Jeremiah i Kurdy Malloy uchodzą za przyjaciół. Tyle razem przeszli niebezpiecznych, wręcz mrożących krew w żyłach przygód, że byłoby grzechem uważać inaczej. Ale i między przyjaciółmi od czasu do czasu zdarzają się sytuacje, które wystawiają wzajemną sympatię i braterstwo na próbę. Coś takiego przydarzyło się właśnie w „Gniewnych wodach”, ósmym tomie „Jeremiaha” Hermanna Huppena.
Romantyczna noc na bagnach
[Hermann Huppen „Jeremiah #8: Gniewne wody” - recenzja]
Jeremiah i Kurdy Malloy uchodzą za przyjaciół. Tyle razem przeszli niebezpiecznych, wręcz mrożących krew w żyłach przygód, że byłoby grzechem uważać inaczej. Ale i między przyjaciółmi od czasu do czasu zdarzają się sytuacje, które wystawiają wzajemną sympatię i braterstwo na próbę. Coś takiego przydarzyło się właśnie w „Gniewnych wodach”, ósmym tomie „Jeremiaha” Hermanna Huppena.
Hermann Huppen
‹Jeremiah #8: Gniewne wody›
Początki ich przyjaźni nie należały do łatwych. Kto czytał pierwsze dwa tomy serii Hermanna Huppena, czyli „
Noc drapieżców” oraz „
Usta pełne piasku”, wie doskonale o czym mowa. Z czasem jednak, kiedy okazało się, że podróżujący po zrujnowanej wskutek katastrofy nuklearnej Ameryce Północnej Jeremiah i Kurdy Malloy są w zasadzie na siebie skazani, ich wzajemna relacja ewoluowała ku bardzo bliskiej zażyłości. Niejednokrotnie, jak bracia, przychodzili sobie z pomocą, ryzykując przy tym nawet życiem, jak chociażby w „
Oczach płonących żelazem” czy „
Sekcie”. Trudno więc sobie wyobrazić, by mógł nadejść taki moment, gdy staną naprzeciw siebie, pałając nie tylko niepohamowaną złością, ale wręcz nienawiścią. Co takie musiałoby się stać, aby Jeremiah był gotów zapolować na Kurdy’ego (względnie odwrotnie)? Na to, jak się okazuje, wcale nie hipotetyczne pytanie belgijski scenarzysta i rysownik postanowił odpowiedzieć w ósmym tomie serii – „Gniewnych wodach”.
Kurdy i Jeremiah nie mieszkają już z ciotką tego ostatniego, Marthą. Wyruszyli w dalszą podróż „za chlebem”. Los doprowadził ich tym razem do miasteczka, którego centralnym punktem jest motel Lark’s. Najbardziej znany jego mieszkaniec to Sam Toshida, potentat na rynku paliwowym, człowiek – jak na warunki panujące w świecie, który przeżył armagedon – bajecznie bogaty. Można się tylko domyślać, że do swojego majątku doszedł niekoniecznie uczciwą drogą. Mimo to nie ma wcale zamiaru ukrywać się ze swoim dostatkiem; żyje w przepychu, nosi futro, utrzymuje ludzi, którzy odpowiedzialni są za jego bezpieczeństwo. Córką Toshidy jest piękna i młoda Lena, rozkapryszona dziewczyna, której wydaje się, że dzięki pieniądzom ojca jest królową świata. Nie liczy się z nikim i zawsze sięga po to, na co w danej chwili ma ochotę. Rachunki za wszystkie jej zachcianki płaci Sam, a konsekwencje nieodpowiedzialnego zachowania często przerzucane są na innych. Trudno zatem powiedzieć, by Lena i jej ojciec byli lubiani.
Owszem, zbudzają strach i zazdrość, ale na pewno nie sympatię. Wielu jest takich, którzy ich szczerze nienawidzą i – gdyby tylko mogli – wbiliby im nóż w plecy. Toshida boi się przede wszystkim konkurencyjnych firm, podobnie jak on handlujących jednymi z najbardziej deficytowych towarów, jakimi są ropa naftowa i benzyna. Dlatego jemu samemu, jak i córce zawsze towarzyszą ochroniarze. Pytanie tylko czy można im ufać. Może przecież znaleźć się ktoś, kto zapłaci im więcej. Takich właśnie podejrzeń nabiera Kurdy, gdy siedząc w motelu Lark’s, podsłuchuje pewną rozmowę. Jest przekonany, że Max, umięśniony osobisty ochroniarz Leny, planuje porwanie swojej „podopiecznej”, a następnie sprzedanie jej konkurentom ojca. Malloy dostrzega w tym szansę dla siebie i Jeremiaha. Wystarczy tylko zwinąć dziewczynę sprzed nosa porywaczom, by później całą i zdrową oddać w ręce Sama, który nie posiadając się z radości i szczęścia, obsypie przyjaciół deszczem pieniędzy. Dzięki czemu już do końca życia nie będą musieli imać się żadnej pracy…
Plan, choć nieco ryzykowny, wydaje się wykonalny. Problem w tym, że wszystko idzie nie tak. Nie z powodu Maksa, Kurdy’ego czy samej Leny; po prostu czasami dzieją się rzeczy, które nie sposób przewidzieć, a które rozkładają na łopatki najgenialniejszy nawet koncept. Pamiętacie pierwszą z nowel w filmie „Gangsterzy i filantropi” (1962) Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego, tę z Gustawem Holoubkiem w roli głównej? Właśnie coś takiego przytrafia się Jeremiahowi i Malloyowi. W efekcie nieszczęśliwego zbiegu okoliczności ten pierwszy zostaje złapany przez ludzi Toshidy, a drugi – po ucieczce z Leną – staje się obiektem polowania. Lecz to jeszcze nie koniec niespodzianek. W ręce Sama wpada wkrótce list napisany przez Kurdy’ego, z którego wynika, że najprawdopodobniej wszystko sobie wymyślił, a Jeremiah został przez niego oszukany. Tak zazwyczaj kończą się nawet wieloletnie przyjaźnie! Czy zatem można się dziwić, że zdradzony kompan postanawia teraz przejść na drugą stronę barykady, zaprzysięgając straszliwą zemstę zdrajcy?
Cóż, początek tej historii bogaty jest w wydarzenia. Ale to wszystko i tak stanowi jedynie introdukcję. To, co dla Hermanna najistotniejsze, dopiero się wydarzy. Kryzys w relacjach Kurdy’ego z Jeremiahem to bowiem tylko jedna strona medalu, druga ukryta jest w tytule albumu. Malloy uciekając przed pościgiem, chroni się na bagnach, które – o czym nie ma pojęcia – cieszą się wyjątkowo złą sławą. Belgijski scenarzysta opublikował tę część serii wiosną 1983 roku, krótko po wznowieniu przez amerykańskie wydawnictwo DC Comics publikacji historii Potwora z Bagien, co mogło mieć – i pewnie miało – przemożny wpływ na Huppena. W każdym razie wydarzenia i postaci pojawiające się w „Gniewnych wodach” przywodzą na myśl opowieść rozgrywającą się na mokradłach Luizjany. Tu również mamy do czynienia z przedziwnymi stworami, które od lat, choć mało kto je widział, wzbudzają strach wśród okolicznych mieszkańców, które strzegą swych tajemnic skuteczniej niż szwajcarskie banki. I mają ku temu powody, bo prawda – gdyby tylko wyszła na jaw – mogłaby wywołać szok trudny do opanowania.
O ile fabuła „Gniewnych wód” nie poraża może oryginalnością, o tyle strona graficzna albumu przyprawia o ciarki na plecach. I proszę to potraktować jako najwyższy stopień pochwały. Sceny rozgrywające się na bagnach urzekają bowiem mrocznym klimatem rodem z wiktoriańskiego horroru. To, co dla akcji najważniejsze, rozgrywa się w scenerii spowitej mgłą i pozbawionej światła słonecznego. Śmiertelne zagrożenie czai się na każdym kroku; oddech wroga czuć dosłownie na plecach. Najgorsze dla bohaterów jest jednak to, że wroga nie widać, nie wiadomo kim jest ani gdzie się skrywa, co tylko potęguje grozę i paranoję. Uciekający z Leną Kurdy i ścigający ich ludzie Toshidy (wraz z Jeremiahem) trafiają w sam środek najstraszliwszego, jaki tylko można sobie wyobrazić, koszmaru. Efekt wizualnej niesamowitości udaje się belgijskiemu grafikowi osiągnąć także dzięki zastosowaniu wyrazistego kontrastu; wszak wcześniejsze fragmenty komiksu, za tło mające motel Lark’s, prezentują się sielankowo i rekreacyjnie. Nic nie zapowiada makabry, z jaką wszyscy będą mieć za chwilę do czynienia.
