Zamknięcie trzeciej (i ostatniej) dylogii z cyklu „W.E.S.T.” jest dokładnie takie, jakiego można było się spodziewać po lekturze tomu poprzedniego. Morton Chapel z jednej strony musi umknąć polującemu na jego głowę dawnemu towarzyszowi ze swego zespołu, z drugiej – pragnie dopaść Megan i raz na zawsze rozprawić się z dręczącym córkę demonem. Nawet za cenę jej życia.
Demon dżentelmen i twardziel po przejściach
[Xavier Dorison, Fabien Nury, Christian Rossi „W.E.S.T #6: Seth” - recenzja]
Zamknięcie trzeciej (i ostatniej) dylogii z cyklu „W.E.S.T.” jest dokładnie takie, jakiego można było się spodziewać po lekturze tomu poprzedniego. Morton Chapel z jednej strony musi umknąć polującemu na jego głowę dawnemu towarzyszowi ze swego zespołu, z drugiej – pragnie dopaść Megan i raz na zawsze rozprawić się z dręczącym córkę demonem. Nawet za cenę jej życia.
Xavier Dorison, Fabien Nury, Christian Rossi
‹W.E.S.T #6: Seth›
Doskonale już znani w naszym kraju scenarzyści Xavier Dorison i Fabien Nury rozpisali historię Weird Enforcement Special Team (tytuł serii jest więc skrótem od pierwszych liter nazwy tajnej służby działającej na zlecenie rządu amerykańskiego) na trzy dylogie. Ukazały się one w latach 2003-2011, a finałową z nich zamyka – wydany właśnie w Polsce przez Taurusa – album zatytułowany „Seth”. Skoro z założenia był on ostatnim, należało przewidywać, że autorzy dołożą wszelkich starań, aby okazał się również niezapomnianym. I chociaż do pewnych rozwiązań fabularnych zastosowanych w tej odsłonie cyklu można mieć pewne zastrzeżenia, trzeba przyznać, że Dorison i Nury stanęli na wysokości zadania. Seria „W.E.S.T.” nigdy nie tryskała optymizmem, ale to, co zaserwowano na zwieńczenie całości, jest równie mroczne jak dusza Saurona. Ale czy powinien to być powód do okazywania zaskoczenia? Wszystko przecież zostało już zapowiedziane w poprzedniku „Setha” – albumie „
Megan”.
Morton Chapel, znany z bezkompromisowych i nad wyraz skutecznych działań, tym razem znalazł się po drugiej stronie barykady – z myśliwego stał się zwierzyną. Na dodatek rozkaz wyeliminowania szefa W.E.S.T. (wydany przez samego prezydenta USA Theodore’a Roosevelta) otrzymał jego niedawny jeszcze towarzysz walki, znakomity snajper Joey Bishop. Czym Chapel sobie na to zasłużył? Historia jest dość długa i zawiła, a sprowadza się do tego, że Morton nacisnął na odcisk jednemu z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi w Stanach Zjednoczonych – senatorowi Johanowi Verhagenowi. Ten mocno już wiekowy, ale wciąż pragnący wpływać na losy innych ludzi, przedsiębiorca w branży górniczej to prywatnie teść Chapela. Chociaż na pewno żaden z nich nie zdecydowałby się zasiąść przy wspólnym stole nawet podczas kolacji wigilijnej. Pozostają ze sobą w konflikcie od trzydziestu lat; Verhagen wciąż nie może wybaczyć swemu adwersarzowi śmierci Madeleine. Tak się bowiem złożyło, że to przyszły szef W.E.S.T. zabił córkę senatora. I miał ku temu konkretny powód.
Tajemnica związana z przypadłością, jaka stała się udziałem Madeleine, to typowy „trup w szafie” Chapela, z którym nie uporał się on przez wszystkie lata. Co gorsza, „choroba” matki udzieliła się również córce Mortona, Megan, której nie pomogła nawet wieloletnia terapia stosowana przez doktora Jamesa Nisbeta. Skutek okazał się jeszcze gorszy, gdy lekarzowi przyszła z pomocą związana z W.E.ST., specjalizująca się w psychiatrii, Kathryn Lennox. Uwięziona w szpitalu psychiatrycznym dziewczyna zdołała bowiem wydostać się na wolność. Pomógł jej w tym tytułowy Seth – pradawny demon, który niegdyś opętał jej babkę, Valerię (żonę starego Verhagena), później matkę, w końcu ją samą. Z jego pomocą Megan przemierza teraz Stany Zjednoczone, chcąc dostać się do miejsca, gdzie przed kilkudziesięcioma laty wszystko się zaczęło. Jeśli jej – a raczej im, bo nie możemy zapominać o demonie – się to uda, skutki mogą być katastrofalne dla całego świata. Doskonale rozumie to Chapel, który na własną rękę ściga uciekinierów, chcąc raz na zawsze rozwiązać problem. Choćby za cenę życia córki…
Najgorsze jednak jest to, że przeszkodzić mogą mu w tym ludzie z W.E.S.T., a nade wszystko obarczony niewdzięczną misją Bishop. Fabuła, mimo że – jak zwykło się mówić w przypadku kina akcji, do którego komiksowej wersji dzieło Dorisona i Nury’ego nawiązuje – nie pędzi na złamanie karku, dzieje się naprawdę sporo. Chapel ściga Megan i Setha, sam będąc ściganym przez Bishopa, Lennox oraz speca od mokrej roboty Barta Ramble’a. Na dodatek towarzyszy im indiański egzorcysta Angel Salvaje, którego – w przeciwieństwie do reszty – bardziej niż Morton, interesuje jego córka i to, co tkwi w jej umyśle. Jakby tego było mało, na arenie pojawia się także senator Verhagen, który pragnie upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: spłacić dług wdzięczności zaciągnięty przed paroma dekadami oraz ostatecznie zemścić się na swoim zięciu. Drogi wszystkich bohaterów przecinają się w tym samym miejscu – zrujnowanym górniczym miasteczku Valeria City – które po latach ożywa, aby stać się świadkiem armagedonu.
Jak w żadnym innym albumie serii, podkreślona jest w „Setcie” gatunkowa przynależność do horroru. Sama postać demona – jego pochodzenie i cel, do którego przez lata uparcie dąży – inspirowana jest tyleż twórczością Howarda Phillipsa Lovecrafta, co Stephena Kinga (i pod wieloma względami przypomina inną opublikowaną nie tak dawno przez Taurus komiksową dylogię – „
Srebrny księżyc nad Providence”). Najważniejsze jednak, że czyta się to i ogląda świetnie. Nawet jeżeli zdajemy sobie sprawę z tego, że koniec musi być taki, a nie inny – nieszczególnie to przeszkadza. Posługując się schematami gatunku – zarówno horroru, jak i westernu – scenarzyści stworzyli historię angażującą czytelnika emocjonalnie, co jest przede wszystkim zasługą pełnokrwistych bohaterów. A zwłaszcza Chapela – twardziela, jakich mało, który w obliczu tragedii rodzinnej i jej powracających po latach konsekwencji przechodzi wewnętrzną metamorfozę. Bardzo przypomina w tym Billa Munny’ego, granego przez Clinta Eastwooda bohatera „Bez przebaczenia” (1992). Jest z jednej strony przetrącony przez Los, z drugiej jednak – znajduje w sobie siłę, aby stawić czoła wszelkim przeciwnościom. Takim postaciom zawsze się kibicuje.
Skoro chwalimy scenarzystów, nie możemy zapomnieć także o twórcy strony graficznej albumu. Christian Rossi po raz kolejny całkiem nieźle poradził sobie z zadaniem, jakie postawili przed nim Dorison i Nury. Uwagę zwraca zwłaszcza jego coraz bardziej – z tomu na tom – malarski sposób rysowania. Pod tym względem grafik musiał poradzić sobie zarówno z realistycznym odzwierciedleniem epoki (przypomnijmy: chodzi o początek XX wieku), jak i z fantasmagoryczną wizją walki z demonem (notabene z wyglądu przypominającym… angielskiego dżentelmena). Malarskość przeważa w drugim z przypadków; realizm natomiast we fragmentach, w których Rossi bierze na rozkład miasta i wnętrza (vide dworzec w Harrisburgu, zrujnowane Valeria City, gabinet prezydenta Roosevelta). Do beczki miodu należy też jednak dodać łyżeczkę dziegciu. Co może przeszkadzać w „Setcie”? Pójście na fabularne skróty w najważniejszej scenie albumu, czyli pojedynku Mortona Chapela z demonem. To nie fair, że scenarzyści najpierw podbijają bębenek, podgrzewają temperaturę, podnoszą napięcie (niewłaściwe skreślić!), by ostatecznie rozwiązać sprawę w stylu Aleksandra Macedońskiego rozprawiającego się z węzłem gordyjskim. Za łatwo. Za szybko. Za niewiarygodnie.
