Tytuł czwartego tomu serii „Mroczna wieża” jednoznacznie informuje o tym, jaki będzie finał tej opowieści. Wszystko jest jasne od samego początku. Gilead ulegnie pod naporem przeważających sił bezlitosnego Johna „Dobrego Człowieka” Farsona. Krwawa bitwa zakończy się totalną klęską dumnej baronii rządzonej przez Stevena Deschaina.
Anatomia klęski
[Peter David, Robin Furth, Richard Isanove „Mroczna wieża #4:Upadek Gilead” - recenzja]
Tytuł czwartego tomu serii „Mroczna wieża” jednoznacznie informuje o tym, jaki będzie finał tej opowieści. Wszystko jest jasne od samego początku. Gilead ulegnie pod naporem przeważających sił bezlitosnego Johna „Dobrego Człowieka” Farsona. Krwawa bitwa zakończy się totalną klęską dumnej baronii rządzonej przez Stevena Deschaina.
Peter David, Robin Furth, Richard Isanove
‹Mroczna wieża #4:Upadek Gilead›
W przypadku „Upadku Gilead” znajomość zakończenia opowieści nie stanowi jednak problemu. Wręcz przeciwnie, tym razem nie chodzi bowiem o spektakularny i zaskakujący finał (jak chociażby ten, który autorzy zafundowali nam w poprzednim tomie zatytułowanym „Zdrada”), ale o wnikliwą analizę ciągu wydarzeń, które doprowadziły do katastrofy. Znając zakończenie tej opowieści, już od pierwszych stron komiksu możemy skupić się na kolejnych etapach procesu pogrążania się Gilead w otchłani zdrad, spisków oraz śledzić mechanizm podejmowania błędnych decyzji, które ostatecznie doprowadziły do tego, że John Farson osiągnął swój cel.
Czwarty tom zaczyna się inaczej niż trzy poprzednie. Poza sześcioma zeszytami składającymi się na historię upadku baronii Gilead, dołączono bowiem do niego rozdział, zatytułowany „Czarnoksiężnik”, który można potraktować jako swoisty prolog. Dzięki niemu poznajemy przebieg dotychczasowych zdarzeń widzianych z perspektywy Martena Broadcloaka. Ten wstęp do zasadniczej części historii, ukazuje motywy kierujące czarownikiem oraz dostarcza kilku dodatkowych informacji, które pozwalają połączyć ze sobą epizody stanowiące dotąd tło dla zdarzeń z głównej linii narracyjnej (na przykład wątek tragedii Charlesa Champignona i jego żony). Dzięki tym wyznaniom mamy okazję ocenić skalę działań bezwzględnego maga.
Zasadnicza część opowieści rozpoczyna się natomiast od sceny kończącej poprzedni tom. Widzimy zatem ciało Gabrielle Deschain, zabitej przez własnego syna. Obok niej leży nieprzytomny Roland, który zemdlał, jak tylko uświadomił sobie okropność popełnionego właśnie czynu. Trudno nie współczuć młodemu rewolwerowcowi. Musimy pamiętać, że ten nastolatek został już bardzo boleśnie doświadczony przez los. Przede wszystkim, obwinia się on za śmierć swojej ukochanej – pięknej Susan Delgado, która zginęła w płomieniach wyznając mu miłość. Później został boleśnie doświadczony przez Grejpfrut Maerlyna, który przejął kontrolę nad jego świadomością, a teraz – jakby tego wszystkiego było mało – w wyniku knowań podstępnego Broadcloaka popełnił najpotworniejszą zbrodnię, jaką możne sobie wyobrazić. Zabił własną matkę. Myliłby się jednak ten, kto by przypuszczał, że to co najgorsze ten młody chłopak ma już za sobą. Nadchodzące dni przyniosą bowiem kolejne tragedie.
Wydarzenia toczą się tu błyskawiczne, prowadząc nieuchronnie do zapowiadanego przez tytuł finału. Steven Deschain wydaje się być wyjątkowo zagubiony i zupełnie nieprzygotowany na to, co właśnie dzieje się na jego oczach. Zdrajcy i skrytobójcy przeniknęli niepostrzeżenie do najbliższego otoczenia rewolwerowców i stanowią śmiertelne zagrożenie. Niebezpieczeństwo związane z działaniami Johna Farsona było doskonale znane, ale kiedy jego plany wspierane magią Martena Broadcloaka zaczęły być wcielane w życie, okazało się, że baronia, którą włada Deschain jest niemal całkowicie bezbronna. Gdyby nie archaiczne, lecz niezwykle skuteczne, zabezpieczenia skonstruowane przez samego Arthura Elda – założyciela Gilead – miasto zostałoby zdobyte niemal bez walki. Można odnieść wrażenie, że rewolwerowcy zawiedli na całej linii. Elita Gilead, która miała bronić murów baronii, okazała się zupełnie bezradna zarówno wobec kolejnych zdrad, jak i wobec straceńczego ataku wojsk Farsona.
Opowieść stworzona przez Petera Davida na podstawie monumentalnego dzieła Stephena Kinga po raz kolejny dostarcza rozrywki na najwyższym poziomie. Pomimo tego, że scenarzysta nie mógł – inaczej niż np. w poprzednim tomie – wykorzystać atutu zaskakującego zakończenia, stworzył opowieść, od której nie można się oderwać. Tym razem jednak to nie niecierpliwe oczekiwanie zakończenia zmusza do lektury, ale nieodparta potrzeba szukania odpowiedzi na fundamentalne pytanie – jak mogło dojść do tak tragicznego finału. Dzięki temu, że zakończenie jest od samego początku znane, scenarzysta mógł przedstawić anatomię klęski Gilead. I zrobił to w doskonały sposób, rozkładając na czynniki pierwsze proces nieuchronnego upadku.
Pod względem graficznym seria wraz z czwartym tomem wchodzi na nowe tory. Jae Lee odpowiedzialny dotąd za rysunki, zostawił na placu boju samego Richarda Isanove’a. Francuski rysownik, który do tej pory nakładał tusz na szkice Lee oraz zajmował się kolorystyką, postanowił kontynuować dotychczasową stylistykę i trzeba przyznać, że wyszło mu to całkiem dobrze. Artysta nie oszczędza tuszu sprawiając, że oblicza i sylwetki bohaterów zazwyczaj tylko częściowo wyłaniają się z mroku. Isanove stara się nawet zachować podobny sposób cieniowania, dzięki któremu faktura obiektów ukazanych na kolejnych planszach sprawia wrażenie ulotnej i nierzeczywistej. Oczywiście rysunki Isanove’a nie są identyczne z tymi tworzonymi przez Jae Lee. Wystarczy zestawić obok siebie plansze obu rysowników, by dostrzec różnice w twarzach, sylwetkach, tłach czy sposobie kadrowania. Można sobie oczywiście zadawać pytanie, czy kopiowanie stylu innego rysownika było właściwym rozwiązaniem. Wydaje się, że w tej sytuacji inna opcja nie wchodziła w grę. Mroczny, pełen pustych przestrzeni, ulegający rozkładowi świat stworzony przez Jae Lee jest bowiem tak charakterystyczny, że nagła zmiana stylistyki musiałaby zaszkodzić tej serii. Jeżeli już o grafice mowa, to znów trzeba odnotować interesujące dodatki. Tym razem są to regularne i wariantowe okładki serii, stworzone m.in. przez Adiego Granova, Tommy Lee Edwardsa, Mitcha Breitweisera, Davida Lafuente, Rafę Sandovala oraz Toma Raney’a.
Czwarty tom serii, choć w swoim tytule zawiera jeden wielki spojler, stanowi udaną kontynuację opowieści o niewyobrażalnych nieszczęściach spadających na głowę młodego rewolwerowca. Roland Deschain doświadcza kolejnych tragedii, które bez wątpienia ukształtują jego charakter i ukierunkują życie. Poznając kolejne katastrofy będące jego udziałem, coraz lepiej rozumiemy rodzącą się w nim determinację oraz nienawiść do Broadcloaka – człowieka w czerni, za którym rewolwerowiec podąża w scenie otwierającej pierwszy tom tej komiksowej serii. Podczas lektury nie sposób też nie zadać sobie pytania, kiedy – jeśli w ogóle – karta zacznie się odwracać, kiedy wreszcie Roland przejmie inicjatywę i zacznie odnosić zwycięstwa nad siłami zła. Bo przecież kiedyś w końcu musi to nastąpić …
