Piąty tom zbiorczej edycji serii „Storm” to swoista alfa i omega. Początek i koniec. A właściwie… koniec i początek. Kończą się bowiem przygody zamknięte w cyklu „Kroniki świata na dnie”, a rozpoczynają „Kroniki Pandarwiańskie”. Do gry w wielkim stylu wraca jeden z pomysłodawców komiksu – Martin Lodewijk.
Coś się kończy, coś zaczyna…
[Don Lawrence, Martin Lodewijk „Storm #5” - recenzja]
Piąty tom zbiorczej edycji serii „Storm” to swoista alfa i omega. Początek i koniec. A właściwie… koniec i początek. Kończą się bowiem przygody zamknięte w cyklu „Kroniki świata na dnie”, a rozpoczynają „Kroniki Pandarwiańskie”. Do gry w wielkim stylu wraca jeden z pomysłodawców komiksu – Martin Lodewijk.
Don Lawrence, Martin Lodewijk
‹Storm #5›
Pierwsza z dwóch zawartych w nim opowieści zatytułowana „Uśpiona śmierć” została w całości stworzona przez Dona Lawrence’a. W ten sposób dotychczasowy rysownik tej serii stał się kolejnym – już piątym – scenarzystą. „Piraci z Pandarwii”, czyli druga historia umieszczona w tym tomie, stanowi natomiast początek nowego cyklu wymyślonego przez pomysłodawcę serii – Martina Lodewijka. Można zatem powiedzieć, że piąty tom wydania zbiorczego „Storma” jest dość symboliczny. Z jednej strony wieloletni rysownik tej serii debiutuje w roli scenarzysty, z drugiej zaś jej pomysłodawca rozpoczyna zupełnie nowy rozdział w przygodach Storma i Rudowłosej. Szczegóły dotyczące pracy nad tymi albumami oraz charakterystykę zmian organizacyjnych, jakie w tym czasie zachodziły w redakcji magazynu „Eppo” zostały opisane w piątej części „Nieodkrytego Storma”, po raz kolejny ilustrowanej wspaniałymi grafikami Lawrence’a.
Choć pierwszy z dwóch zamieszczonych w tym tomie albumów zaczyna się od beztroskiej rywalizacji pomiędzy Stormem i Rudowłosą, sytuacja bardzo szybko ulega dramatycznym zmianom. Dziewczyna zostaje postrzelona zatrutą strzałką i zapada w śpiączkę, która może zakończyć się jej śmiercią. Choć nasz bohater szybko rozprawia się ze sprawcami tego incydentu, to prawdziwe kłopoty dopiero się rozpoczynają. Okazuje się bowiem, że antidotum na truciznę posiada tylko wódz plemienia niefortunnych napastników. Niestety nie jest on zbyt skłonny do podzielenia się tym specyfikiem. Kiedy jednak na własnej skórze przekonuje się o sile Storma, postanawia zawrzeć z nim pewien układ, którego stawką jest życie Rudowłosej. Drugi album stanowi natomiast, jak wspomniałem wcześniej, nowe otwarcie. „Piraci z Pandarwii” rozpoczynają się od gwałtownego wyrwania Storma i Rudowłosej z ich świata. Za sprawą eksperymentu prowadzonego przez władcę odległej planety – teokratę Marduka, nasi bohaterowie zostają porwani przez strumień czerwonego światła i przeniesieni na Pandarwię. Choć należałoby raczej powiedzieć – prawie przeniesieni. W ostatniej chwili bowiem problemy z dostawą energii sprawiają, że strumień znika zostawiając Storma i Rudowłosa w kosmosie. I tu właśnie zaczynają się ich nowe przygody. Powiedzmy tylko, że na początku muszą zmierzyć się w wielkim potworem przemierzającym kosmos, a później jest jeszcze bardziej niebezpiecznie.
Trzeba przyznać, że stworzona przez Lodewijka opowieść otwierająca „Kroniki Pandarwii” jest lepsza niż historia Lawrence’a. Pomysłodawca Storma w intrygujący sposób rozpoczyna nowy rozdział tej epickiej historii. I nie chodzi tu o przeniesienie bohaterów do odległej galaktyki, ale zasygnalizowanie kilku tajemnic pobudzających wyobraźnię czytelnika. Przede wszystkim dowiadujemy się zatem, że Storm jest anomalią. Nie wiadomo rzecz jasna, co się kryje za tym określeniem, ale jeżeli władca Pandrawii zadaje sobie ogromny trud i przeszukuje niezmierzone kosmiczne przestrzenie w jej poszukiwaniu i odnajduje ją na Ziemi w postaci naszego Storma, to na pewno zwiastuje niemałe emocje w kolejnych tomach. Co więcej, na scenie pojawiają się nowe postacie, które zapewne na dłużej zagoszczą na planszach komiksu – wyrwany z niewoli Nomad oraz sędziwy Rann stwarzają wiele nowych możliwości narracyjnych. Natomiast stanowiąca ostatni akcent „Kronik świata na dnie opowieść Lawrence’a, choć niezwykle dynamiczna i oparta na ciekawym pomyśle, wydaje się nieco mniej przekonująca. Sporo w niej rozwiązań typu deus ex machina (np. uwięziony Storm odnajduje w celi rozłożony na części pistolet laserowy; wprawdzie po złożeniu okazuje się, że brakuje w nim ważnej części, ale zaraz do celi wchodzi strażnik, który ma na szyi wisiorek mogący pełnić tę funkcję).
O rysunkach Dona Lawrence’a powiedziałem już chyba w poprzednich recenzjach wszystko. Kolejny tom, kończący jeden cykl i rozpoczynający drugi, stanowi jedynie potwierdzenie jego kunsztu. „Uśpiona śmierć” pełna jest niezwykle dynamicznych scen oraz epickich krajobrazów dzikiej dżungli i ukrytego w niej kamiennego miasta. Artysta często zaburza układ kadrów na stronie dopasowując je do zdarzeń rozgrywających się aktualnie w opowieści (np. sekwencja szybowania na prowizorycznej lotni; moment wystrzelenia pocisków). Co ciekawe, na kilku ostatnich planszach tej opowieści rysownik stosuje technikę, której do tej pory nie było w jego rysunkach. Na kilku kadrach można mianowicie odnaleźć kreskowanie wykonane tuszem. Warto jednak odnotować, że choć takiego wyrazistego kreskowania Lawrence do tej pory nie stosował, to jednak jego malarski styl jest oparty na podobnym sposobie prowadzenia pędzla, tyle tylko, że zamiast czerni stosuje on kolor. Natomiast „Piraci z Pandarwii” to przede wszystkim wprowadzenie do zupełnie nowego świata, do którego przenoszą się nasi bohaterowie. Mamy tu zatem ogromne stwory „pływające” w kosmosie, żaglowce i balony unoszące się w powietrzu, podziemne kopalnie wody i wiele innych elementów architektury składających się na tę nową, fantastyczną scenerię. Nie będzie żadnym zaskoczeniem stwierdzenie, że i tym razem Don Lawrence stanął na wysokości zadania.
Podsumowując należy stwierdzić, że w serii „Storm” zapowiadają się poważne zmiany. Kończą się oto burzliwe – zarówno dla bohaterów, jak i dla scenarzystów – przygody w świecie na dnie, a rozpoczynają „Kroniki Pandarwiańskie”. Na podstawie ich pierwszej odsłony można śmiało stwierdzić, że zapowiada się niezwykle ciekawa opowieść. Martin Lodewijk wprowadza do tej historii nowych bohaterów oraz projektuje oryginalny świat, zapewniając jej tym samym powiew świeżości. Co więcej, zakończenie pierwszej części nowego cyklu pozostawia czytelnika w niepewności, co do dalszych losów bohaterów. Na szczęście można się spodziewać, że już niedługo dostępny będzie kolejny tom, który znów zabierze nas w podróż do tajemniczej Pandarwii.
