„Człowiek za burtą” to kolejny komiks autorstwa coraz lepiej rozumiejącego się tandemu Władysław Krupka (scenariusz) – Grzegorz Rosiński (rysunki). Chociaż po „Czarnej Nefretete”, która była najlepszym pod względem graficznym „Żbikiem” późniejszego twórcy „Thorgala”, wizualnie zeszyt ten mógł sprawić lekki zawód…
Kapitan Żbik: Historyk sztuki to bardzo niebezpieczny zawód
[Władysław Krupka, Grzegorz Rosiński „Kapitan Żbik #21: Człowiek za burtą” - recenzja]
„Człowiek za burtą” to kolejny komiks autorstwa coraz lepiej rozumiejącego się tandemu Władysław Krupka (scenariusz) – Grzegorz Rosiński (rysunki). Chociaż po „Czarnej Nefretete”, która była najlepszym pod względem graficznym „Żbikiem” późniejszego twórcy „Thorgala”, wizualnie zeszyt ten mógł sprawić lekki zawód…
Władysław Krupka, Grzegorz Rosiński
‹Kapitan Żbik #21: Człowiek za burtą›
Po mocno siermiężnym – zarówno tematycznie, jak i graficznie – poprzednim odcinku cyklu, czyli „
Strzale przed północą” (1971), w kolejnym – pierwszym opublikowanym (znów w nakładzie stutysięcznym) w 1972 roku – sytuacja wróciła do normy. Kapitan Żbik ponownie dostał zadanie na miarę swoich nieprzeciętnych możliwości. Chociaż warto zaznaczyć, że – podobnie jak w otwierającym inną dylogię zeszycie „
Czarny parasol” (1971) – tutaj także pojawił się dopiero (i to zaledwie na chwilę) w samej końcówce opowieści. Wcześniej jednak scenarzysta zrobił wszystko, aby odpowiednio podnieść napięcie. I to do tego stopnia, że wraz z upływającym czasem czytelnik coraz bardziej wyczekiwał – jak zbawienia! – pojawienia się dzielnego funkcjonariusza. Przecież tylko on mógł poradzić sobie z bezwzględną i podstępną szajką, czyhającą na nieodkryte jeszcze zabytki.
Trochę to wszystko tajemnicze, prawda? Dlatego teraz po kolei wszystko wyprostujemy. Akcja „Człowieka za burtą” rozgrywa się w prowincjonalnym (i dodajmy od razu, że fikcyjnym) miasteczku Waśnice, które swoją popularność zawdzięcza znajdującemu się w nim gotyckiemu zameczkowi, będącemu siedzibą filii Muzeum Państwowego. W wakacje przyjeżdża tu całkiem sporo turystów, głównie o to, aby zwiedzić zamek. Do niedawna jego kustoszem był pan Zawierciński, którego spotkała jednak wielka tragedia. Pewnego wieczoru przejechał go samochód. Milicja nie złapała sprawcy wypadku, nie podejrzewając nawet, że wcale nie był to wypadek, ale morderstwo z premedytacją. Następcą Zawiercińskiego mianowano młodego (dwudziestoośmioletniego) historyka sztuki, magistra Kazimierza Grońskiego. Komiks zaczyna się właśnie od jego przyjazdu do miasteczka, gdzie wita go jego bezpośredni przełożony, dyrektor Muzeum Wojewódzkiego, którego placówka w Waśnicach jest filią. Starszy kolega po fachu oprowadza Grońskiego po zamku, opowiadając o planach, jakie miał Zawierciński, a zwłaszcza o rozpoczętym już przez niego remoncie zabytkowej gotyckiej piwnicy, do której chciał przenieść ekspozycję średniowiecznych zbroi.
Groński z zapałem bierze się do pracy, tym bardziej że wakacje za pasem i turyści na pewno po raz kolejny dopiszą. Jednym z nich, który wydaje się być szczególnie zafascynowany zameczkiem, jest historyk sztuki ze Sztokholmu – a przynajmniej tak się przedstawia – niejaki Kurt Knutsen. Przyjechał właśnie do Waśnic po raz trzeci i po raz trzeci zagląda do muzeum. Miał okazję poznać Zawiercińskiego, więc bardzo żałuje tego, co się z nim stało. Groński, ucieszony zainteresowaniem Szweda pracami renowacyjnymi, dzieli się z nim swoimi planami na przyszłość, pokazuje nawet remontowaną piwnicę. Nie wiedząc, że tym samym ściąga sobie na głowę ogromne problemy. Knutsen na pewno bowiem nie jest tym, za kogo się podaje (nawet jeśli jego nazwisko jest prawdziwe), ponieważ z miejsca zaczyna planować, jak… pozbyć się nowego kustosza. Swojemu człowiekowi w Waśnicach wydaje nawet nie pozostawiające wątpliwości polecenie – pan Kazimierz ma zostać jak najszybciej „wyeliminowany”!
Od tego momentu wydarzenia przybierają na tempie. W czasie wyprawy na ryby ktoś próbuje Grońskiego utopić – i pewnie by mu się to udało, gdyby nie fakt, że w czasie studiów kustosz był mistrzem pływackim. Ale przytrafiają mu się także radosne sytuacje – otrzymuje bowiem zaproszenie na kongres młodych historyków sztuki do Kopenhagi. Co to oznaczało dla naukowca, zrozumieją wszyscy, którzy mają świadomość tego, czym była Polska Ludowa i jak racjonowała wyjazdy zagraniczne swoim obywatelom. Niestety, Kazimierz nie podejrzewa, że to jedynie podstęp, aby wywabić go z miejsca pracy. Kapitan Żbik, o czym była mowa już wcześniej, pojawia się dopiero w finale tej historii, gdy otrzymuje rozkaz od pułkownika Czeladki, by wyruszyć do Waśnic i podjąć śledztwo w sprawie zaistniałych tragicznych zdarzeń. To, że w „Człowieku za burtą” Żbika jest tak mało, w żaden sposób nie wpływa jednak na mniejszą atrakcyjność fabuły. Komiks czyta się z zainteresowaniem, tym bardziej że Władysław Krupka nadzwyczaj umiejętnie powsadzał w paru miejscach „haczyki” mające za zadanie przykuć uwagę czytelnika. Po raz pierwszy też, co prawda tylko na moment, akcja przeniosła się na północ Europy, do Szwecji.
Jedno jest pewne. Finał „Człowieka za burtą” był na tyle intrygujący, że podsycał zainteresowanie zakończeniem opowieści, które czytelnicy mieli poznać dopiero w następnym zeszycie, czyli w „Gotyckiej komnacie”. Chyba że… No właśnie! chyba że kilka miesięcy wcześniej czytali wydaną w popularnej serii kryminalnej „Ewa wzywa 07” mikropowieść zatytułowaną „Tajemnica gotyckiej komnaty” (1971), której autorem był niejaki… Władysław Krupiński. Ani tytuł, ani nazwisko pisarza – jednoznacznie przecież kojarzące się z twórcą komiksu – nie były przypadkiem. Pod nazwiskiem „Krupiński” ukrywał się bowiem etatowy scenarzysta Żbika. Oprócz „Tajemnicy…” Krupka opublikował jeszcze trzy swoje teksty prozatorskie w „Ewa wzywa 07”; były to: „Złote kółka” (1969), „Celny strzał” (1973) oraz „Jak pan przeniósł ten gryps?” (1975). Później ukazały się jeszcze dwa kryminały opublikowane przez Krajową Agencję Wydawniczą: „Zachłanność mordercy” (1976) i „Skazałeś ją na śmierć” (1977). Co ciekawe, ten ostatni Krupka również przerobił na „Żbika”, stał się on kanwą czteroczęściowej miniserii: „St Marie wychodzi w morze…”, „Nie odebrany telegram”, „Ślady w lesie” i „Smutny finał” (1982).
A czego można tym razem spodziewać się po dodatkach do komiksu? W liście do czytelników kapitan Żbik powraca do wątku, który został już przez niego podjęty w „
Kryształowych okruchach” (1970), czyli do zagrożenia niewypałami, które na początku lat 70. – mimo że od zakończenia wojny minęło już ćwierć wieku – wciąż jeszcze zbierały krwawe żniwo. Było to spowodowane głównie brakiem wyobraźni i głupotą młodych ludzi. Na potwierdzenie zasadności swoich ostrzeżeń Żbik przywołuje zdarzenia, jakie miały miejsce w ostatnich latach, a których ofiarami padali kilku- i nastolatkowie. Wyliczanka ta przyprawia o prawdziwe ciarki (tu śmierć, tam urwana ręka czy stracone oko). W rubryce „Za ofiarność i odwagę” tym razem nobilitowano Feliksa Nadowskiego, pilota z Zespołu Lotnictwa Sanitarnego w Białymstoku, który w ciągu półtora miesiąca – od 1 stycznia do 17 lutego 1970 roku – w skrajnie trudnych warunkach pogodowych i o różnych porach dnia i nocy wykonał sto czterdzieści dwa loty, ratując w ten sposób niejedno ludzkie życie. W „Kronice MO” po raz kolejny jest natomiast mowa o tworzeniu struktur MO na obszarze wyzwolonej przez Sowietów w styczniu 1945 roku Warszawy. W sumie nic nowego – wątek ten obecny był przecież w „kronikarskich” zapisach również w kilku wcześniejszych zeszytach.

W tekście jest "wyzwolonej przez Sowietów". To tak jakby napisać, że w 1941 roku Niemcy "wyzwolili Lwów". Sowieci zajęli Warszawę, zajęli Kraków itd.