Walka o przetrwanie [Michael Lark, Greg Rucka „Lazarus #4: Trucizna” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Sytuacja Carlyle’ów staje się coraz trudniejsza. Nestor rodu, Malcolm, bliski jest śmierci. Zastępujący go najstarszy syn, Stephen, ma wątpliwości, czy jest w stanie unieść na swoich barkach brzemię odpowiedzialności; jego siostra Johanna, jak zawsze, spiskuje przeciwko najbliższym. Jedyną nadzieją dla rodziny pozostaje coraz bardziej alienująca się od niej Forever. Ten krótki opis to chyba wystarczająca zachęta, by sięgnąć po czwarty tom „Lazarusa” – „Truciznę”.
Walka o przetrwanie [Michael Lark, Greg Rucka „Lazarus #4: Trucizna” - recenzja]Sytuacja Carlyle’ów staje się coraz trudniejsza. Nestor rodu, Malcolm, bliski jest śmierci. Zastępujący go najstarszy syn, Stephen, ma wątpliwości, czy jest w stanie unieść na swoich barkach brzemię odpowiedzialności; jego siostra Johanna, jak zawsze, spiskuje przeciwko najbliższym. Jedyną nadzieją dla rodziny pozostaje coraz bardziej alienująca się od niej Forever. Ten krótki opis to chyba wystarczająca zachęta, by sięgnąć po czwarty tom „Lazarusa” – „Truciznę”.
Michael Lark, Greg Rucka ‹Lazarus #4: Trucizna›Scenarzysta Greg Rucka w poprzednich albumach serii przyzwyczaił nas już do tego, że nie trzyma się niewolniczo przyczynowo-skutkowego ciągu zdarzeń. Że nieobce są mu nagłe zwroty akcji i przeskoki czasowe. Że niektóre wątki porzuca na kilka „odcinków”, aby powrócić do nich w momencie, gdy są mu najbardziej potrzebne. Nie inaczej dzieje się w „Truciźnie”, czwartej – po „ Rodzinie” (2013), „ Awansie” (2014) oraz „ Konklawe” (2015) – odsłonie postapokaliptycznego „Lazarusa”. Zawiera on materiał z sześciu zeszytów, które pierwotnie ukazały się nakładem Image Comics pomiędzy kwietniem a grudniem 2015 roku; pięć z nich to kontynuacja historii opowiedzianej w poprzednim tomie, szósty (a chronologicznie pierwszy) to jedynie odprysk głównego motywu, choć – znając zamiłowanie Rucki do komplikowania (w jak najbardziej pozytywnym kontekście tego słowa) losów swoich bohaterów – nie należy raczej mieć wątpliwości co do tego, że pojawiające się tam siostry miłosierdzia odegrają jeszcze istotną rolę. Czym zakończyło się konklawe, czyli przedstawiona w poprzednim tomie narada przywódców wszystkich rodzin, które podzieliły między siebie strefy wpływów na świecie? Bezprecedensowym aktem terroru inspirowanym przez Jakoba Hocka wobec Malcolma Carlyle’a w celu pozbawienia go życia i – w niedalekiej przyszłości – przejęcia należących do Carlyle’ów terytoriów na obszarze Ameryki Północnej. Zarażony toksycznym wirusem Malcolm trafia do tajnego laboratorium, w którym o jego życie walczy córka Bethany oraz specjalnie w tym celu sprowadzony z Uniwersytetu Stanforda zdolny młody naukowiec Michael Barrett (którego wcześniejsze losy poznaliśmy w „ Awansie”). Dla rodziny jest on ostatnią deską ratunku; bez przebłysku jego geniuszu już nic i nikt nie zdoła uratować starego Malcolma, którego śmierć może doprowadzić nie tylko do upadku imperium Carlyle’ów, ale i do globalnego konfliktu. Groźba wojennej hekatomby nie byłaby tak realna, gdyby nie słabość Stephena Carlyle’a, najstarszego syna i „następcy tronu” – targanego wieloma wątpliwości, rozdartego pomiędzy powinnością wobec rodziny a uczuciem do innego mężczyzny, zdającego sobie doskonale sprawę z braku autorytetu, jakim cieszył się wśród sojuszniczych rodzin Morrayów i Carragherów jego ojciec. Jakby tego było mało, tradycyjnie niejasną postawę przyjmuje zżerana przez chorobliwą ambicję, przebiegła i świetnie manipulująca ludźmi, prowadząca własną grę Johanna, siostra Stephena i Bethany. Najgorsze dla Carlyle’ów jest jednak to, że – w obliczu wielkiej rodzinnej tragedii – konflikt z Hockami przeistacza się z „zimnej” w „gorącą” wojnę. Oddziały Hocków starają się opanować leżące na granicy stref wpływów obu rodzin miasteczko Duluth, które może stać się dla nich idealną bazą wypadową w przypadku dalszych działań zbrojnych. Jedyną osobą zdolną pokrzyżować ich plany jest ekspresowo wysłana w rejon walk Forever. Rucka umiejętnie miesza wątki; żongluje nimi, zawieszając w najbardziej intrygujących momentach, czym podbija napięcie do zenitu. W „Truciźnie” patent ten stosuje parokrotnie, lecz – co najważniejsze – nawet gdy podejrzewamy, jakie może być rozwiązanie zagadki, wcale z tego powodu nie staje się ona dla nas mniej interesująca. Komiks wyraźnie dzieli się na dwie przeplatające się części: „militarną” (której areną jest Duluth) i „dyplomatyczną” (rozgrywającą się w zaciszach gabinetów). Obie są równie ekscytujące, chociaż dostarczają skrajnie odmiennych wrażeń. Motyw poświęcony Forever to obraz bezpardonowo prowadzonej wojny – pełen dynamicznych, niepozbawionych okrucieństwa scen, za tło mających nieustannie prószący śnieg. Ten prosty zabieg, zastosowany przez rysownika Michaela Larka, pozwala osiągnąć niezwykły kontrast – na mroczny i ponury świat patrzymy przez pryzmat kojarzącej się raczej z niewinnością (choć nie tym razem) bieli. Jest to jednak raczej puchowa kołdra, która okrywa zarówno żołnierzy walczących u boku Forever, jak i przeciw niej na wieczny sen. Nie mniejsze napięcie towarzyszy działaniom dyplomatycznym podejmowanym przez Carlyle’ów. A rośnie ono w każdej chwili, kiedy przypominamy sobie – niekiedy stara się o to zresztą sam Rucka – że w tle dramatycznych wydarzeń toczy się zażarta walka o utrzymanie przy życiu Malcolma Carlyle’a. Na dodatek scenarzysta zasiewa kilka kolejnych nasion niepewności, które wzrosną dopiero w następnych „odcinkach” cyklu – wtedy prawdopodobnie przekonamy się, do czego naprawdę zmierza Johanna, oraz jaka rola została wyznaczona Sonji, Łazarzowi rodu Bittnerów. Przyglądając się „Truciźnie”, widać, że Greg Rucka i Michael Lark tworzą zgrany i doskonale uzupełniający się duet; czemu zresztą trudno się dziwić, skoro ich współpraca sięga początku ubiegłej dekady (i serii „ Gotham Central”). Inna sprawa, że w konwencji postapokaliptycznej, militarnej science fiction czują się jak ryby w wodzie, finezyjnie łącząc wizje znane z gier komputerowych i filmów (pokroju „Resident Evil”) z tymi, które jako jeden z pierwszych (a może w ogóle jako pierwszy) do świata komiksu wprowadził Hermann Huppen w powstającym od końca lat 70. ubiegłego wieku „ Jeremiahu”. Choć zaznaczmy to wyraźnie: świat „Lazarusa” jest pod wieloma względami bogatszy, zaprojektowany z większym rozmachem od tego, który zrodził się w umyśle belgijskiego scenarzysty i rysownika. 
|