Jeszcze przed paroma laty wydawało się, że dzieje „Trzynastki” zostały ostatecznie zamknięte. Tymczasem najpierw pojawiła się poboczna seria poświęcona drugoplanowym postaciom komiksu, a później reaktywowano główną historię. W Polsce obie – osierocone przez Egmont – przejęło wydawnictwo Taurus Media. I właśnie opublikowało trzeci tom spin-offu „XIII Mystery”, którego bohaterką jest przyszła major Jones.
Kto chce poznać przeszłość pułkownik Jones – ręka do góry!
[Eric Henninot, Yann le Pennetier „XIII - Mystery: Little Jones” - recenzja]
Jeszcze przed paroma laty wydawało się, że dzieje „Trzynastki” zostały ostatecznie zamknięte. Tymczasem najpierw pojawiła się poboczna seria poświęcona drugoplanowym postaciom komiksu, a później reaktywowano główną historię. W Polsce obie – osierocone przez Egmont – przejęło wydawnictwo Taurus Media. I właśnie opublikowało trzeci tom spin-offu „XIII Mystery”, którego bohaterką jest przyszła major Jones.
Eric Henninot, Yann le Pennetier
‹XIII - Mystery: Little Jones›
Pomysł stworzenia serii pobocznej, której głównymi bohaterami byłyby drugoplanowe postaci z „XIII”, wyszedł od szefa wydawnictwa Dargaud, Yves’a Schlirfa, a przyklasnęli mu twórcy oficjalnej serii – scenarzysta Jean van Hamme oraz rysownik William Vance. Zaczęto od ustalenia podstawowych zasad. Pierwsza zakładała, że każdy z tomów będzie stanowił zamkniętą fabularnie całość; druga – że za każdym razem odpowiadać będą za nie inni autorzy, na dodatek tacy, którzy wcześniej nigdy ze sobą nie współpracowali.
Pierwszy tom nowego cyklu, poświęcony zawodowemu zabójcy o pseudonimie Mangusta, pojawił się w sprzedaży w 2008 roku, a wyszedł spod ręki Xaviera Dorisona i Ralpha Meyera; za drugi, który opowiadał dzieje sowieckiej eksagentki Iriny (2009), odpowiadali Éric Corbeyran i Philippe Berthet; natomiast główną postacią trzeciego, który właśnie doczekał się polskiej edycji, jest major Jones. A raczej dziesięcioletnia, niepokorna, ale za to niezwykle zaradna życiowo dziewczynka, która dopiero w odległej przyszłości dosłuży się stopnia majora (a nawet, czego dowiadujemy się z „
Dnia Mayflower”, pułkownika).
Autorem scenariusza „Little Jones” jest Yannick le Pennetier, czyli po prostu Yann, w ostatnich latach odpowiadający głównie za – mówiąc eufemistycznie – średnio udane spin-offy „Thorgala” („
Louve” oraz „
Młodzieńcze lata”); za rysunki odpowiada natomiast, pracujący dopiero na swoją pozycję na rynku, Éric Henninot (serie fantastyczne „Alister Kayne” i „Carthago” oraz stworzony do spółki z Fabienem Nury przygodowy one-shot „Fils du soleil”). Major (pułkownik) Jones – ta znana z głównego nurtu opowieści (zadebiutowała w jej drugiej odsłonie, czyli tomie zatytułowanym „Tam, dokąd zmierza Indianin”) – to powabna czarnoskóra pani oficer, jedna z najbliższych współpracownic generała Ben(jamin)a Carringtona, fizycznie przypominająca – i wcale nie był to przypadek, ale świadome nawiązanie – świętej pamięci piosenkarkę Whitney Houston. Jeśli jednak liczycie na to, że taką właśnie Jones ujrzycie na kartach komiksu Yanna i Henninota – będziecie zawiedzeni. Opowiedziana w nim historia rozgrywa się bowiem w końcu lat 60. ubiegłego wieku, a tytułowa bohaterka ma zaledwie dziesięć lat.
W „Little Jones” ważny jest kontekst historyczny; przełom lat 60. i 70. to bowiem w Stanach Zjednoczonych niezwykle gorący okres. Z jednej strony propagandowa klęska Ofensywy Têt spowodowała, że poparcie dla wojny w Wietnamie wśród społeczeństwa amerykańskiego radykalnie spadło; z drugiej – coraz większe wpływy zyskiwały ruchy polityczne dążące do uzyskania równouprawnienia dla czarnoskórych mieszkańców USA. Najbardziej wybijały się Czarne Pantery, starające się – choć nieco innymi metodami – kontynuować dzieło zamordowanych parę lat wcześniej przywódców społeczności afroamerykańskiej: Malcolma X i pastora Martina Luthera Kinga. Wspominamy o tym nie bez powodu; historia „małej Jones” jest bowiem wpisana w te wydarzenia. Po pobycie w sierocińcu San Antonio, z którego zresztą uciekła wraz ze swoim starszym o sześć lat bratem, Marcusem, dziewczynka żyje teraz w zasadzie na ulicy w jednej z „czarnych dzielnic” miasta. Pieniądze, pozwalające im jakoś przetrwać, zdobywa chłopak, najczęściej nielegalnie; nic więc dziwnego, że bez przerwy ma na pieńku z policją. Teraz też, podejrzewając go o napad na aptekarza, jest ścigany przez stróżów prawa i niechybnie trafiłby w ich ręce, gdyby nie nadeszła niespodziewana pomoc.
Udziela jej czarnoskóry oficer armii amerykańskiej, weteran wojny w Wietnamie, odznaczony za bohaterstwo podczas Ofensywy Têt, major James Elroy Wittaker, który najpierw wywozi Marcusa i Jones w bagażniku swego samochodu w bezpieczne miejsce, a następnie – przekonawszy się, że dzieciaki nie mają żadnego schronienia – zabiera je ze sobą do domu. Dziesięciolatka nie zdaje sobie jeszcze wtedy oczywiście sprawy, że to spotkanie odciśnie piętno na całym jej przyszłym życiu. Ale też nie będziemy się temu wcale dziwić, dotarłszy do ostatniej strony komiksu. Wittaker jest bowiem legendą – i nie chodzi tu o Jamesa, ale jego ojca, pastora Martina Calvina X (tak, tak! to postać wzorowana zarówno na Kingu, jak i Malcomie X), który został zamordowany z powodu swej walki o równe prawa dla Afroamerykanów. Bojownicy Czarnych Panter, z którymi związana jest siostra majora, Angela, nie rozumieją postępowania Jamesa, jego przywiązania do amerykańskiego munduru i dumy z tego, że zabija „żółtych” komunistów, choć z drugiej strony chcieliby mieć kogoś z takim nazwiskiem i taką przeszłością w swoich szeregach. Wittakerowi nie odpowiada jednak stosowana przez nich taktyka; poza tym nie czuje niechęci do białych, wręcz przeciwnie, przez swego dowódcę z Wietnamu, generała Bate’a (któremu zresztą uratował życie), traktowany jest jak syn. Ba! kocha się w jego córce, Sharon.
Ale w końcu lat 60. XX wieku w Stanach Zjednoczonych taka miłość przez wielu wciąż jest nieakceptowana. Dlatego Sharon wychodzi za innego, a Jamesa gryzą zarówno wyrzuty sumienia, jak i niechęć mająca swe źródło w uczuciu odrzucenia przez ukochaną kobietę. A to piekielna mieszanka. Zwłaszcza jeśli dodamy do tego jeszcze zarzucające na Wittakera sieci Czarne Pantery oraz knujące na każdym kroku FBI, z jego przepaskudnym szefem Edgarem Peterem Hooperem (nazwisko nie bez powodu przypomina prawdziwe). Biorąc do ręki wszystkie te składniki, Yann upichcił zaskakująco intrygującą i wielowątkową intrygę; aby się w niej należycie rozeznać, dobrze jest czytać „Little Jones” wyjątkowo uważnie i bez pośpiechu. Zwrotów akcji jest bowiem sporo, a tempo zawrotne (oczywiście jak na fabułę umieszczoną przed prawie półwieczem). Pojawiają się też postaci, które na dobre zaistnieją (a w zasadzie już zaistniały) w głównym nurcie „XIII”. Jak chociażby wystylizowany na Lee Marvina – tak, już wtedy! – przyszły generał Ben(jamin) Carrington, generał William Standwell oraz… Mangusta, którego Yann wprowadził na karty komiksu po to, aby zajął się tym, co potrafi najlepiej, czyli – zabijaniem. A trup ściele się, nie tylko zresztą za sprawą zawodowego zabójcy z Niemiec, wyjątkowo gęsto. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że tytułową bohaterką „Little Jones” jest dziesięcioletnia dziewczynka…
Éric Henninot do tej pory specjalizował się głównie w przedstawianiu światów fantastycznych (niekoniecznie naukowo-). Jak więc poradził sobie z na wskroś realistycznym uniwersum „XIII”? Zaskakująco sprawnie. Ameryka lat 60. XX wieku ukazana została przez francuskiego rysownika z pietyzmem, który przełożył się także na dbałość o odwzorowanie strojów i fryzur z epoki. Jedyne, do czego można zgłosić pretensje, to – spowodowane nagromadzeniem zdarzeń – przeładowanie kadrów tekstem. Komiksowi przydałoby się więcej oddechu i przestrzeni; wtedy rysunki mogłyby zyskać na dynamice. Tyle że wówczas nie udałoby się zamknąć całej historii w przewidzianej objętości (każdy z albumów „XIII Mystery” liczy pięćdziesiąt cztery strony). Do tej pory w cyklu ukazało się siedem tomów (kolejne to: „Pułkownik Amos”, „Steve Rowland”, „Billy Stockton” i „Betty Barnowsky”); ósmy – zatytułowany „Martha Shoebridge” – zapowiadany jest przez Dargaud na czerwiec, a pięć kolejnych znajduje się już w planach wydawniczych do 2018 roku. Jest więc nadzieja na to, że Taurus Media nie da nam szybko zapomnieć ani o właściwej „XIII”, ani o jej spin-offie.

Szkoda, ze w recenzji nie wspomniano o pewnym reżyserze o wdzięcznym nazwisku Boltanski.