Historia w obrazkach: Bezpański ronin groźniejszy jest niż pies [Mike Richardson, Stan Sakai „47 Roninów” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Od chwili kiedy scenarzysta Mike Richardson zdecydował, że chce w formie komiksowej opowiedzieć historię zemsty roninów z Akō, do ukazania się pięciozeszytowej miniserii minęło nieco ponad ćwierć wieku. W tym czasie trwały poszukiwania odpowiedniego rysownika – został nim Stan Sakai – oraz dopracowywanie fabuły, w czym pomagał Amerykaninowi Kazuo Koike. I wszystko to bardzo się opłaciło. „47 roninów” jest bowiem arcydziełem!
Historia w obrazkach: Bezpański ronin groźniejszy jest niż pies [Mike Richardson, Stan Sakai „47 Roninów” - recenzja]Od chwili kiedy scenarzysta Mike Richardson zdecydował, że chce w formie komiksowej opowiedzieć historię zemsty roninów z Akō, do ukazania się pięciozeszytowej miniserii minęło nieco ponad ćwierć wieku. W tym czasie trwały poszukiwania odpowiedniego rysownika – został nim Stan Sakai – oraz dopracowywanie fabuły, w czym pomagał Amerykaninowi Kazuo Koike. I wszystko to bardzo się opłaciło. „47 roninów” jest bowiem arcydziełem!
Mike Richardson, Stan Sakai ‹47 Roninów›Gdy ogląda się gotowy już komiks, aż trudno uwierzyć, że jego scenarzysta, czyli Mike Richardson (znany głównie z takich serii, jak „Aliens”, „Maska” oraz „Star Wars”), mógł mieć jakiekolwiek wątpliwości związane z wyborem grafika, który mógłby zilustrować kłębiące się w jego głowie pomysły. Jest przecież właścicielem wydawnictwa Dark Horse Comics – trzeciej, obok Marvela i DC Comics, siły na rynku amerykańskim – z którym od wielu lat współpracuje Stan Sakai, twórca postaci legendarnego królika-samuraja Usagiego Yojimbo. Nie dość, że to Japończyk (urodzony w Kioto), to na dodatek doskonale znający potrzeby czytelników amerykańskich wychowanych w dużej mierze na komiksach superbohaterskich (przez lata żył przecież na Hawajach, a obecnie jest szczęśliwym mieszkańcem kalifornijskiej Pasadeny). Nikt nie poradziłby sobie z zadaniem zilustrowania historii o zemście roninów z Akō lepiej od niego! Co jednak najważniejsze, do takiego samego wniosku dochodzi się również po lekturze dzieła, które jest idealne pod każdym względem – zarówno fabularnym, jak i wizualnym. Do tego stopnia, że można by je postawić w jednym rzędzie z samurajskimi filmami Kenjiego Mizoguchiego i Akiry Kurosawy. To zresztą zasługa jeszcze jednego człowieka – specjalisty od Japonii epoki samurajów, Kazuo Koikego (rocznik 1936), współtwórcy, przeniesionych także na język filmu, legendarnych serii mangowych „ Samotny Wilk i Szczenię” (1970-1976) oraz „Lady Snowblood” (1972-1973). Poproszony przez Richardsona, by pełnił funkcję konsultanta, na etapie pracy nad scenariuszem zasypywał Amerykanina dziesiątkami uwag, które ten skwapliwie uwzględniał. Jeśli więc udało się wyeliminować już na wstępie wszelkie nieścisłości historyczne i innego rodzaju niedociągnięcia, miał w tym swój wydatny udział Koike. A było to o tyle istotne, że Richardson zdecydował się przedstawić w „47 roninach” wydarzenia, które miały miejsce w rzeczywistości – na początku XVIII wieku – i na stałe wpisały się w świadomość mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni. Na stronie tytułowej komiksu znalazło się zdanie: „Znać tę historię, to znać Japonię” – i w słowach tych nie ma ani krztyny przesady. Opowieść o zemście roninów z Akō po raz pierwszy opisana została już mniej więcej cztery dekady po zajściach przez Izumo Takedę w sztuce „Skarbiec wasalnej lojalności”, która trafiła do żelaznego repertuaru teatru kabuki. W czasach znacznie nam bliższych wydarzenia te upamiętniano głównie za pośrednictwem kinematografii: w czasach drugiej wojny światowej świetny film nakręcił Kenji Mizoguchi (1941), natomiast całkiem niedawno (w 2013 roku) o temat ten upomnieli się producenci hollywoodzcy, którzy nakręcenie nowej wersji wydarzeń sprzed czterystu lat zaproponowali debiutującemu na dużym ekranie Carlowi Erikowi Rinschowi. W tym samym czasie Dark Horse publikował komiks Richardsona i Sakaiego. Pierwotnie miał się on ukazać w czterech zeszytach, ale ostatecznie rozrósł do pięciu, które do sprzedaży trafiły w latach 2012-2013; wydanie zbiorcze pojawiło się natomiast w roku ubiegłym – i w takiej też formie, nakładem Egmontu, „47 roninów” trafiło do Polski. Nie można mieć stuprocentowej pewności, że przedstawione w albumie wydarzenia są całkowicie zgodne z faktami; wokół zemsty bezpańskich samurajów narosły bowiem przez lata legendy, które mogły wypaczyć pewne elementy rzeczywistości. To jednak tak naprawdę sprawa drugorzędna – liczy się głównie to, jak amerykański scenarzysta i japoński (z pochodzenia) rysownik poradzili sobie z przedstawieniem samurajskiego mitu i czy dorównali swoim poprzednikom (czytaj: Takedzie i Mizoguchiemu, bo nad Rinschem należy raczej spuścić litościwą zasłonę milczenia). Czego dotyczy fabuła? W XVII i XVIII wieku rezydujący w Kioto cesarz wysyłał raz do roku swoich wizytatorów do Edo, gdzie znajdowała się siedziba szogunatu. Aby ugościć ich z należytym szacunkiem, wyznaczano okolicznych daimyō, którzy mieli brać na swoje barki trud zajmowania się szlachetnymi przybyszami. W 1701 roku szogun Tsunayoshi Tokugawa powierzył to zadanie panu Naganori Asano z Akō. Nie miał żadnego doświadczenia dyplomatycznego, nie wiedział, jak zachować się na dworze, dlatego też odpowiednio wcześniej opuścił rodzinny dom, żonę i córkę, i udał się do Edo na naukę etykiety i protokołu. Jego nauczycielem był urzędnik dworski Kira Yoshinaki, człowiek bardzo pewny siebie i do cna skorumpowany. Kiedy przekonał się, że nie może liczyć od Asano na zgodne ze swoimi oczekiwaniami „dary wdzięczności” za trud włożony w jego nauczanie, zaczął naigrawać się z niedoświadczonego feudała. A że w epoce kiedy kodeks bushidō był w powszechnym użyciu, honor samuraja często górował nad jego rozsądkiem, pewnego dnia Naganori zwyczajnie nie wytrzymał i wyjął miecz, którym następnie w czasie sprzeczki drasnął urzędnika w twarz. Złamał tym samym obowiązującą zasadę, absolutnie zakazującą dobywania broni na dworze szoguna. Spotkała go za to surowa, ale zgodna z prawem kara – skazanie na sepukku. Chcąc ratować własny honor, Asano popełnił rytualne samobójstwo. Po jego śmierci zapadła decyzja o konfiskacie majątku pana z Akō; jednocześnie trzystu jego samurajów stało się pozbawionymi czci roninami. Stojący na ich czele szlachetny Yoshio Oishi postanowił zemścić się na Kirze za krzywdę, jaka spotkała Naganoriego (i tym samym jego najbliższych). Droga do tego była jednak długa i wyboista, obfitująca także w liczne zagrożenia. Trzeba wiedzieć choć trochę o mentalności samurajów i sytuacji panującej w ówczesnej Japonii, by zdać sobie sprawę, na co ważył się Oishi. Na szczęście komiks Richardsona i Sakaiego doskonale wszystkie te zawiłości tłumaczy. Przedstawia też z niemal dokumentalną precyzją przygotowania do zemsty i jej przebieg. Kolejne krótkie rozdziały opowieści pochłania się tym samym jak najsmakowitsze dania, w czym zresztą pomaga bardzo precyzyjna i jasno wyłożona fabuła. Richardson pookrawał wszelkie wątki poboczne, skupiając się w zasadzie na trzech postaciach: Naganorim Asano (do momentu jego śmierci), Kirze Yoshinakim oraz Yoshio Oishim, który z czasem wyrasta na najważniejszą i zarazem najbardziej tragiczną postać dzieła. Amerykański scenarzysta – mając świadomość tego, że prawda wyglądała zapewne trochę inaczej – dla podkreślenia dramaturgii przedstawił ronina jako postać nieskazitelną, bohatera antycznego, który od początku wiedząc, że zapłaci głową, mimo wszystko decyduje się na ratowanie honoru swego nieżyjącego pana (i przyjaciela). Oishi wyrasta tym samym na bohatera przez duże „B”, postać niemal posągową, ale jednocześnie z krwi i kości. Od pewnego momentu całkowicie ogniskuje uwagę czytelnika, który gotowy jest skoczyć za nim w ogień i doskonale rozumie pozostałych czterdziestu sześciu bezpańskich samurajów, którzy na to właśnie się zdecydowanie. Komiks Richardsona i Sakaiego jest monumentalny (choć objętość wcale na to nie wskazuje) jak opery Ryszarda Wagnera; tak samo, jak one, przytłacza, rwąc serce na kawałki. Postarajcie się dotrzeć do ostatniej strony, nie uroniwszy choć jednej łzy nad losem Oishiego i jego towarzyszy! Spróbujcie przeczytać „47 roninów” bez ściskania w gardle! I bez zachwytów nad rysunkami twórcy Usagiego, który wzorował się na grafikach, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku (zmarł w 1920 roku) malarza Ogaty Gekkō (dla porównania kilka z nich zamieszczono w albumie). Choć oczywiście Sakai pozostał sobą; kto zna jego wcześniejsze prace, rozpozna od razu tę charakterystyczną kreskę (i nie ma znaczenia, że tym razem rysuje ludzi, a nie króliki i inne zwierzęta). W czym więc przejawiają się inspiracje? Przede wszystkim w kolorystyce, majestatycznym przedstawieniu postaci (głównie Oishiego) oraz kompozycji kadrów, co widoczne jest zwłaszcza w rysunkach pokaźniejszych rozmiarów, wypełniających co najmniej połowę strony. Szkoda jedynie, że jest ich tak niewiele. 
|