Kapitan Żbik: Bo ja jestem, proszę pana, „na zakręcie”… [Władysław Krupka, Bogusław Polch „Kapitan Żbik #31: Na zakręcie” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Dylogia „Na zakręcie” i „Niewygodny świadek” ukazała się po publikacji pierwszych komiksów narysowanych przez Jerzego Wróblewskiego. Prawdopodobnie jednak jej scenariusz powstał wcześniej, ponieważ przynależy ona jeszcze do poprzedniej „epoki”, w której dominowały klasyczne opowieści milicyjne, a za bandytami ganiali funkcjonariusze MO, nie zaś aspirujący do ich roli harcerze.
Kapitan Żbik: Bo ja jestem, proszę pana, „na zakręcie”… [Władysław Krupka, Bogusław Polch „Kapitan Żbik #31: Na zakręcie” - recenzja]Dylogia „Na zakręcie” i „Niewygodny świadek” ukazała się po publikacji pierwszych komiksów narysowanych przez Jerzego Wróblewskiego. Prawdopodobnie jednak jej scenariusz powstał wcześniej, ponieważ przynależy ona jeszcze do poprzedniej „epoki”, w której dominowały klasyczne opowieści milicyjne, a za bandytami ganiali funkcjonariusze MO, nie zaś aspirujący do ich roli harcerze.
Władysław Krupka, Bogusław Polch ‹Kapitan Żbik #31: Na zakręcie›O „rewolucji”, jaka dokonała się w 1972 i 1973 roku w podejściu do serii o kapitanie Żbiku, pisaliśmy już przy okazji debiutanckiego komiksu autorstwa Jerzego Wróblewskiego. Narysowana przez bydgoszczanina (chociaż rodem z Inowrocławia) trylogia – na którą złożyły się następujące zeszyty: „ Wieloryb z peryskopem”, „ Wiszący rower” i „ Tajemniczy nurek” – stanowiła nowe otwarcie cyklu. Od tej pory głównymi odbiorcami „Żbika” mieli być młodzi czytelnicy; sądząc po bohaterach opowieści o harcerzach Marku i Zbyszku, osoby z przedziału od dwunastu do piętnastu lat. I chociaż będą zdarzać się wyjątki, to jednak zdecydowana większość odcinków rysowanych przez Wróblewskiego będzie miała właśnie posmak młodzieżowości. Tę różnicę w podejściu do tematu widać bardzo wyraziście, kiedy porównamy wspomnianą powyżej trylogię z zeszytami, jakie ukazały się tuż po niej, za których stronę graficzną odpowiadał Bogusław Polch. Prawdopodobnie zamówienie na nie wydawnictwo Sport i Turystyka złożyło jeszcze przed podpisaniem umowy z Wróblewskim. Z tego też powodu scenariusz – po raz kolejny autorstwa Władysława Krupki – jest klasyczną historią kryminalną przeznaczoną dla jak najbardziej dorosłego czytelnika. I w tym niezaprzeczalnie tkwi też jego siła. Bogusław Polch jako twórca komiksów o kapitanie Żbiku zadebiutował dwa lata wcześniej „ Złotym Mauritiusem”, następnie powstała tetralogia otwarta „ Nocną wizytą”, a zwieńczona „ Saltem śmierci” (1972). Jego wkład w serię zamknęła natomiast dylogia złożona z „Na zakręcie” i „Niewygodnego świadka”. Od strony scenariuszowej – bardzo przyzwoita, od graficznej zaś – może nie ekscytująca, ale na pewno godna pochwały, na dodatek niepozbawiona charakterystycznych dla twórczości Polcha elementów (jakie parę lat później staną się znakiem rozpoznawczym „ Ekspedycji”). Początek komiksu jest naprawdę mocny. Jadący krętą drogą motocyklista Bronisław Skiba nieomal zostaje zmieciony z szosy przez zbliżający się z naprzeciwka samochód osobowy, który nagle zmienia pas ruchu. Mijając go, mężczyzna widzi siedzącą, a raczej opartą głową o kierownicę, nieprzytomną kobietę. Kilkadziesiąt metrów dalej, na tytułowym zakręcie, pojazd przebija barierkę ochronną i wylatuje z drogi; chwilę później staje w płomieniach. Zszokowanemu Skibie dojście do siebie na tyle, by podjąć jakiekolwiek działania, zajmuje kilka minut. W tym czasie obok niego przejeżdża kolejny wóz, niebieski fiat, prowadzony przez faceta z bródką w ciemnych okularach. Choć musi on widzieć płonący samochód, nie reaguje; jedzie dalej, jakby nic się nie wydarzyło. Nie mogąc liczyć na niczyje wsparcie, Bronisław jedzie najszybciej, jak to możliwe, do najbliższej wsi i stamtąd dzwoni na komisariat. Wraz z milicją przyjeżdża także pogotowie, ale na próżno; w dogasającym pojeździe ratownicy znajdują bowiem już tylko zwęglone zwłoki kobiety. Czyżby zasłabła podczas jazdy? Lekarz milicyjny nie ma wątpliwości, że przyczyną śmierci było uderzenie w głowę, a wypadek był jedynie następstwem zgonu. Kluczowe dla wyjaśnienia sprawy może być odnalezienie nieznajomego kierowcy niebieskiego fiata, o którym poinformował funkcjonariuszy Skiba. Komendant powiatowy wszczyna nawet jego poszukiwania, jednocześnie też postanawia poinformować o zdarzeniu centralę i kapitana Żbika. Tymczasem Bronisław po złożeniu zeznań zostaje puszczony do domu. Wieczorem spotyka się ze swoją narzeczoną Zosią (piękną blondyną lubującą się w spódniczkach mini); randkę jednak trudno uznać za udaną, mężczyzna jest bowiem zdenerwowany i zmęczony. Kobieta początkowo boi się, że może mieć to związek z faktem, iż nie jest wobec niego do końca szczera. Gdy dowiaduje się o prawdziwej przyczynie emocjonalnego rozchwiania narzeczonego, oddycha z ulgą. Ale na krótko – następnego dnia w pracy (w salonie kosmetycznym) czyta gazetę, w której znajduje się wzmianka o wypadku, jakiego świadkiem był Skiba. Okazuje się, że ofiarą była dwudziestoośmioletnia Janina Zarysówna, z którą Zosia od jakiegoś czasu prowadziła podejrzane interesy. Skiba jest więc – oczywiście niechcący – podwójnie „umoczony” w zabójstwo Janiny, które na dodatek rzuca się cieniem na jego związek z Zosią. Chcąc go ratować, jest zmuszony przedsięwziąć drastyczne i wiążące się z dużym niebezpieczeństwem kroki. Scenariusz, chociaż pozbawiony fajerwerków, prezentuje się logicznie; jest także na tyle wciągający, że losy bohaterów śledzi się z przyjemnością i zaciekawieniem do ostatniej planszy. Ba! nie przeszkadza nawet fakt, że to kolejny zeszyt, w którym nawet na moment nie pojawia się kapitan Żbik (wspomina o nim jedynie komendant powiatowy MO badający sprawę zabójstwa Zarysówny). Widać, że Władysław Krupka czuł się mocny w takich właśnie opowieściach, to była jego domena – przedstawienie codziennej milicyjnej roboty, może i żmudnej, mało efektownej, ale za to realistycznej – nie zaś, mocno podszyte propagandą, historyjki dla grzecznych harcerzyków. Coraz większą pewność zyskiwał również Polch. Nie rezygnując z typowych dla siebie powłóczystych fizjonomii bohaterów, większą wagę przykładał do „dekoracji” – tego, co widać w tle, do drugiego, a nawet trzeciego planu. Ale jego sposób rysowania nie pasował do nowych wyzwań, jakie postawiono przed twórcami „Żbika”. Dlatego też między innymi musiał ustąpić miejsca dużo bardziej uniwersalnemu i wizualnie przyjaznemu Jerzemu Wróblewskiemu. W liście do czytelników kapitan Żbik (czy też kryjący się za jego „plecami” Krupka) ponownie podjął temat ukrywania nielegalnej broni. Ponownie też zwrócił się z apelem do młodych czytelników, aby o takich przypadkach informowali odpowiednie służby. A jeżeli z jakiegoś powodu nie chcą tego robić, mogą… napisać do niego. Dyskrecja i wdzięczność zapewnione! W rubryce „Za ofiarność i odwagę” tym razem uhonorowano plutonowego MO Jana Kaczmarczyka, który 16 sierpnia 1972 roku w miejscowości Nur (w powiecie Ostrów Mazowiecka) wyciągnął topiących się w jeziorze Halinę Topaczewską i troje jej dzieci: Małgosię, Wieśka i Dorotkę. Z kolei w „Kronice MO” mowa jest o instalowaniu władzy ludowej na ziemi lubuskiej – w Zielonej Górze i Gorzowie Wielkopolskim – która wyzwolona została przez maszerujące na Berlin oddziały Armii Czerwonej zimą 1945 roku. Co ciekawe, to pierwsza notka na ten temat, w której nie pojawia się mantra o walkach z pogrobowcami hitleryzmu i reakcyjnym podziemiem. Milicjanci zajmują się głównie oczyszczaniem miejskich ulic z gruzów, organizacją życia codziennego czy uruchamianiem zakładów pracy. Amen! 
|