Krwawy bildungsroman [Joe Hill, Gabriel Rodriguez „Locke & Key #6: Alfa i Omega” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Nie inaczej rzecz ma się z wymyślonym przez Joego Hilla, syna Stephena Kinga, komiksowym horrorem „Locke & Key”. W szóstym tomie (tradycyjnie zawierającym materiał złożony z sześciu wcześniej opublikowanych zeszytów) wszystkie najważniejsze wątki doprowadzone zostały do finału.
Krwawy bildungsroman [Joe Hill, Gabriel Rodriguez „Locke & Key #6: Alfa i Omega” - recenzja]Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Nie inaczej rzecz ma się z wymyślonym przez Joego Hilla, syna Stephena Kinga, komiksowym horrorem „Locke & Key”. W szóstym tomie (tradycyjnie zawierającym materiał złożony z sześciu wcześniej opublikowanych zeszytów) wszystkie najważniejsze wątki doprowadzone zostały do finału.
Joe Hill, Gabriel Rodriguez ‹Locke & Key #6: Alfa i Omega›Czego spodziewaliście się po finale „Locke & Key”? Happy endu na miarę kina hollywoodzkiego (wszak to komiks amerykański)? Efektownego triumfu Dobra i spektakularnej porażki Zła? Cóż, zdradzić można co najwyżej tyle, że przez większość czasu to ostatnie trzyma się nieźle i sprawia bohaterom mnóstwo kłopotów. Tym razem, w przeciwieństwie do tomu poprzedniego, czyli bardzo wysoko przez nas ocenionych „ Wskazówek” (2012), obywa się bez wycieczek w – mniej lub bardziej zamierzchłą – przeszłość. Wystarczająco dużo jest spraw teraźniejszych, które wymagają sfinalizowania. Wszak ostatnio rozstaliśmy się z rodziną Locke’ów w niezwykle dramatycznym momencie, z którego na dodatek wcale nie zdawała sobie ona sprawy. Duchowi Dodge’a (alias Lucasa Caravaggio) udało się bowiem zawładnąć ciałem Bode’a, najmłodszego z rodzeństwa, co otworzyło mu drogę do wprowadzenia w czyn swego szatańskiego planu. Jedynym, który jest w stanie zdusić wszystko w zarodku, jest upośledzony umysłowo Rufus Whedon, który po śmierci matki (zamordowanej zresztą przez Dodge’a) ma zostać odesłany do zamkniętego ośrodka psychiatrycznego. Przed odjazdem wraz z opiekunem chłopiec odwiedza Keyhouse, aby pożegnać się z Bode’em; wtedy też objawia mu się prawdziwy duch najmłodszego z Locke’ów i przekazuje informację o tym, że jego ciało zostało opanowane przez demona. Rufus rzuca się wtedy na Dodge’a (w ciele Bode’a), chcąc go udusić. Odpowiednio szybko reaguje jednak Tyler, stając w obronie brata. W efekcie wszyscy dokoła zyskują kolejny dowód na pogłębiającą się niepoczytalność bogu ducha winnego Whedona, co może ostatecznie pogrążyć nastolatka i sprawić, że przez kolejne lata nie opuści on zamkniętego pokoju szpitala psychiatrycznego. Ostatnia, jak się zdaje, szansa na powstrzymanie Dodge’a zostaje zaprzepaszczona. Legenda mówi, że kiedy tonął Titanic, orkiestra grała do ostatniej sekundy. Z tego samego założenia wyszedł Joe Hill, uznając, że jeśli świat ma upaść, katastrofie powinny towarzyszyć muzyka i tańce. Postanawia więc wszystkie wątki opowieści domknąć w finałowej scenie imprezy zorganizowanej na własną rękę przez uczniów kończących szkołę. Zgodnie z tradycją odbywa się ona w doskonale znanej z poprzednich tomów Jaskini Topielca, na dnie której znajdują się Czarne Drzwi. Jeśli Dodge’owi uda się do nich dotrzeć, wpuści do naszego świata całą bandę wyjątkowo paskudnych demonów. Zapobiec temu może jedynie rodzinna koalicja Locke’ów (wsparta przez na razie unieszkodliwionego Rufusa Whedona). Hill, zdając sobie sprawę z tego, że czytelnik doskonale wie, dokąd zmierza wyobraźnia scenarzysty (zbyt wiele zdradzających to tropów pojawiło się już wcześniej), musiał zostawić sobie jakiegoś asa w rękawie pod postacią nagłego zwrotu akcji, dzięki któremu będzie mógł zaskoczyć wszystkich jeszcze raz. Czy to się udało? I tak, i nie. O ile bowiem finał wydaje się mimo wszystko przewidywalny (ręka do góry, kto spodziewał się, że zakończenie będzie jednak inne!), o tyle nadzwyczaj miłym zaskoczeniem jest domknięcie całej historii, opowiedziane w epilogu. Każe on spojrzeć na główne postaci dramatu – Tylera Locke’a i Lucasa Caravaggio – z nieco innej perspektywy, ale też – co jeszcze kiedyś, w przyszłości, może (choć wcale nie musi) okazać się istotne – spina komiksową serię klamrą fabularną. Można traktować „Locke & Key” jako młodzieżowy horror, ale warto też dostrzec w dziele Hilla jeszcze jeden wymiar – to przeniesiony na płaszczyznę opowieści rysunkowej bildungsroman, opowieść o kształtowaniu się osobowości młodych bohaterów. Po dotarciu do ostatniej planszy, sięgnijcie, jeśli macie go akurat pod ręką, po „ Witamy w Lovecraft”, tom pierwszy historii, i odświeżcie sobie ówczesne portrety psychologiczne Tylera i jego siostry Kinsey. Przekonacie się wtedy, jak daleką drogę przeszła ta dwójka w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy, jakie minęły od chwili, kiedy – po wielkiej rodzinnej tragedii – sprowadzili się do posiadłości należącej do przodków ojca. Słowa uznania należą się także autorowi strony graficznej komiksu. Gabriel Rodriguez po raz kolejny stanął na wysokości zadania. A wcale nie było ono łatwe. Takiego nagromadzenia demonów, jak w „Alfie i Omedze”, nie było bowiem w żadnym z poprzednich albumów. Wymagało to od chilijskiego rysownika niezwykłych konceptów: z jednej strony musiał bowiem wyczarować tabuny nowych fantastycznych postaci, z drugiej wymyśleć, w jaki sposób wpisać je w dotychczas stosowaną stylistykę. Niekiedy – takie przynajmniej można odnieść wrażenie – poszedł szlakiem wytyczonym przez ilustratorów „ Lucyfera”, ale jeśli rzeczywiście inspirował się stroną graficzną komiksu Mike’a Careya, to bardzo umiejętnie przepuścił go przez własną wyobraźnię. Świetnie poradził sobie też z drugim i trzecim planem. Bez zarzutu jest również mimika postaci, co akurat w poprzednich albumach czasami szwankowało. Widać, Rodriguez dojrzewał (jako artysta) wraz z bohaterami serii. 
|