był – bohaterem ruchu oporu czy kolaborantem hitlerowskim? Agentem Kominternu czy wzorowym, patriotycznie nastawionym obywatelem? Na te pytania starają się znaleźć satysfakcjonujące odpowiedzi autorzy komiksu „Pewnego razu we Francji” – scenarzysta Fabien Nury i rysownik Sylvain Vallée.
Fabien Nury, Sylvain Vallee
‹Pewnego razu we Francji #1: Imperium pana Józefa›
Józef – pozostaniemy przy spolszczonej wersji imienia, skoro tak sobie życzy tłumacz komiksu – Joanovici nie jest wcale we Francji postacią zapomnianą czy też całkiem nieznaną, którą Fabien Nury postanowił wyprowadzić na światło dzienne z mroku dziejów. Na temat jego życia i działalności (zwłaszcza podczas niemieckiej okupacji) powstało na przestrzeni ostatnich dekad już kilka książek (między innymi Pierre’a Boutanga, Alphonse’a Boudarda i Henry’ego Sergga); był również bohaterem paru filmów fabularnych (w jednym z nich, wyreżyserowanym w 2001 roku przez Jossée Dayana, w jego postać wcielił się sam Roger Hanin). Francuski scenarzysta komiksowy – znany z tak udanych projektów, jak „
Jam jest Legion”, „
Śmierć Stalina”, „
W.E.S.T.” czy „
Silas Corey” – miał więc do dyspozycji pokaźny materiał, na którym mógł się oprzeć, tworząc fabułę. Dość powiedzieć, że wystarczyło tego na sześć albumów, które ukazywały się nad Sekwaną i Loarą regularnie co roku w latach 2007-2012. Za rysownika Nury dobrał sobie Sylvaina Vallée, do tej pory najbardziej znanego jako współpracownik Jean-Charles’a Kraehna przy thrillerze „W kręgu podejrzeń” (zilustrował sześć z jedenastu dotychczas opublikowanych tomów tej historii, a z owocnej kooperacji zrezygnował właśnie po to, aby zająć się cyklem „Pewnego razu we Francji”).
Nury, będąc scenarzystą medium typowo rozrywkowego, postanowił swoją opowieść o Józefie Joanovicim nieco ubarwić; dlatego w komiksie, obok wydarzeń i postaci autentycznych, pojawiają się również te zrodzone w umyśle autora. Fikcja jest więc wymieszana z rzeczywistością, a „prawda” niekiedy trochę podrasowana, aby wydać się atrakcyjniejszą dla czytelnika. I trudno czynić z tego powodu Nury’emu jakieś zarzuty – nie jest przecież badaczem historii, którego obowiązuje niewolnicze wręcz przywiązanie do faktów. Choć nawet w tym kontekście zaskakuje trochę przekłamanie zaserwowane we wstępie całej opowieści. Zaczyna się ona od sceny pogromu Żydów w należącym wówczas do Imperium Romanowów besarabskim, a dzisiaj należącym do Mołdawii, Kiszyniowie. Dokonują go – jak można mniemać, z poduszczenia Czarnej Sotni – kozacy. Mimo że nie jest to powiedziane wprost, można się domyśleć, że jego ofiarą pada ojciec Józefa; on sam natomiast przeżywa tylko dlatego, że ukrywa się przed wzrokiem żołnierzy (przy okazji, jak chce Nury, poznaje również Ewę Schwartz, swoją przyszłą żonę). Co się nie zgadza? Dwie rzeczy: Przedstawione w komiksie wydarzenia mają miejsce w 1905 roku, gdy tymczasem słynny kiszyniowski pogrom miał miejsce dwa lata wcześniej. Poza tym w 1905 roku (oficjalnie 20 lutego, chociaż wcale nie jest to takie pewne) Joanovici dopiero przyszedł na świat; w każdym razie nie mógł być dziesięcioletnim – a może nawet nieco starszym – chłopcem.
Możemy to jednak uznać za licentia poetica Nury’ego i przejść nad tym do porządku dziennego. Wszak scenarzysta posługuje się tym „faktem” z życia bohatera jedynie po to, aby podkreślić, w jakich warunkach i jakim otoczeniu wychowywał się przez pierwsze lata swego życia, co go kształtowało i dlaczego w przyszłości stał się takim człowiekiem, jakiego poznał świat. Inna sprawa, że kolejne wydarzenia nie są przedstawiane w sposób chronologiczny, co z jednej strony wprawdzie udanie podnosi napięcie, ale za to z drugiej nieco gmatwa w głowach. Jeśli jednak oddamy się lekturze „Pewnego razu we Francji” z odpowiednim skupieniem, przeważą pozytywy płynące z tego pierwszego; tym bardziej że retrospektywy są zazwyczaj umiejętnie wplecione w podstawowy tok narracji. Pomijając rozgrywający się na początku XX wieku wstęp, punktem wyjścia do przedstawienia biografii Józefa Joanoviciego jest jego nadchodząca wielkimi krokami śmierć (co nastąpiło w 7 lutego 1965 roku). Zmożony chorobą bohater, toczy swoją ostatnią walkę, mając świadomość, że w knajpce naprzeciwko domu, w którym mieszka, wyczekuje na jego ostatnie tchnienie odwieczny wróg – teraz już emerytowany sędzia z prowincjonalnego Melun, który przez poprzednich osiemnaście lat starał się dopaść Józefa, udowodnić mu najcięższe przestępstwa i postawić przed wymiarem sprawiedliwości. Dla Joanoviciego jest on ponurym memento mori, wyrzutem sumienia, przypomnieniem grzechów, o których w obliczu spotkania ze Stwórcą wolałby nie pamiętać.
„Imperium pana Józefa” – a można domyślać się, że i następne tomy serii, które dopiero poznamy w tłumaczeniu na język polski – jest w dużej mierze historią ich rywalizacji. Przedstawiając kolejne etapy życia Joanoviciego, Fabien Nury prostą drogą zmierza do chwili, w której drogi obu panów – niezwykle ambitnych, dążących do udowodnienia swoich racji za wszelką cenę – przecinają się. W odsłonie pierwszej „Pewnego razu we Francji” dowiadujemy się, jak skromny i niepiśmienny Żyd-robotnik rodem z Europy Wschodniej znalazł się na Zachodzie i zaczął tworzyć swoje tytułowe imperium. Jak z podrzędnego handlarza złomem wyrósł – jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej – na biznesowego potentata, dostarczającego żelazo (i inne metale) do budowy Linii Maginota. Ale komiks Nury’ego nie jest jedynie przedstawioną w amerykańskim, a więc głównie optymistycznym, stylu opowieścią o karierze „od pucybuta do milionera”; scenarzysta nie ukrywa bowiem także mrocznej strony swego bohatera – człowieka bezwzględnego, pozbawionego zasad moralnych, gotowego robić interesy z każdym, nawet z tymi, którzy najchętniej przepuściliby go przez piec krematoryjny. Mimo tego Joanovici ewidentnie wzbudza sympatię – jest w końcu osobą niepozbawioną gestu, lojalną wobec tych, którzy mu wiernie służą, potrafiącą czerpać radość z życia.
Trudno wyciągać głębsze wnioski po zapoznaniu się z zaledwie wycinkiem całej historii. Ale już nawet pierwsza odsłona serii daje pewne wskazówki co do tego, z jakim obrazem głównego bohatera będziemy mieć do czynienia w kolejnych częściach, jaki punkt widzenia przyjmie scenarzysta. Nic nie zdradzając, można stwierdzić, że czytelnikom rokuje to nad wyraz dobrze. W warstwie wizualnej mamy w „Imperium pana Józefa” do czynienia z kreską bardzo realistyczną. Co znajduje odzwierciedlenie między innymi w dokładnym odwzorowaniu klimatu epoki – zarówno lat 20., 30., jak i 40. ubiegłego wieku. Sylvain Vallée przyłożył się do swego zadania nadzwyczajnie, zapewne długie godziny spędzając na analizowaniu zdjęć i filmów sprzed kilku dekad. O jedno tylko można mieć do niego żal – że gustuje w kadrach niewielkich rozmiarów. Norma to dziewięć rysunków na planszy. Jeżeli dodamy do tego jeszcze „dymki” (a bohaterowie lubią sobie pogadać!), miejscami można poczuć się wręcz przytłoczonym. Są fragmenty albumu, którym naprawdę dobrze zrobiłaby odrobina przestrzeni, oddechu. Z drugiej strony taki zabieg graficzny da się usprawiedliwić; wynika on i z rozmachu fabularnego opowieści, i z chęci jej niemal filmowego zilustrowania. Bywa tak, że tę samą scenę obserwujemy z paru rzutów „kamery”. Co też jest jakąś wartością.
