Louve jak Tarzan [Yann le Pennetier, Roman Surżenko „Thorgal: Louve #5: Skald (oprawa miękka)” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Niestety, ale można było się tego spodziewać. Po albumie „Crow”, czyli całkiem przyzwoitym czwartym tomie Thorgalowego spin-offu poświęconego Louve, pojawił się w sprzedaży tom piąty, zdecydowanie zaniżający poziom serii. Nie dość, że akcja wlecze się w nim niemiłosiernie, to na dodatek, jak króliki z kapelusza, wyskakują co jakiś czas kolejne postaci (ludzkie i nieludzkie), które pozwalają bohaterom wykaraskać się z tarapatów.
Louve jak Tarzan [Yann le Pennetier, Roman Surżenko „Thorgal: Louve #5: Skald (oprawa miękka)” - recenzja]Niestety, ale można było się tego spodziewać. Po albumie „Crow”, czyli całkiem przyzwoitym czwartym tomie Thorgalowego spin-offu poświęconego Louve, pojawił się w sprzedaży tom piąty, zdecydowanie zaniżający poziom serii. Nie dość, że akcja wlecze się w nim niemiłosiernie, to na dodatek, jak króliki z kapelusza, wyskakują co jakiś czas kolejne postaci (ludzkie i nieludzkie), które pozwalają bohaterom wykaraskać się z tarapatów.
Yann le Pennetier, Roman Surżenko ‹Thorgal: Louve #5: Skald (oprawa miękka)›Biorąc pod uwagę poziom, jaki reprezentowały pierwsze trzy odsłony serii poświęconej Louve, córce Thorgala i Aaricii – „Raissa” (2011), „Dłoń boga Tyra” (2012) oraz „Królestwo Chaosu” (2013) – wielce pozytywnym zaskoczeniem był czwarty tom cyklu zatytułowany „ Crow” (2014). Dziewczynka, rozczarowana postępowaniem matki, która straciwszy wszelką nadzieję na to, że Thorgal żyje, uległa awansom podstępnego Lundgena, zdecydowała się wystąpić przeciwko wiarołomnemu kochankowi Aaricii. Za co zresztą spotkała ją sroga kara. Dzięki swemu sprytowi uniknęła jednak najgorszego, czyli śmierci z rąk siepaczy nasłanych przez ojczyma. Tyle że, ukrywając się przed nim, nie mogła wrócić do domu; mężczyźnie z kolei udało się przekonać zrozpaczoną matkę, że Louve zginęła rozszarpana przez dzikie zwierzęta. Załamana kobieta, opuszczona już wcześniej przez męża (czyli Thorgala) i pierworodnego syna (Jolana), a teraz także i córkę, na dodatek znienawidzona przez mieszkańców wioski, zdecydowała się ulec wreszcie namowom Lundgena i wyraziła zgodę na zmianę miejsca zamieszkania. W tym momencie rozpoczyna się akcja „Skalda”, najnowszego tomu serii, pod którym po raz kolejny podpisał się ten sam tandem autorski: rosyjski rysownik Roman Surżenko oraz francuski scenarzysta Yannick le Pennetier (odpowiadający również za spin-off „ Thorgal. Młodzieńcze lata”). Mając w pamięci pełną zwrotów akcji i zaskakująco ponurą w nastroju poprzednią część opowieści, można było się spodziewać, że i najnowsza porcja przygód Louve i Aaricii (bo obie panie są równorzędnymi bohaterkami cyklu) nie zawiedzie. Niestety, nadzieje okazały się płonne. W porównaniu z „Crow” cała magia gdzieś się rozpłynęła, a rozbita na dwa prowadzone równolegle wątki fabuła straciła na wyrazistości. Jakby Yann wyczerpał całe paliwo intelektualne na obmyślanie perypetii przedstawionych już wcześniej. Historia opisana w „Skaldzie” sprawia wrażenie, jakby popychana była do przodu jedynie siłą inercji. Nie ma w niej nic zaskakującego; jedyny nowy element scenarzysta wprowadza dopiero w finale, ale głównie po to, aby mieć jakiś punkt zahaczenia, kiedy zabierze się do pracy nad kontynuacją. Zakładając oczywiście, że rozczarowany dotychczasowym poziomem całej serii wydawca nie zdecyduje się na zmianę autora fabuły. W „Skaldzie” obserwujemy dalsze losy najważniejszych dla Thorgala kobiet: żony i córki. Ta pierwsza, ulegając namowom Lundgena, odpływa razem z nim ze wsi. Na łodzi jednak – i to znacznie szybciej niż nakazywałaby logika wydarzeń – przekonuje się o kłamstwach kochanka i jego paskudnym charakterze. Nie mogąc dłużej mu ufać, Aaricia decyduje się na nadzwyczaj desperacki krok, który – gdybyśmy mieli do czynienia z w miarę racjonalną opowieścią – powinien zakończyć się śmiercią kobiety. Ale jest dokładnie na odwrót: w ostatniej chwili zostaje uratowana, dzięki czemu wszystko będzie mogło zmierzać prostą drogą do happy endu (i nawet jeśli to deus ex machina ma jakieś wytłumaczenie, dziwi, że dla samej Aaricii nie jest niczym szczególnie zaskakującym). W tym samym czasie Louve stara się umknąć przed tropiącą ją Raissą, wilczycą w ludzkiej skórze, działającą na zlecenie maga Azzalepstöna. Jako że za jedynego towarzysza niedoli ma małpkę, dziewczynka zmuszona jest rozmawiać głównie ze sobą, co prowadzi do tego, że przez sporą część dzieła czytelnicy raczeni są monologami wewnętrznymi córki Thorgala. Nie trzeba chyba dodawać, że nie jest to literatura na poziomie zadowalającym nawet mniej wybrednego odbiorcę komiksów? Największym grzechem „Skalda” jest jednak przede wszystkim całkowity brak emocji; w przeciwieństwie do uczuć, które targały bohaterami w poprzednim tomie, w tym wszystko zdaje się być kalkulowane na zimno. Tym samym trudno uwierzyć i w targającą nimi nienawiść (niechęć Louve do Raissy narasta jedynie siłą rozpędu), i w rodzący się afekt miłosny (który Yann zaakcentował, wprowadzając do fabuły postać tytułowego Skalda). Poza tym dużo jest nieprawdopodobieństw i rozwiązań „na skróty”. Scenarzysta zawsze ma na podorędziu bohatera, który pojawia się znikąd, aby przyjść z pomocą komuś, kto właśnie jej potrzebuje. Z czasem staje się to zwyczajnie nudne i irytujące. Co gorsza, do poziomu Yanna dopasował się tym razem również Surżenko, którego rysunki sprawiają wrażenie robionych w pośpiechu; często pozbawione są szczegółów tła. Z tego też powodu twarze bohaterów bywają miejscami trudne do rozpoznania; zwłaszcza wtedy, gdy wykrzywiają je bolesne grymasy (a tych zdecydowanie nie brakuje). Najbardziej cierpi na tym image Aaricii, będącej przecież kobietą niezwykle piękną (tak przynajmniej rysował ją Grzegorz Rosiński). Wizualnie „Skald” nie zachwyca także z tego powodu, że akcja przez dziewięćdziesiąt procent czasu rozgrywa się w puszczy; Surżenko, zmuszony przez le Pennetiera głównie do malowania drzew, krzewów i porośniętych mchem głazów, nie ma więc zbyt wielu okazji, by zaprezentować swój talent. Skacząca, wzorem małpki, po konarach Louve zaczyna zaś bardziej przypominać Tarzana, niż odważną córkę nieustraszonego Wikinga. Czy coś (względnie ktoś) jest jeszcze w stanie uratować ten spin-off przed ostateczną katastrofą? W teorii – tak. Ale teoria często ma to do siebie, że nierzadko podąża w zupełnie innym kierunku niż praktyka. 
|
Moją teorią jest, że poprzednie tomy pisane były niejako pod dyktando Sente, który sprawował pieczę nad całym uniwersum Thorgala. Kiedy Sente został odprawiony z kwitkiem, trzeba było jakoś pokończyć zaczęte wątki tak, aby nowy scenarzysta miał czyste pole. I tu to widać - fabuła zostaje wyzerowana, doprowadzona do tego samego punktu, co przy starcie serii. I właśnie teraz może coś z tego się urodzi.