„Yans: Ostatnia Wyspa” (La Derniere Ile), „Tytus, Romek i A’Tomek: Księga III. Tytus kosmonautą”, „Tytus, Romek i A’Tomek: Złota księga przygód”, „Storm: Dziwny Świat” (Storm – De wentelwereld), „Slaine: Zabójca Demonów” cz. 1 (Slaine – Demon Killer)
„Yans: Ostatnia Wyspa” (La Derniere Ile), „Tytus, Romek i A’Tomek: Księga III. Tytus kosmonautą”, „Tytus, Romek i A’Tomek: Złota księga przygód”, „Storm: Dziwny Świat” (Storm – De wentelwereld), „Slaine: Zabójca Demonów” cz. 1 (Slaine – Demon Killer)
Trzeci powrót Yansa
Po raz trzeci dostajemy w Polsce pierwszy album przygód Yansa/Hansa, w trzecim tłumaczeniu (tym razem Wojciecha Birka) i pod trzecim tytułem. W latach osiemdziesiątych mogliśmy się zapoznać z bohaterem na łamach „Świata młodych”, gdzie to historia ta nosiła tytuł „Jan – przybysz znikąd”. Było to wydanie kuriozalne, niesamowicie okrojone, fatalnie przetłumaczone, ale i tak fascynujące, gdyż niewiele takich komiksów wtedy można było w Polsce przeczytać. Na początku lat 90-tych, w ramach „Komiksu Fantastyki” otrzymaliśmy tenże album, tym razem w całości, porządnie przetłumaczony, pod tytułem „Yans – przybysz z przyszłości”. Teraz Egmont, wyraźnie kompletując zeszyty Yansów w swojej serii, po wydaniu księgi 7, 8 i
9, powrócił do tomu pierwszego przygód historyka z przyszłości. Oczywiście z innym tytułem – „Ostatnia wyspa"… Według tytułu oryginału, ten jest najbliższym jego tłumaczeniem, pozostaje jednak pytanie – skąd w takim razie brali się kiedyś przybysze znikąd i z przyszłości (ten ostatni tytuł to zresztą paskudny spoiler)?
Poza tytułem nie znalazłem wiele różnic w porównaniu do wydania „Komiksu Fantastyki”, a na pewno nie w kluczowej treści. Wojciech Birek przetłumaczył nazwiska postaci, zmieniło się słowo-rozkaz dla robotów, pozostałe różnice w tłumaczeniu są raczej niewielkie. Tak więc osoby, które posiadają zeszyt „Yans – przybysz z przyszłości” mogą przy nim pozostać, o ile oczywiście nie zapragną mieć albumu w ładniejszym wydaniu, lepszego poligraficznie i pasującego formatem do całości serii, bo Egmont na pewno się skusi, aby wznowić wszystkie wcześniejsze albumy.
O samym komiksie pisałem więcej w
artykule omawiającym całą serię, więc tu dodam tylko, że jest to najlepszy album serii. Choć cierpi na standardowe schorzenie Yansów – brak spójności świata przedstawionego, w pełni jest to rekompensowane przez nastrój, tajemnicę i fenomenalną końcówkę. Warto.
Gagarin na okruszkach
Papcio Chmiel przy wznowieniach przerysowuje stare książeczki. Mam co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony rozumiem, że jest to powodowane chęcią uaktualnienia opowieści i przystosowania ich dla współczesnego młodego odbiorcy, który niekoniecznie może rozumieć realia Polski lat 60-tych i 70-tych. Z drugiej strony, jako osobie, która wychowywała się na tych starych książeczkach, trudno jest mi zaakceptować inne napisy na murach, inne sklepy w tle, metro zamiast tramwaju etc. To już nie są te same realia, to już nie jest ten sam Tytus. Nie tylko zresztą tło jest zmieniane, ale również dialogi i fabuła. Ale może moja dezaprobata wynika z przyzwyczajeń, trudno mi powiedzieć, czy ma to znaczenia dla samej jakości opowiadanej historyjki.
Otrzymaliśmy tym razem wznowienie (pierwsze „przerysowane” wydanie miało miejsce w 1992 r.) starej, III części „Tytusa, Romka i A′Tomka” – „Tytus kosmonautą”. Jest to jedna z moich ulubionych części starych albumów Tytusa. Jest ona wprost nafaszerowana pomysłami, ma wiele kultowych cytatów i pomysłów: znaki oznaczające koniec przyciągania ziemskiego, biegające materiały na mundurki, przepis na dobry humor „trzeba się wyspać, umyć uszy i na czas odrobić lekcje”, trening astronautyczny „nie wierzę, że Gagarin przed podbojem kosmosu sypiał na okruszkach” i wiele innych. Podstawowa zmiana we wznowieniu to zastąpienie wystawy astronautycznej, na której chłopcy znajdują rakietę, która polecą w daleki kosmos, kosmodromem NASA (wraz z synem Papcia, który tam naprawdę pracuje). To jest do zaakceptowania. Niestety na koniec książeczka ma dla nas bardzo niemiłą niespodziankę – w przeciwieństwie do wersji oryginalnej, w której podróż kosmiczna, Karbuloty, Turbomioty, Lunaszki, Kleptosaurus, drużyna harcerska stworków, są prawdziwe, tu okazuje się, że cała wyprawa była jedynie halucynacjami Tytusa po wypadku z próbną rakietą. Czemu? Czyżby Papcio chciał tę historyjkę uprawdopodobnić? Uprawdopodobnić opowieść o gadającej małpie, której przelatujący sputnik zrywa koszulkę? Za tę zmianę odejmuje w ocenie aż 30%.
Ocena – 60% (nowe wydanie)/ 90% (wersja pierwotna).
Trzy wyprawy w jednej księdze
Niezwykłą gratkę dla miłośników uczłowieczającego się szympansa i jego kolegów przygotowało wydawnictwo Prószyński i S-ka. Album „Złota księga przygód” obejmuje aż trzy części przygód Tytusa – księgę V („Podróż do ćwierć koła świata”), księgę VII („Tytus poprawia dwójkę z geografii”) i księgę IX („Tytus na Dzikim Zachodzie”). Są to stare księgi, w których Tytus był Tytusem, Romek był Romkiem, a A′Tomek, A′Tomkiem – słowem, stare dobre albumy, na których wychowywało się pokolenie obecnych trzydziestolatków. A co ważniejsze tym razem nie ma żadnych zmian w tych książeczkach (poza pełnym pokolorowaniem). Chłopcy w księdze V nadal spotykają w Paryżu kloszarda, na Morzu Północnym śledzą manewry floty NATO, w Anglii obserwują napad na bank, w Stanach są atakowani przez oszukańczą reklamę i milionerów – rasistów, bawią się z brodatymi kubańskimi rewolucjonistami i kończą swą podróż w Związku Radzieckim na obozie pionierów. To książeczka, którą najtrudniej było przenieść w dzisiejsze czasy – i nie spróbowano zmian. I bardzo dobrze, bo jest ona świadectwem swoich czasów. Być może właśnie dlatego wydano ją wraz z mniej kontrowersyjnymi częściami – geograficzną i kowbojską, sugerując, że w każdej z nich motywem przewodnim jest podróż – czy to po świecie, po Polsce, czy też po Dzikim Zachodzie. Te trzy części to dużo dobrej zabawy i, rzecz jasna, kultowych cytatów: „Szwedzi zrobili nam potop w XVII wieku, chciałem się odwzajemnić”, „Cześć skubańcy, co tak wytrzeszczacie gały, jakby wam szajba odbiła?”, „Panowie, ten Bałtyk to właściwie jezioro, czy ocean”, „Co rok będę poprawkowiczem”, „Przepraszam, czy to ogonek do napadu na bank?”, „Jak urosnę, też będę bandytą”, „Dyliżans kursuje co dwa lata oprócz niedziel i świąt, dopuszczalne opóźnienie – jeden miesiąc”. Nie można też nie wspomnieć o ilości ziarenek piasku, które tworzą Pustynię Błędowską i o kopalni zegarków, nie mówiąc już o pomyśle wskoczenia do filmu. Ale jestem naprawdę ciekaw, jak te dawne przygody odbiera współczesny młody czytelnik…
Do książeczek dodanych jest kilka tekstów – oprócz oryginalnych („Wśrodek” i wstępy), pochodzących z pierwszych wydań, mamy trochę dodatkowych komentarzy – m.in. wiersz o trudnościach z wyjazdem z kraju w latach 70-tych i informacja o Muzeum Westernu.
Nurtuje mnie jednak jedno pytanie: dlaczego na Kubie, podczas tańca z pięknymi Kubankami, Romek trzyma za rękę A′Tomka, a Tytus dwóch kubańskich żołnierzy…?
Powrót burzy
Pierwsze dwa albumy z przygodami Storma i Rudowłosej opublikowane były jeszcze w „Komiksie”. Teraz Storm i Rudowłosa powracają za sprawą wydawnictwa Egmont. Nie jest to bezpośrednia kontynuacja ich przygód. Jest to kolejny, siedemnasty tom serii. Stanowi on jednak oddzielną opowieść i nieznajomość poprzednich odcinków nie przeszkadza w odbiorze. Razem ze swym towarzyszem – Nomadem, podróżują przez Krainę Posągów – jedyny środek lokomocji to linia kolejowa. Dojeżdżają do Miasta, w którym szykuje się wielki festyn z okazji stracenia Boforce – rozbójniczki, która terroryzowała miasto. Boforce ucieka i kradnie pociąg, przejeżdżając nim przez Barierę, która odgradzała Miasto od tajemniczego Dziwnego Świata. Niestety w pociągu znajdowała się Rudowłosa. Storm i Nomad ruszają na pomoc przyjaciółce. Będą musieli stawić czoło Boforce i stworom z Dziwnego Świata.
„Storm” to już dziś klasyczny komiks łączący elementy fantasy i science fiction. Czytając komiks, czuje się, że historia nie jest nowa (ten album powstał pod koniec lat osiemdziesiątych), ale nie przeszkadza to w odbiorze. Scenariusz oparty na ciekawym pomyśle ze wstęgą Mobiusa, interesująca kreacja świata, który przemierzają bohaterowie – wszystko to składa się na bardzo porządny komiks, który warto przeczytać.
Egmont, w trosce o fanów zamieszcza listę komiksów ze Stormem, które już ukazały się w Polsce. Niestety wkradły się tam dwa błędy. Pierwsze Stormy to: „Piraci z Pandarwu” i „Labirynt Śmierci”, oba w 1993 roku.
Nawet śmierć nie jest przeszkodą
Slaine – król Irlandii umiera i ma być pogrzebany. Jednak jego Bogini ma co do niego inne plany. Wraz z nieodłącznym Ukko, Slaine zostaje wysłany do Brytanii, która jest podbita przez Rzymian. Nasz bohater musi wspomóc w walce z Rzymianami Boudikke – celtycką kapłankę. Nie będzie to łatwe zadanie, ponieważ Rzymian wspomaga stary wróg Slaine`a – demon Elfrik.
Slaine był jednym z pierwszych komiksów, wydanych przez Egmont. Wtedy nie spotkał się z ciepłym przyjęciem, ale było to spowodowane niezbyt udanym wydaniem, a nie historiami, które były publikowane. Teraz jest, dużo lepiej – kredowy papier pozwala się rozkoszować rewelacyjnymi rysunkami duetu Glenn Fabry i Dermont Power. Ale, w przeciwieństwie do np. Lobo, Slaine posiada również fabułę – Pat Mills wykorzystuje stare, celtyckie legendy, przetwarza je i tworzy całkiem nową jakość. Każdy kto czytał poprzednie przygody Slaine`a, wie czego się spodziewać po tym komiksie i nie zawiedzie się. A jeśli ktoś nie czytał komiksu, a lubi mroczne, ostre i krwawe fantasy – na pewno się nie zawiedzie.
